Z nie mniejszym entuzjazmem zgodził się na propozycję Śliwińskiego rok później. Miał organizować najważniejszy dział w „Kurierze”, który jeszcze należało odbić z rąk dawnej, komunistycznej ekipy. To był awans i wyzwanie, a on miał dopiero 25 lat. Teraz ma prawie czterdziestkę, jest redaktorem naczelnym jednej z największych gazet w Polsce, człowiekiem wpływowym i majętnym, i boi się opublikować to, co opublikować powinien. Choć nawet nie jest pewny, czy powinien. Może porozmawiać z Bogatyrowiczem, który wszystko potrafi wytłumaczyć. Zna te argumenty, kiedyś nawet im wierzył. Z czasem coraz mniej. Może posłuchać Returna. Ten tak łatwo potrafi uzasadnić wszystko. Czy Polsce grozić miała krwawa rewolucja, chaos, przed czym ostrzegali redaktorzy „Słowa”, czy może coś całkiem innego? Poznawał nowych prezesów banków i wielkich przedsiębiorstw, właścicieli gazet i telewizji prywatnych. Wreszcie, prezydenta i jego otoczenie.
Uczył się godzić z rzeczywistością. Była to przecież nasza, niepodległa, wolna i demokratyczna rzeczywistość, rzeczywistość, w której robił karierę. „Nie obrażajmy się na rzeczywistość”, powtarzał mu Return. „Chcesz być wiecznym rewolucjonistą?”. Wilczycki nie chciał. Dawał się przekonywać, aby o niektórych rzeczach nie pisać. Niektórych spraw nie warto było ruszać. Były skomplikowane i trudne do udowodnienia. A może zbyt ryzykowne, myśli teraz, kiedy powłóczyste spojrzenie rzuca mu wychodząca ze Szparki, wczepiona w ramię jakiegoś eleganta, Iza. Jego życie miało przecież dobre strony, choćby takie jak Iza. A przecież to nie była tylko Iza.
Niezwykły świat pięknych kobiet, o których inni mogli tylko marzyć, i władzy, którą mało kto mógł sobie wyobrazić. Choć dziwna to była władza. To życie właściwie miało same dobre strony, gdyby nie to, że musiał się rozstać z Sabiną i Tomkiem. Czy naprawdę musiał? Przypomina sobie...
Przypomniał sobie historię z mostem. Chocim przyleciał do niego podniecony. Francuz gotów jest mówić pod nazwiskiem. Przetarg był przekręcony. Podniecenie udzieliło się Wilczyckiemu. Coraz bardziej się dziwił obojętności szefa, który nie ustępował pod naporem argumentów. Zadeklarował natomiast zaskoczenie jego „egzaltacją”. Tłumaczył, że trudno znaleźć do końca czyste przetargi, a TSW robi całkiem przyzwoity projekt. Jego zablokowanie to kolejne kilka lat bez nowego mostu i rozbudowy stolicy. Śliwiński potrafił przekonywać i nawet nie ukrywał, że wiele z tego, o czym mówi, dowiedział się od prezydenta miasta, z którym się przyjaźnił. Był już naczelnym, kiedy się dowiedział, że Waldek Pająk pracuje dla niemieckiej firmy, która za czasów, gdy był wiceministrem, wygrała zamówienie na pojazdy opancerzone. Waldek nadzorował przetarg. Teraz za konsultacje dla niej dostawał bajońskie sumy. Właściwie należało odnowić sprawę przetargu. Dowiedzieć się, dlaczego Niemcy płacą mu wielokrotnie powyżej stawek. Ale przecież wszystko było zgodne z prawem. Waldek był porządnym człowiekiem i jego kumplem. Był szanowany przez wszystkich...
Koniuszy, fotograf, miał triumfalną minę, kiedy pokazał mu zdjęcia z Brukseli. Prezydent zgięty w pałąk rzyga na fasadę zabytkowej kamienicy. Czujność osłaniających go BOR-owców nie wystarczyła. Z pewnej odległości fotograf znalazł pomiędzy ich pochylonymi troskliwie barkami szczelinę odsłaniającą twarz wydętą niczym średniowieczny maszkaron i uderzającą w ścianę gęstą strugę. I Koniuszy zdążył oddalić się na czas. Zdjęcia naświetlały nieco inaczej niedyspozycję głowy państwa, która uniemożliwiła jej spotkanie z szefem Komisji Europejskiej, chociaż w tym właśnie celu głowa owa znalazła się w Brukseli, a spotkanie było ważnym elementem negocjacji akcesyjnych. Zaproszenie na prezydenckie śniadanie Wilczycki dostał już na następny dzień. Oprócz gospodarza uczestniczyli w nim tylko Bogatyrowicz i Sieradz. Jak zwykle, najwięcej mówił ten pierwszy. Nieco ironicznie chwalił przed prezydentem Wilczyckiego – konkurencję wyhodowaną na własnym łonie – potem zaczął oburzać się na metody prasy brukowej, która żeruje na najzwyklejszych ludzkich odruchach. Takich na przykład jak odruch wymiotny. Prezydent włączył się, elokwentnie tłumacząc, że taka właśnie pogoń za sensacją zakłamuje rzeczywistość, bo, na przykład on, odczuł niestrawność po niezdrowym, jak się okazało, dla polskiego żołądka alkoholu belgijskim, co może być zinterpretowane jako przyczyna odwołania spotkania z superkomisarzem, gdy w rzeczywistości spotkanie zostało przesunięte wcześniej. Obecni potwierdzili, a Bogatyrowicz wdał się w dywagacje na temat prezentowania przez brukowce jako ułomności zachowań, które nie tylko są naturalne, ale bez doświadczenia których życie ludzkie byłoby w istocie niepełne. „A ty, redaktorku, nie rzygałeś nigdy po gorzale?”, przygwoździł wreszcie pytaniem Wilczyckiego, który, przy akompaniamencie rechotu Sieradza i dyskretniejszego śmiechu prezydenta, musiał potwierdzić ów akt słabości. Potem rozmowa przeszła na odpowiedzialność mediów za stan państwa i politykę. Bogatyrowicz wyznał, że w tej mierze tylko z uznaniem może mówić o postawie Wilczyckiego jako redaktora „Kuriera”. Zaznaczył, że przykładem braku elementarnego instynktu państwowego jest rozgłaszanie plotek krążących na temat wizyty prezydenta w Brukseli, plotek, które mogą przeszkodzić w negocjacjach i źle nastroić do nich Polaków.Fotograf kiwał głową, kiedy Wilczycki tłumaczył, że zdjęć nie można opublikować, ale że on docenia jego pracę, która uhonorowana zostanie nagrodą miesiąca. Nie był nawet pewien, czy ironiczny grymas, który dostrzegł na twarzy opuszczającego gabinet Koniuszego, nie był wykwitem jego imaginacji.
?
Właściwie był dumny i zadowolony. Aż do dziś. Był zadowolony, pomimo rozstania z Sabiną i Tomkiem. Rozstanie bolało, ale i dawało nowe możliwości. Nie musiał już ukrywać kolejnych romansów, a kobiety wydały się jeszcze łatwiejsze, od kiedy informacja o rozpadzie jego małżeństwa stała się powszechna. Teraz uświadomił sobie, że boi się może bardziej niż kilkanaście lat temu. Tylu spraw nie podjął z powodu strachu, choć nie chciał zdać sobie z tego sprawy, i znał tyle słów, tyle argumentów nasłuchał się i wierzył im, rozumiał wielość racji i rację ładu, którego był przecież elementem. A teraz, kiedy już pijany wchodzi do Modulora, wie, że się zdecydował. Śmieje się z tego, że to ambicjoner Czułno postawił go przed takim wyborem, a u początku wszystkiego stoi jakiś ubek, którego pewnie towarzysze nacięli na kasę. Siada i zamawia wódkę. Przed sobą ma lustro, w którym majaczy jakieś niewyraźne odbicie.
– Jeśli sprawa się potwierdzi, to ją robimy – powiedział do Czułny następnego dnia.
– Ogłosimy wszystko, co znajdziesz.
Kolejne fragmenty powieści w następnych numerach „Plusa-Minusa”„Dolina nicości” pojawi się w księgarniach 30 maja.