Warszawa? No pasarán!

Polacy cenią umiar i nie lubią popadania w radykalizm. Na tym tle ktoś w rodzaju polskiego Zapatero, wywołujący nową zimną wojnę religijną, nie ma szans na szerokie poparcie

Publikacja: 07.06.2008 02:36

Warszawa? No pasarán!

Foto: Rzeczpospolita

Hiszpania pod rządami Jose Luisa Zapatero jawi się młodej lewicy w Polsce jako wcielenie socjalistycznego ideału. Sławomirowi Sierakowskiemu marzy się „zapaterowski skok” nad Wisłą, a Grzegorz Napieralski jeździł do Madrytu, by od tamtejszej partii socjalistycznej uczyć się, jak ograniczać wpływy Kościoła.

Przez ostatnie dwie dekady politologowie snuli wiele analogii między Hiszpanią a Polską. Oba kraje uważane były za bastiony tradycyjnego katolicyzmu, oba przeszły też od systemów autokratycznych do demokracji. W Hiszpanii doszło jednak w ostatnich latach do gwałtownej sekularyzacji i dechrystianizacji.

Środowiska nowej lewicy w naszym kraju mają nadzieję, że Polska pójdzie podobną drogą. Jako wzór do naśladowania przedstawiają politykę premiera Zapatero, którego działalność sprawiła, że Hiszpania nie jest już dziś porównywana do katolickiej Polski czy Irlandii, lecz raczej do zsekularyzowanej Skandynawii lub Holandii. Hiszpanie jako trzeci kraj na świecie zrównali pary homoseksualne z małżeństwami i jako pierwsi dali związkom jednopłciowym prawo do adopcji dzieci. Uchwalili ustawę o ekspresowym rozwodzie i usunęli ze szkół religię, wprowadzając w zamian lekcje wychowania obywatelskiego połączone z edukacją seksualną. Zapatero zapowiada też, że będzie dążył do zalegalizowania eutanazji i nadania szympansom praw człowieka. Zdaniem hiszpańskich biskupów premier wypowiedział wojnę Kościołowi.

Czy jednak w Polsce możliwe jest dokonanie „zapaterowskiego skoku”? Czy możliwe jest wywołanie zimnej wojny religijnej i obyczajowej?

Najbardziej zdumiewa obserwatorów laicystycznej rewolucji w Hiszpanii bierność Kościoła, który nie potrafił przeciwstawić się postępom zapateryzmu. Owa pasywność jest spóźnionym rezultatem długoletniego sojuszu tronu z ołtarzem, jaki miał miejsce za rządów generała Franco. Madrycki historyk Jose Luis Orella powiedział mi: – Katolicy hiszpańscy przyzwyczaili się, że państwo dba o Kościół i jest odpowiedzialne za jego kondycję. Dlatego nie czują żadnej odpowiedzialności za stan Kościoła. Przyzwyczaili się, że nie trzeba brać na siebie takiego obowiązku. Jeżeli pojawiał się jakiś problem związany z Kościołem, zazwyczaj rozwiązywały go władze. Kiedy zabrakło protektora, jakim było państwo, katolicy okazali się nieprzygotowani i bezradni wobec nowych wyzwań.

Pod tym względem sytuacja w Polsce była odmienna. Pod zaborami Kościół katolicki był represjonowany przez rosyjskie i prawosławne władze oraz pruskie i protestanckie urzędy. Podczas II wojny światowej katolicy stali się ofiarami prześladowań przez okupantów z Trzeciej Rzeszy i Związku Sowieckiego. Dość powiedzieć, że grupą zawodową, która poniosła największe ofiary z rąk nazistów, było właśnie duchowieństwo. Prześladowania katolików z różnym natężeniem trwały także przez cały okres PRL. Przez dziesięciolecia ludzie wierzący w Polsce nie mogli więc liczyć na przychylność władz. Rozwój katolicyzmu zależał zatem w większej mierze od energii, inicjatywy, przemyślności i dynamizmu samych chrześcijan i to nie tylko duchownych, ale także świeckich. To sprawiło, że po 1989 r. Kościół w Polsce był lepiej przygotowany do starcia w pluralistycznym świecie opinii, na wolnym rynku idei niż Kościół w Hiszpanii po demontażu tamtejszej autokracji.

W ostatnich paru latach hiszpańscy katolicy zwrócili na siebie uwagę, organizując kilka wielkich manifestacji gromadzących setki tysięcy ludzi. Zostały one odebrane jako przejaw siły iberyjskiego chrześcijaństwa, ale równie dobrze mogą być potraktowane jako wyraz jego słabości. Demonstracje na ulicach są bowiem wyrazem bezradności w sytuacji, gdy katolicka opinia publiczna nie ma szans na przebicie się ze swoimi postulatami w środowisku partii politycznych, środków przekazu czy związków zawodowych.

Tymczasem w naszym kraju katolicy udowodnili, że potrafią nie tylko bronić się przed naciskiem sekularyzacji, lecz również przechodzić do ofensywy. W 1993 r. Polska stała się pierwszym krajem na świecie, który w warunkach demokratycznych przeszedł od ustawodawstwa proaborcyjnego do prawodawstwa chroniącego życie nienarodzonych. Partie, które w ostatnich wyborach zdobyły aż 88 proc. mandatów, podkreślają swoje przywiązanie do nauki Kościoła, sprzeciwiając się legalizacji aborcji, eutanazji czy związków jednopłciowych. W Hiszpanii natomiast Kościół nie był w stanie przekonać do swych postulatów nawet kierownictwa Partii Ludowej uchodzącej przecież za formację prawicową.

Ponieważ Kościół w Polsce przez ostatnie dwa wieki dzielił niedole z narodem, zbudował w społeczeństwie swój autorytet i nie stał się nigdy obiektem zmasowanej agresji. Nawet polski antyklerykalizm ludowy nie ma krwiożerczych akcentów, więcej zaś w nim wyrozumiałości i politowania.

Nowa lewica, także w Polsce, postrzega dziś Hiszpanię jako miejsce, w którym przebiega jeden z ważniejszych frontów globalnej wojny kulturowej. Kraj, który na mapach sztabowych strategów tego starcia przez długie lata zaznaczony był na czarno, obecnie pomalowany jest kolorem czerwonym. Niekiedy pojawia się nawet stwierdzenie, że rewolucja zapaterowska jest dogrywką hiszpańskiej wojny domowej z lat 1936 – 1939.

Działacze socjalistyczni, którzy snują tego typu analogie, popełniają jeden zasadniczy błąd. Widzą sytuację w Hiszpanii jedynie przez pryzmat szerszego konfliktu między prawicą a lewicą, ignorując zarazem lokalny kontekst wydarzeń. Tymczasem to właśnie miejscowe uwarunkowania sprawiają, że skopiowanie modelu hiszpańskiego w innych krajach może się okazać niemożliwe.

Bardzo często zapomina się o tym, że społeczeństwo hiszpańskie było mocno podzielone na długo przed rządami generała Franco. Po wypędzeniu z Hiszpanii wojsk napoleońskich przez 19 lat (od 1814 do 1833 r.) trwała wojna domowa między absolutystami a liberałami. Potem, w latach 1833 – 1868, miały miejsce dwie wojny domowe, dwie regencje, obalenie monarchii, 15 puczów wojskowych, dwa powstania na Kubie, liczne bunty i skrytobójstwa (także księży), powołano 41 rządów i uchwalono trzy konstytucje. Od upadku monarchii w 1868 r. do koronacji Alfonsa XIII w 1902 r. krajem targały nieustanne powstania i rebelie, w tym siedmioletnia wojna domowa, a dwóch prezydentów zostało zamordowanych.

Później, do momentu powołania II Republiki w 1931 r., miały miejsce liczne bunty wojskowe, trzy próby zamachu na życie króla i siedmioletni okres dyktatury. Po wprowadzeniu rządów republikańskich, w latach 1931 – 1936, zmieniły się natomiast 22 gabinety, uchwalono i unieważniono konstytucję, na porządku dziennym były prześladowania religijne i terror, a w Asturii wybuchła rewolucja komunistyczno-anarchistyczna.

Wojna domowa w 1936 r. zaczęła się więc w kraju głęboko wewnętrznie podzielonym. To, że pociągnęła za sobą tak wiele ofiar i skupiła na sobie uwagę całego świata, wynikało także z faktu, iż zaangażowały się w nią siły z zagranicy – jednym pomagał Hitler, drugim Stalin, a nie brakowało też ochotników z innych krajów.

Trwająca 36 lat dyktatura generała Franco była pierwszym dłuższym okresem stabilizacji i spokoju wewnętrznego w Hiszpanii od niemal półtora wieku. Nie położyła jednak kresu podziałom w społeczeństwie, a jedynie ostudziła temperaturę konfliktu. Po upadku frankizmu spór odżył, ale w zmienionej formie – zgodnie z diagnozą Daniela Bella, że dziś walka klas została zastąpiona przez wojnę kulturową.

To nie przypadek, że Zapatero często nawiązuje do tradycji republikańskiej lewicy, podkreślając swoją niechęć wobec reżimu Franco. Atakując Kościół czy rodzinę, pokazuje, że nie dąży do porozumienia, lecz do bezwarunkowego zwycięstwa. Tego typu polityka może być jednak skuteczna tylko wówczas, gdy odpowiada pewnemu głęboko zakorzenionemu w społeczeństwie podziałowi.

Polska, w odróżnieniu od Hiszpanii, nigdy nie była tak mocno pęknięta wewnętrznie. Nasze wojny domowe nie przybierały rozmiarów hekatomby, a jeśli dochodziło do masowych zbrodni, zazwyczaj stali za tym zaborcy lub okupanci. Różnice polityczne i ideowe nie były też w stanie podzielić tak głęboko polskiego społeczeństwa, by miano odmawiać sobie prawa do istnienia i dokonywać zbiorowych mordów. Także temperatura dzisiejszych sporów ideowych jest u nas znacznie niższa niż w Hiszpanii, a w sporach cywilizacyjnych do słów najczęściej używanych przez polskich polityków należą kompromis i konsensus.

Być może jest to związane z odmiennym temperamentem i charakterem narodowym Polaków i Hiszpanów. Zwrócił na to uwagę austriacki historyk Erik von Kuehnelt-Leddihn, który w latach 1936 – 1937 był korespondentem wojennym na Półwyspie Iberyjskim. Jego zdaniem Hiszpanów cechuje absolutyzm w sposobie myślenia, pogardzanie kompromisami i podziw dla wszystkiego, co ekstremalne.

Dlatego Hiszpanie w swym katolicyzmie byli bardziej papiescy od papieża i to nie w sensie metaforycznym, lecz najbardziej dosłownym. Papieże Innocenty VIII, Aleksander VI, Paweł III, Pius IV czy Grzegorz XIII masowo kasowali wyroki hiszpańskiej inkwizycji. Doszło do tego, że Madryt cenzurował oficjalne dokumenty papieskie, a w 1509 r. ustanowił nawet karę śmierci za ogłaszanie aktów Stolicy Apostolskiej wymierzonych przeciwko hiszpańskiej inkwizycji. Z kolei papież Leon X w 1519 r. rzucił klątwę na wielkiego inkwizytora Hiszpanii i wszystkich jego pomocników.

Kiedy na skutek rozprzestrzeniania się idei oświeceniowych doszło na Półwyspie Iberyjskim do sekularyzacji, przybrała ona również formę gwałtowną i radykalną. Tak jak gorąca była wiara, tak gorący był też ateizm. Mechanizm ten von Kuehnelt-Leddihn opisał następująco: „Gdy nie ma Boga, Kościół nie jest instytucją »kształcącą lud« (jak powiedziałby północnoeuropejski agnostyk), lecz potwornym oszustwem. A skoro tak, księży należy zaszlachtować jak świnie, zakonnice publicznie zhańbić, a klasztory obrócić w popiół”.

Pamiętajmy, że potworne zbrodnie dokonane podczas wojny domowej na katolikach – w tym wymordowanie 6832 duchownych, czyli 12 proc. kleru, oraz masowe profanowanie świątyń – nie były dziełem pogańskich najeźdźców, lecz samych Hiszpanów. Ów hiszpański maksymalizm dość dobrze pokazał Milos Forman w filmie „Duchy Goi”, którego główny bohater, mnich Lorenzo, najpierw jest bezwzględnym inkwizytorem, a po wkroczeniu wojsk napoleońskich staje się jeszcze bardziej bezwzględnym prokuratorem świeckiego trybunału rewolucyjnego.

W 1938 r., gdy lewicowe oddziały republikanów dokonywały w Hiszpanii masowych mordów na kapłanach, do kościoła w Luboniu pod Poznaniem wpadł pomocnik murarski, niejaki Wawrzyniec Nowak, i z okrzykiem „Niech żyje komunizm!” zastrzelił proboszcza, ks. Stanisława Streicha. To księżobójstwo spotkało się ze zdecydowanym potępieniem opinii publicznej i wszystkich znaczących sił politycznych: od prawicy do lewicy.

W Polsce bowiem inna była tradycja polityczna. Składało się na nią m.in. unikalne w skali europejskiej doświadczenie tolerancji. To nie Wolter w swym „Traktacie o tolerancji”, lecz Jan Zamoyski w polskim sejmie oświadczył innowiercom, że dałby sobie rękę obciąć za ich nawrócenie, lecz dałby drugą rękę, gdyby miano im zadać gwałt. Nie znaczy to, że był obojętny religijnie, podczas pochodów na wschód Stefana Batorego patronował zakładaniu kolegiów jezuickich, które stały się żywymi centrami ewangelizacji.

Będąca dziedzictwem polskiego sejmikowania tradycja koncyliaryzmu, w której adwersarz był równoprawnym partnerem w dyskusji, nie pozwalała zamienić ideowego przeciwnika w śmiertelnego wroga, którego należy wyeliminować.

Tradycja ta stawała się nieraz przedmiotem surowego osądu krytyków, jak choćby ostatnio Jarosława Marka Rymkiewicza, który w „Wieszaniu” wyrażał żal, że nie doszło nigdy w Polsce do królobójstwa. Przez to nasza historia wydaje się niektórym niedokończona, niewyraźna i rozmemłana.

Socjolog Andrzej Rychard zauważył na łamach „Rzeczpospolitej”, że Polacy cenią umiar i nie lubią popadania w radykalizm. Konsensus społeczny, jaki dziś panuje w Polsce, czyli zgoda co do pewnego minimum wartości w życiu publicznym, jest w porównaniu z obowiązującym w krajach Zachodu bardziej wychylony w kierunku poszanowania religii, tradycji i rodziny.

Na tym tle ktoś wywołujący nową zimną wojnę religijną nie ma szans na szerokie poparcie. Nieprzypadkowo największą popularność spośród lewicowych polityków zdobywał Aleksander Kwaśniewski, gdy prezentował się jako człowiek kompromisu oraz rzecznik porozumienia. Być może niektórych drażni owo Mickiewiczowskie „Kochajmy się! ” czy Fredrowskie „Zgoda! Zgoda!”, ale ich echo wciąż pobrzmiewa w polskim życiu publicznym, o czym wie doskonale choćby Donald Tusk, który ma dobry słuch polityczny. Dlatego polscy zapateryści nie mają szans, by zdobyć Warszawę. No pasarán!

Autor jest współzałożycielem i redaktorem naczelnym kwartalnika „Fronda”

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy