Rzeczywistość bez ozdób

Nie piszemy scenariuszy „na temat” i nie szukamy ilustracji do problemów, o których chcemy opowiedzieć. Pomysł przychodzi nagle, jak impuls - mówią Jean-Pierr i Luc Dardenne

Publikacja: 18.01.2009 23:22

Luc i Jean Pierre Dardenne

Luc i Jean Pierre Dardenne

Foto: AP

[b]Rz: Od czasów „Rosetty” widzowie europejscy czekają niecierpliwie na każdy panów nowy film. Ale mało kto wie, że zaczynaliście od dokumentu. To tam właśnie narodził się wasz styl?[/b]

W czasie studiów w szkole dramatycznej mój brat spotkał pisarza i reżysera Armanda Gattiego. Pod wpływem rozmów z nim przez kilka miesięcy odkładaliśmy każdy grosz, po czym kupiliśmy wideokamerę i zaczęliśmy kręcić portrety ludzi. Zapuściliśmy się w robotnicze dzielnice. Nie było w nich żadnego klubu ani innego miejsca, gdzie mieszkańcy mogliby się spotkać ze sobą i pogadać, dlatego więzy między ludźmi były dosyć wątłe. Pokusiliśmy się więc o pewien eksperyment. Nagrywaliśmy opowieści różnych osób, po czym w weekendy puszczaliśmy je na małym, rozwieszonym na ścianie ekranie w kawiarni albo w kościele. Tak ludzie z dzielnicy poznawali się wzajemnie. Zajmowaliśmy się tym przez kilka lat i to była fantastyczna lekcja obserwacji życia. Przydała się nam, gdy zaczęliśmy pisać scenariusze do naszych filmów fabularnych.

[b]Te filmy są realizowane skromnymi środkami w niemal paradokumentalny sposób.[/b]

To nie jest żaden program ani świadomy wybór drogi. Robimy to, co potrafimy najlepiej. Interesuje nas rzeczywistość. Bez dekoracji i ozdób, jakie spotyka się w kinie amerykańskim. Podobają nam się obrazy Maurice’a Pialata, Krzysztofa Kieślowskiego. To są nasi mistrzowie.

[b]Skąd panowie biorą pomysły na filmy?[/b]

Nie piszemy scenariuszy „na temat” i nie szukamy ilustracji do problemów, o których chcemy opowiedzieć. Pomysł przychodzi nagle, jak impuls. Na przykład, kręcąc zdjęcia do „Syna”, w Seraing obserwowaliśmy młodą dziewczynę, która całymi dniami spacerowała po ulicy, pchając przed sobą wózek z noworodkiem. Nigdzie się nie spieszyła, nie szła dokądś. Potem często myśleliśmy o tej dziewczynie, jej wózku, śpiącym dziecku i o kimś, kogo w tym obrazie brakowało: ojcu niemowlęcia. I właśnie ten nieobecny ojciec stał się ważną postacią w „Dziecku”. O historii z naszego ostatniego filmu – „Milczenia Lorny” – opowiedziała nam znajoma, która dostała propozycję dobrze płatnego białego małżeństwa z imigrantem. Nie przyjęła jej, bo ktoś ją uprzedził: „Potem nie ma mowy o rozwodzie. Kończy się przedawkowaniem leków lub narkotyków”. Zaczęliśmy studiować ten problem, szukać ludzi, którzy dostali się w szpony mafii handlującej belgijskim obywatelstwem.

[b]Lorna została przez mafię wydana za mąż za Belga, narkomana, z którym po uzyskaniu obywatelstwa miała się rozwieść, by poślubić Albańczyka, który słono mafii zapłacił. Mafiosi, zamiast rozwieść Lornę, postanowili jej męża zabić. Na kanwie tego wydarzenia opowiedzieli panowie o wyrzutach sumienia, które nie pozwalają przejść obojętnie obok krzywdy i zbrodni. Ale również o tragicznym losie imigrantów.[/b]

Dzisiaj coraz większe rzesze ludzi opuszczają swoje rodzinne kraje, by na zachodzie Europy szukać lepszego losu. I zdarza się nieraz, że chcąc zdobyć lepszy status, uciekają się do zawierania białych małżeństw. Przypadki takich łańcuchów, jak w historii Lorny, też nie są odosobnione. Nie używałbym jeszcze w stosunku do nich słowa „epidemia”, jednak stają się one coraz częstsze. Jednocząca się Europa faworyzuje własnych obywateli. I dopóki prawodawstwo europejskie się nie zmieni, będą działały różne mafie. A więc tak, prawda, chcieliśmy także na ten problem zwrócić uwagę widzów.

[b]Są panowie dzisiaj typowymi przedstawicielami ginącego niemal gatunku kina autorskiego.[/b]

Robimy filmy, tak jak umiemy i jak sprawia nam to przyjemność. Rzeczywiście, sami piszemy scenariusze, sami sobie wybieramy plenery, najczęściej dobrze nam znane. Poza tym pracujemy zazwyczaj z ekipą złożoną z przyjaciół i nie zatrudniamy gwiazd. No i wreszcie – absolutnie nie korzystamy z żadnych technicznych nowinek. Nie mamy nic przeciwko efektom specjalnym, komputerom i ciężarówkom ze sprzętem, jakie czasem jadą za ekipami. Ale nas to prostu nie interesuje. W centrum naszej uwagi są zawsze opowiadana historia i bohater. Jego twarz wydaje nam się ciekawsza niż tysiące cudów, jakie można wydusić z komputera.

[b]Mówi pan o twarzy, ale przecież w filmach czasem te twarze ukrywacie. W „Synu” bardzo często pokazywali panowie bohatera z daleka albo wręcz tyłem.[/b]

Bo zrozumieliśmy, że w kinie, żeby coś pokazać, coś innego trzeba ukryć. To prawda, Oliviera Gourmeta z „Syna” często filmowaliśmy odwróconego tyłem do kamery. Ale za to potem, kiedy się już odwrócił i robiliśmy zbliżenie jego twarzy, widz mógł mu zajrzeć w oczy i wiedział, że stało się coś ważnego. Nie tylko z nim, ale również w nim.

[b]Jak wybierają panowie swoich niezawodowych aktorów?[/b]

Zwykle dajemy ogłoszenie do prasy. Przychodzi około tysiąca fotografii. Wyłaniamy z nich 300 – 400 kandydatów, których zapraszamy na zdjęcia próbne. Po nich zostaje około dziesięciu osób i zaczyna się długi proces selekcji. Nasi aktorzy grają wiele, wiele filmowych scen. Z tych materiałów dałoby się niemal zmontować film. Nigdy im nie dajemy do ręki całego scenariusza. Chcemy, żeby byli tak samo zaskoczeni zwrotami akcji jak bohaterowie. Proces wyboru aktorów jest dla nas niezmiernie ważny. Dobra obsada to połowa sukcesu. Czasem dziennikarze pytają nas, jak pracujemy z aktorami. Otóż na planie niemal z nimi nie pracujemy. My po prostu ich wybieramy, a dalej to właśnie oni decydują o tym, jaki jest film. Bohaterowie mają ich twarz, posturę, temperament. Jeśli nie pomylimy się w obsadzie, mamy film.

[b]W „Milczeniu Lorny” główną rolę gra Arta Dobroshi z Kosowa. Jak panowie ją znaleźli?[/b]

Nasz współpracownik pojechał do Tirany, Pristiny i Skopie i tam zrobił zdjęcia próbne z setkami zawodowych i niezawodowych aktorek. Ale żadna z nich nie pasowała do roli. Tymczasem kilka tygodni wcześniej obejrzeliśmy z bratem albański film z Artą. Pojechaliśmy do Sarajewa i przez cały dzień towarzyszyliśmy jej z kamerą. Potem ona przyjechała do Liege i filmowaliśmy ją dalej – chodzącą po ulicach, biegnącą, śpiewającą. Była fascynująca. Piękna i naturalna. Daliśmy jej kilka miesięcy na na-ukę francuskiego i zaoferowaliśmy jej rolę. To był strzał w dziesiątkę. Bez Arty „Milczenie Lorny” byłoby zupełnie inne.

[b]Są panowie zdobywcami dwóch canneńskich Złotych Palm, za „Milczenie Lorny” dostali panowie na tym samym festiwalu nagrodę za scenariusz. Jak panowie te sukcesy przyjmują?[/b]

Francois Truffaut mawiał, że artyści znacznie lepiej potrafią znieść porażkę niż sukces. Sukces albo rozleniwia, albo poraża. Jednym wydaje się, że czego się dotkną, zamieni się w złoto. Inni się boją, że następny film będzie gorszy. Próbujemy więc nie poddawać się ani zbytniej pewności siebie, ani strachowi.

[b]A czy nagrody pomagają panom zdobywać pieniądze na następne przedsięwzięcia? W końcu stali się panowie ostatnio wizytówką belgijskiego kina.[/b]

Belgia jest małym rynkiem i trudno z niego zwrócić nakłady. Dlatego szukamy zwykle koproducentów w Europie, głównie we Francji. I tu oczywiście wyjście z anonimowości otwiera nam drzwi niektórych inwestorów. Poza tym nie kręcimy drogich filmów. Nawet nie chcielibyśmy mieć zbyt dużo finansowej swobody. Uważamy, że ograniczenia rodzą kreatywność.

[b]Miałam okazję kilka razy rozmawiać z panami w Cannes i w Warszawie. W czasie tych rozmów zawsze mówili panowie jednym głosem. „My uważaliśmy...”, „my chcemy...”, „my zdecydowaliśmy...”. W kinie często zdarzają się rodzinne teamy: od braci Lumiere zaczynając, na braciach Coen kończąc. Ale ciekawa jestem, jak w codziennej pracy dzielą się panowie obowiązkami. Czy któryś z panów np. więcej energii wkłada w pisanie albo pracę z aktorami czy montaż?[/b]

Ależ skąd! Wszystko robimy razem. Od początku do końca. Kiedy piszemy scenariusz, dużo rozmawiamy, każdy zapisuje obrazy, jakie chodzą mu po głowie, potem je omawiamy. Wspólnie przeprowadzamy castingi i szukamy aktorów. Wspólnie reżyserujemy i montujemy. I wreszcie razem filmy promujemy.

[b]Czy nigdy nie mają panowie ochoty zrobić filmu samodzielnie?[/b]

Pracujemy razem ponad 30 lat. Gdyby nam było źle, dawno byśmy się rozstali. A skoro jest dobrze, to po co cokolwiek zmieniać?

[ramka][b]Jean-Pierre i Luc Dardenne[/b]

Ich pierwsze próby artystyczne to filmiki o trudnym życiu robotników w małym miasteczku w Walonii. W 1975 roku założyli firmę Derives, która do dzisiaj wyprodukowała ponad 60 filmów dokumentalnych. W 1978 roku nakręcili dokument „Śpiew słowika” o belgijskim ruchu oporu w czasie II wojny światowej. Sukces międzynarodowy odnieśli dzięki fabularnej „Obietnicy” (1996). Dziś mają dwie canneńskie Złote Palmy: za „Rosettę” (2002) oraz „Dziecko” (2005), i nagrodę za scenariusz za „Milczenie Lorny” (2008). W Cannes był również pokazywany ich film „Syn”.[/ramka]

[b]Rz: Od czasów „Rosetty” widzowie europejscy czekają niecierpliwie na każdy panów nowy film. Ale mało kto wie, że zaczynaliście od dokumentu. To tam właśnie narodził się wasz styl?[/b]

W czasie studiów w szkole dramatycznej mój brat spotkał pisarza i reżysera Armanda Gattiego. Pod wpływem rozmów z nim przez kilka miesięcy odkładaliśmy każdy grosz, po czym kupiliśmy wideokamerę i zaczęliśmy kręcić portrety ludzi. Zapuściliśmy się w robotnicze dzielnice. Nie było w nich żadnego klubu ani innego miejsca, gdzie mieszkańcy mogliby się spotkać ze sobą i pogadać, dlatego więzy między ludźmi były dosyć wątłe. Pokusiliśmy się więc o pewien eksperyment. Nagrywaliśmy opowieści różnych osób, po czym w weekendy puszczaliśmy je na małym, rozwieszonym na ścianie ekranie w kawiarni albo w kościele. Tak ludzie z dzielnicy poznawali się wzajemnie. Zajmowaliśmy się tym przez kilka lat i to była fantastyczna lekcja obserwacji życia. Przydała się nam, gdy zaczęliśmy pisać scenariusze do naszych filmów fabularnych.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał