[b][link=http://blog.rp.pl/semka/2009/03/27/utracona-czesc-wladyslawa-b/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Mija półtora miesiąca od kryzysu na linii Berlin – Warszawa w sprawie Eriki Steinbach, a jednak mało kto głośno się zastanawia, czy rząd Donalda Tuska ma jakiś problem z Władysławem Bartoszewskim. Delikatna cisza wobec zachowania Bartoszewskiego wynikać może z dziwnej zamiany ról. Zwolennicy twardego stawiania kwestii historycznych wobec Niemiec milczą, bo w sumie zadowoleni są z ostrej postawy Bartoszewskiego. Z kolei zwolennicy „dialogu za wszelką cenę” – wcześniej zakochani w Bartoszewskim – teraz zakłopotani byli jego dyplomatyczną szarżą, a potem skalą niemieckiej niechęci wobec nestora polskiej dyplomacji.
Bartoszewski to postać, o jakiej niełatwo pisać krytycznie. Wszyscy, którzy poznali go bliżej, są pod wrażeniem jego bardzo ciepłej osobowości. Także i szacowny wiek – 86 lat – skłania do starannego doboru określeń, podobnie jak budzący respekt życiorys i wreszcie pomnikowy status pioniera dialogu polsko-niemieckiego i polsko-żydowskiego. Jednak były szef dyplomacji bywa skłonny do używania ostrego języka. Mimo wieku nie potrafi odsunąć od siebie ambicji uczestnictwa w aktualnej polityce.
Gdy w latach 1997 – 2001 Władysław Bartoszewski był senatorem Unii Wolności, jawił się raczej jako człowiek porozumienia centroprawicy niż osobisty nieprzyjaciel ZChN czy PC. Na początku tego wieku Bartoszewski skupiał się raczej na kwestiach miejsc pamięci narodowej, na dialogu polsko-żydowskim i wreszcie na kwestiach patronowania inicjatywom polsko-niemieckim. Ten stosunkowo spokojny okres zakończył się po objęciu władzy przez braci Kaczyńskich. Od 2006 roku stał się wyrazistym krytykiem PiS.
Był to dar z nieba dla Platformy Obywatelskiej, która w odróżnieniu od środowiska Unii Wolności nie posiadała własnych ojców założycieli III RP, takich jak Tadeusz Mazowiecki czy Bronisław Geremek. Platforma zaczęła przyciągać Bartoszewskiego do siebie, a ten coraz bardziej radykalizował swoje wypowiedzi. Chwalony przez przeciwników IV RP za swoje słowne szarże, zdawał się nie zauważać, że zaczął używać języka, którego jeszcze parę lat wcześniej unikał.