Jedna z wersji, do których dotarła „Rz” i które krążą w środowisku archiwistów, brzmi sensacyjnie – podobno dokumenty związane z hipoteką Wilanowa opuszczały czasem gmach sądu.
Kilka lat temu na rynku antykwarycznym pojawiły się niespodziewanie międzywojenne dokumenty urzędowe dotyczące Wilanowa. Muzeum w Wilanowie natychmiast złożyło doniesienie do prokuratury, że dokumenty te wyciekły z Ministerstwa Rolnictwa.
– Przesłuchano już kilkudziesięciu świadków, lecz nadal nie wiadomo, w jakich okolicznościach dokumenty zniknęły z ministerstwa. Tylko odpowiedź na to pytanie może wyjaśnić, po co je wyprowadzono – mówi „Rz” prokurator Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, gdzie toczy się postępowanie w tej sprawie.
Muzealnicy z Wilanowa sugerują niedwuznacznie, że dokumenty te są niewygodne dla rodziny Branickich. – Wynika z nich np., że organy państwa, w tym policja i służby wojskowe, interesowały się w 1919 roku sprawą wywozu z Wilanowa pamiątek narodowych: szabel królów, cennych karabel – twierdzi dyr. Jaskanis.
Czy jednak wypuszczenie dokumentów na rynek antykwaryczny jest metodą ukrycia kryjących się w nich niewygodnych faktów? Trudno uznać to za logiczne.
– Dokumenty pojawiły się najpierw na warszawskim rynku staroci na Kole. Oferował je handlarz, który nie zdawał sobie sprawy z ich znaczenia. Przejął je pośrednik, a potem trafiły na aukcję – ujawnia „Rz” znany warszawski antykwariusz.
– Rzeczywiście interesowali się nimi spadkobiercy Adama Branickiego, ale wynika to z oczywistych powodów: starają się pozyskiwać wszelkie dokumenty związane z rodziną. A muzeum dostało przecież od antykwariuszy organizujących aukcję ksero wystawianych na aukcji papierów.
Kiedy Adam Rybiński, wnuk Adama Branickiego i siostrzeniec Anny Branickiej-Wolskiej, wspomina rozmowy toczone przez spadkobierców Adama Branickiego w Ministerstwie Kultury w ciągu wszystkich lat III RP, nie ma wątpliwości – najlepiej traktowano ich w czasach rządów AWS.
– Szczególnie życzliwy był wiceminister Stanisław Żurowski, który sprzyjał koncepcji utworzenia przez naszą rodzinę fundacji sprawującej pieczę nad muzeum w Wilanowie – mówi Adam Rybiński.
Zeznając kilka tygodni temu w procesie wytoczonym przez rodzinę Branickich o zwrot muzealiów, była dyrektor muzeum w Wilanowie Teresa Perkowska stwierdziła, że z polecenia wiceministra Żurowskiego sporządzono listę obiektów posiadanych przez muzeum. Dwa miesiące później spadkobiercy Branickiego wystąpili do sądu o zwrot muzealiów, a załącznikiem była właśnie ta lista.
– Ponad sześć tysięcy muzealiów, o które wystąpiliśmy, może robić potworne wrażenie. Jednak w spisie uwzględniono nawet łyżeczki i przedmioty bez wartości – opowiada Adam Rybiński. – Są tam też oczywiście obiekty bardzo cenne.
Część odzyskanych przedmiotów spadkobiercy chcieliby odebrać, część przekazać do depozytu, a część stanowiłaby zasób fundacji.
Muzeum – wyraźnie niechętne jakimkolwiek zwrotom – argumentuje, że na podstawie spisu nie można stwierdzić, które przedmioty należały przed wojną do Branickich, a które pojawiły się w muzeum już po wojnie. Gdy właściciele zostali po powstaniu warszawskim wygnani z pałacu przez Niemców, zbiory uległy rozproszeniu. Po wojnie dzięki rewindykacjom ściągnięto wiele eksponatów – nie ma gwarancji, że to są te same obiekty.
Dowodem w sprawie o zwrot muzealiów był też tak zwany inwentarz Duchesne’a, czyli katalog zbiorów artystycznych powierzonych w testamencie przez Aleksandrę Potocką wraz z pałacem i całym majątkiem wilanowskim Ksaweremu Branickiemu, ojcu Adama Branickiego.
Na żądanie sądu spadkobiercy Branickiego złożyli tłumaczenie przysięgłe inwentarza, który w oryginale jest w języku francuskim. Złożyli również uwierzytelnioną kserokopię.
– Wiedzieliśmy, że na marginesie inwentarza znajdują się zrobione w okresie międzywojennym adnotacje. Informowały one często o miejscu aktualnego przechowywania przedmiotu, którego nie było już w tym czasie w Wilanowie. Część adnotacji wskazywała na Montresor, zamek Branickich we Francji – relacjonuje Paweł Jaskanis.
– Tymczasem w kserokopii przedłożonej sądowi tych i wielu innych adnotacji nie było.
Sprawdzono wówczas oryginał inwentarza przechowywany w Archiwum Głównym Akt Dawnych. Jak twierdzą muzealnicy, są tam wyraźnie ślady wycierania gumką.
Złożyli o tym zawiadomienie do prokuratury.
Adam Rybiński nie kryje żalu, że Muzeum Pałac w Wilanowie kreuje czarną legendę rodziny Branickich.
– Starają się rozdmuchiwać nasze związki z Targowicą. Jeśli na stronie internetowej muzeum znalazł się materiał o hetmanie Franciszku Ksawerym Branickim – choć hetman nie miał nic wspólnego z Wilanowem – zatytułowany „Awanturnik i zdrajca”, to trudno to uznać za coś innego niż próbę wpłynięcia na opinię publiczną – przekonuje Rybiński, który wytoczył już Jaskanisowi proces o ochronę dóbr osobistych.
Szczególnie boli go to, że w fatalnym świetle muzealnicy wilanowscy starają się przedstawić postać jego dziadka Adama Branickiego.
– Przemilcza się jego zasługi, wspaniały magnacki dar dla państwa polskiego w postaci księgozbioru wartego 13 milionów złotych. Czy tak zachowuje się bankrut? Ale za to, opierając się na przedwojennych brukowcach, historycy wilanowscy potrafią twierdzić, że Adam Branicki chciał wywieźć za granicę kolekcję obrazów – wymieniają przy tym dzieła malarzy, których nigdy nie było w zbiorach wilanowskich.
Odkąd w 1720 roku hetmanowa Sieniawska nabyła od spadkobierców króla Jana Sobieskiego Wilanów, nigdy nie był on przedmiotem sprzedaży, lecz zawsze zmieniał właścicieli w drodze dziedziczenia, często po kądzieli.
– Historycy z Wilanowa, a za nimi media zapominają, że jesteśmy nie tylko spadkobiercami, lecz i potomkami rodzin władających Wilanowem. Ksawery Branicki, który odziedziczył Wilanów po Potockich, miał zarówno matkę, jak i babkę wywodzące się z tej rodziny – podkreśla Adam Rybiński.
Jak zauważa, Stanisław Kostka Potocki, tworząc w 1805 roku muzeum wilanowskie i wzbogacając w ten sposób kulturę narodową, nie miał intencji pozbawienia swych potomków pałacu. Do II wojny światowej w pałacu w Wilanowie mieściło się zarówno otwarte dla publiczności muzeum, jak i dom rodzinny Branickich.
– Czy myślę czasem o tym, że spadkobiercy mogliby zamieszkać znów w Wilanowie? Nie, to już nie te czasy. Najwyżej można by było urządzić tam rodzinne Boże Narodzenie, ale nic więcej – mówi „Rz” Adam Rybiński. – W oficynie pałacu, gdzie mieszczą się teraz prywatne mieszkania, powinny się za to znaleźć biura fundacji zarządzającej muzeum, którą utworzyłaby nasza rodzina na wzór fundacji Czartoryskich.
Pomysł, że spadkobiercy Branickich mogliby stanąć na czele fundacji zarządzającej muzeum w Wilanowie, działa na jego dyrekcję jak płachta na byka.
– Fundacja to hasło dobre medialnie, ale ogólnikowe. To, co dziś zostało ustalone, jutro może być przez fundatora zmienione. Proszę zobaczyć, co się stało z fundacją Czartoryskich w Krakowie. Przeprowadzono radykalne zmiany, praktycznie eliminujące kontrolę państwa – mówi Paweł Jaskanis.
Muzealnicy z Wilanowa podkreślają też swój sceptycyzm wobec koncepcji przejęcia kontroli nad muzeum przez rodzinę Branickich.
– Kto w dzisiejszych czasach miałby wolę i możliwości, by wykładać z własnej kieszeni olbrzymie sumy na cel społeczny, czyli sfinansowanie funkcjonowania muzeum? – pyta Jaskanis.
To jeden z głównych argumentów przeciwników utworzenia fundacji przez spadkobierców Branickich: utrzymanie muzeum wymaga nakładów rzędu kilkunastu milionów złotych rocznie.
– Potencjalni fundatorzy skrzętnie by przemilczeli, że to państwo musiałoby łożyć na fundację z jej zabytkami i personelem. Stanowiłaby ona de facto formę utrzymywania prywatnego majątku z pieniędzy społeczeństwa bez gwarancji, że majątek ten z czasem nie rozpłynie się pod młotkami domów aukcyjnych – uważa Jaskanis.
Adam Rybiński wcale nie ukrywa, że chciałby, żeby w utrzymaniu muzeum w Wilanowie nadal partycypowało państwo. `– Jednak uważam, że w ostateczności dalibyśmy radę utrzymać je jako rodzina. Dyrektor Zamku Królewskiego prof. Andrzej Rottermund uświadomił mi, że turystyka przynosi dziś bardzo duże zyski – mówi „Rz”. – Wilanów mógłby być kurą znoszącą złote jaja. A poza tym, odzyskując przylegający Morysin z jego rozległymi terenami, przyciągalibyśmy inwestorów, w grę wchodziłoby np. pole golfowe.
Jak podkreśla, należałoby też zadać zasadnicze pytanie: czy koszty utrzymania muzeum w Wilanowie muszą być tak duże jak obecnie.
– Dziwne są opowieści pana Jaskanisa, jak szalone pieniądze wpompowano na przykład w remont fasady pałacu. Nie jestem przekonany, że wymagała tego remontu. a poza tym przyznam szczerze, że szlag mnie trafia, że może rzeczywiście wydano na to 220 milionów złotych – przekonuje Adam Rybiński. – To zdumiewająca polityka kulturalna w sytuacji, gdy obracają się w ruinę polskie dwory.
Jeśli dojdzie do reprywatyzacji zespołu pałacowego w Wilanowie, muzeum czekają duże zmiany.
– Proszę sobie wyobrazić, co muszą czuć muzealnicy na myśl, że do Wilanowa wkroczyliby spadkobiercy Branickich – mówi mi jeden z rozmówców. – Byłoby to dla nich trzęsienie ziemi, i nie chodzi tu tylko o imponderabilia i dobro kultury narodowej.
Nie ma wątpliwości, że nie wszystkim na rękę byłoby skrupulatne prześledzenie, co się działo ze zbiorami przez ostatnich kilkadziesiąt lat. Mogłoby się okazać, że część muzealnych eksponatów zniknęła z pałacu. Nie ma też wątpliwości, że spadkobiercy Branickich są zdeterminowani, by walczyć do końca,
– Moi klienci nie odpuszczą. Są gotowi wpłacić 100 tysięcy złotych wpisu, by, jeśli inne drogi zawiodą, rozpocząć proces cywilny – zapowiada mecenas Andrzej Herman. – A państwo polskie nie może liczyć na to, że gra na zwłokę przyniesie skutek. Najlepszym wyjściem byłaby ugoda.