Jak sypał się mur

Otwarcie granicy 9 listopada kojarzy się Niemcom z wybuchem wolności. Ale jeśli spojrzeć na to chłodno, były to wydarzenia dość przypadkowe, choć ze skutkami trudnymi do cofnięcia

Publikacja: 07.11.2009 14:00

Jak sypał się mur

Foto: AP

Szare zimowe miesiące – od grudnia po luty – skłaniają w Berlinie do depresji. Skłonni do czarnego humoru berlińczycy nazywają je Selbstmordmonate – miesiące samobójcze. 20 lat temu we wschodniej części miasta – stolicy NRD – oprócz pogody powodów do depresji było wyjątkowo dużo. Na początku stycznia 1989 roku poczuł to dotkliwie 21-letni wschodni berlińczyk Chris Gueffroy. Właśnie otrzymał powołanie do armii, co zapowiadało 18 miesięcy służby pełnej poniżeń i tępej marksistowskiej łopatologii.

Chris pracował jako barman w hotelu przy międzynarodowym lotnisku Schönefeld. Spotykał przybyszy z Zachodu dostatecznie często, aby mieć dosyć zgrzebnych realiów państwa Ericha Honeckera. Pozostawała próba ucieczki przez mur.

Pokusa pokonania betonowej bariery dzielącej Berlin pojawiła się w głowie Gueffroya, gdy usłyszał przy piwie od jednego z wojskowych interesującą plotkę. Ponoć enerdowscy pogranicznicy mieli otrzymać zakaz strzelania do uciekinierów. Pogłoska ta miała swoje korzenie w nieformalnej wypowiedzi Honeckera rzuconej w czasie wizyty w Bonn w 1987 roku, że nikt we władzach NRD nie chce dalszych śmierci na wewnątrzniemieckiej granicy.

Guefferoy wraz z przyjacielem Christianem Gaudianem wybrali do próby sforsowania muru jego odcinek koło kanału Britzer, dzielącego wschód od zachodu w dzielnicy Treptow. Nocą z 5 na 6 lutego przekroczyli strefę śmierci od strony kolonii domków letnich, wdrapując się po linie zahaczonej o występ muru za pomocą głowicy ogrodowej motyki. Bez trudu pokonali pierwszą barierę i kolejną drucianą siatkę. Nie mogli jednak wiedzieć, że nawet najlżejsze naciśnięcie siatki uruchamia alarm w wieżyczce strażniczej. Już po chwili w ich kierunku posypały się strzały.

Chris i Christian próbowali uniknąć postrzelenia, biegnąc zygzakiem. Pierwszy postrzał – w pierś – dostał Chris – w sumie w jego ciele znaleziono potem dziesięć kul. Skonał jeszcze w strefie śmierci. Jego towarzysza aresztowano i skazano w maju 1989 roku na trzy lata więzienia.

Chris Gueffroy był ostatnią ofiarą zastrzeloną podczas próby sforsowania muru. Plotka, która zachęciła go do ucieczki, okazała się bzdurą. Jak na ironię to dopiero śmierć Gueffroya, która zszokowała Zachód, zmusiła Honeckera do ustępstw. Od kwietnia 1989 roku strażnicy tym razem naprawdę dostali zakaz strzelania do uciekinierów. Mur miał oddzielać wschodnich Niemców od świata jeszcze 273 dni.

[srodtytul]Blisko, coraz bliżej[/srodtytul]

Kiedy zaczął się początek końca NRD? Czy w maju 1989 r., gdy po raz pierwszy opozycjoniści podjęli próbę udowodnienia sfałszowania wyniku wyborów? A może w czerwcu, kiedy węgierscy komuniści walczący na Zachodzie o etykietkę liberałów nakazali demontaż żelaznej kurtyny na granicy z Austrią, a potem od sierpnia pozwalali uciekać enerdowcom wypoczywającym nad Balatonem?

8 sierpnia około 130 obywatelom NRD udaje się wedrzeć na teren stałego przedstawicielstwa RFN w Berlinie wschodnim i zażądać od Bonn przyznania im obywatelstwa. 13 sierpnia ambasada zachodnioniemiecka w Budapeszcie zostaje zamknięta z powodu natłoku uciekinierów. Wydarzenia nabrały tempa, gdy okupacja przez setki obywateli NRD ambasad RFN w Pradze i Warszawie zaczyna być światową sensacją.

Wschodni Niemcy oglądają wszystko w telewizji zachodnioniemieckiej. Przykłady determinacji z Pragi, Warszawy i Budapesztu nie pozostają bez wpływu – pęka bariera strachu w samej NRD: 4 września po raz pierwszy mająca wyraźnie opozycyjny wydźwięk msza w lipskim Nikolaikirche przeradza się w demonstrację wychodzącą poza mury świątyni.

9 września w Gruenheide koło Berlina w letnim domku Roberta Havemanna – zmarłego w 1982 r. symbolu enerdowskiej opozycji – jego żona Katja wraz z dysydentami Barbel Bohley i Rolfem Heinrichem zakładają Nowe Forum – polityczną platformę opozycji. 19 września próbują oficjalnie zarejestrować swój ruch, ale MSW odrzuca wniosek jako „antypaństwowy” i „nielegalny”.

Ale zakazy przestają już jednak mieć znaczenie. Takie berlińskie kościoły jak Zionkirche, Erloeserkirche czy Gethsemanekirche stają się miejscem otwartych dyskusji o potrzebie końca monopolu władzy SED. Aktywizuje się prowincja – polityczne dyskusyjne dysydentów ze zwykłymi ludźmi odbywają w wielu kościołach na terenie całej NRD.

Od 29 września zaczynają się cotygodniowe poniedziałkowe marsze protestu w Lipsku.

Tracący zdolność do oceny sytuacji I sekretarz komunistycznej partii SED Erich Honecker działa na oślep. Najpierw zawiesza wyjazdy do CSRS „na dowód osobisty”, ale potem ulega prośbom z Bonn i zgadza się, aby specjalne pociągi wywiozły w pierwszych dniach października do Bawarii uciekinierów z ambasad, przejeżdżając przez terytorium NRD.

W swojej starczej pysze ogłasza członkom politbiura, że kłopotliwą sprawę da się jeszcze wykorzystać propagandowo. Przejazd zaplombowanych pociągów ma być okazją do demonstracji pogardy dla zdrajców skuszonych zachodnioniemieckimi srebrnikami.

Jednak nastroje wschodnich Niemców były całkiem inne. Natychmiast rozpowszechniło się pełne zazdrości określenie „pociągi wolności”. 4 października w Dreźnie, przez które miał przejechać pociąg, policja musi rozpraszać tłumy zgromadzone wokół dworca. Setki młodych Niemców liczyło, że jakoś uda im się wskoczyć do tej ruchomej oazy wolności. Dochodzi do gwałtownych starć, spalone zostają samochody.

Honecker próbuje jeszcze zastraszyć naród demonstracją siły i zwartości partii. Uroczyste obchody 40-lecia NRD w Berlinie wschodnim 7 października uświetnia parada ludowej armii, ale napinanie muskułów przez słabnącego sekretarza wywołuje już tylko żałosne wrażenie.

Już dwa dni potem w Lipsku w opozycyjnej demonstracji uczestniczy aż 70 tysięcy ludzi. Co więcej – demonstranci nie boją się pikietować gmachu bezpieki. Wtedy dochodzi do prawdziwego przełomu. Siły policyjne z ostrą bronią w pogotowiu nie decydują się na wejście do akcji. Sowieci dyskretnie dają do zrozumienia, że nie poprą reżimu w razie eskalacji zamieszek. Swoją wielką chwilę ma słynny dyrygent lipskiego Gewandhausu Kurt Masur, który mediuje między demonstrantami a dowódcą sił policyjnych generałem Gerhardem Strassenburgiem. Hasło demonstrantów „Keine gewalt – Bez przemocy” – staje się faktem.

W latach 60. mieszkańcy NRD opowiadali sobie przygnębiający dowcip. Oto dwóch pograniczników stoi na murze, gdy nagle wiatr obala niedokładnie umocowany segment muru. Obaj pojmują, że nagle otwiera się droga do ucieczki na Zachód. Trzeba się tylko natychmiast zdecydować. – O czym myślisz? – pyta z dziwnym uśmiechem pierwszy żołnierz. – O tym samym co ty! – odpowiada jego towarzysz broni. Wtedy pierwszy poważnieje: – Skoro tak, to musze cię aresztować!

Ten dowcip doskonale obrazuje schizofrenię setek tysięcy funkcjonariuszy reżimu, którzy nawet dostrzegając absurdy systemu w krytycznych chwilach zachowują prusacką w swej istocie mentalność służbisty. Wielkość psychologicznej wygranej demonstrantów polegała na tym, że ludowi policjanci pomyśleli jedno: Tych tłumów nie da się już aresztować.

Na ulicach Lipska 9 października rozstrzygnęły się losy reżimu Honeckera. Pojęcie o skali niezadowolenia zaczyna docierać do szczytów władzy. Nawet zawsze wierny partii Erich Mielke – szef imperium Stasi – wyczuwa, że Moskwa spisuje już „pierwszego” na straty.

18 października pod naciskiem własnego politbiura Erich Honecker z powodów zdrowotnych podaje się do dymisji. Kruszący się autorytet partii ma ratować nowy I sekretarz Egon Krenz – były szef młodzieżówki partyjnej. Mało kto wie jednak, że jest jeszcze jeden kandydat do uratowania władzy SED, tyle że pod odnowionym szyldem. To Markus Wolf, długoletni szef enerdowskiego wywiadu, który dwa lata wcześniej został wypchnięty przez Honeckera na przymusową emeryturę.

Stosunkowo młody i ambitny światowiec ze Stasi zbyt głośno zaczynał wtedy krytykować skostnienie partii i rozprawiać o Gorbaczowie. Urażony zepchnięciem na boczny tor „Misza” Wolf cierpliwie czekał na potknięcie Honeckera. Gdy przyszła jesień 1989 roku, przystąpił do cichej ofensywy. Uznał, że Krenz to kandydatura przejściowa. Wymyślił dla siebie rolę, jaką w Polsce odegrali Jaruzelski, Kiszczak i Kwaśniewski.

Można tylko domyślać się, czy Wolf chciał wciągnąć opozycję w jakiś rodzaj rozmów okrągłego stołu, by potem grając teczkami jednych skompromitować, a z innych uczynić swoich sojuszników, a w końcu z błogosławieństwem Gorbaczowa odnowić NRD?

Wiedział przy tym, że opozycja na czele z Neues Forum jest stosunkowo słaba. Jej liderzy tacy jak Barbel Bohley, Wolfgang Templin, Rainer Eppelmann czy Markus Meckel to ludzie w społeczeństwie mało znani. Pozostawało więc wkręcić się między opozycję jako ofiara Honeckera, a potem spróbować zostać twarzą nowej rewolucji. I przez chwilę zdawało się to Wolfowi nieźle wychodzić. Widzimy go np. na mównicy, gdy 4 listopada Neues Forum organizuje masowy wiec na berlińskim Alexanderplatz.

[srodtytul]Historyczne „natychmiast”[/srodtytul]

Ale sama partia też szuka na gwałt sposobu rozładowania społecznego napięcia. W końcu na szczytach SED zapada decyzja, aby szybko pozwolić na bezproblemowe wyjazdy do RFN. Cynicy z politbiura głoszą, że zalani powodzią uchodźców politycy z Bonn sami zaczną martwić się o przetrwanie NRD. Komuniści zakładają też, że najbardziej aktywni szybko wyjadą na Zachód, a z wciąż kruchą opozycją można wygrać w polityczne szachy.

Na gwałt przygotowywany zostaje dokument o umożliwieniu wyjazdu do RFN bez potrzeby uzyskiwania zgody władz NRD. Miał on zostać przedstawiony publicznie 9 listopada. Transmitowaną na żywo konferencję prasową poprowadził pozujący na liberała sekretarz KC do spraw informacji Guenther Schabowski. Jak każda nowinka, jego wystąpienie przyciągnęło przed telewizory miliony widzów.

Do dziś nie wiadomo, dlaczego do przedstawienia dokumentu wyznaczono właśnie Schabowskiego, który nie uczestniczył przy jego powstawaniu. Jak potem się okazało, przybył na konferencję po bardzo męczącym dniu pracy i tylko pobieżnie zapoznał się z nową ustawą przed wystąpieniem przed kamerami.

Tak nadeszła historyczna godzina 18.53. Schabowski zaskoczył dziennikarzy, informując o przyjęciu przez partię i rząd nowego prawa ustawy pozwalającego wszystkim obywatelom NRD na swobodny wyjazd do RFN i Berlina Zachodniego poprzez wszystkie punkty kontroli granicznej.

Reporterzy nie wierzyli swoim uszom i zaczęli upewniać się, czy dobrze zrozumieli słowa sekretarza. Do dziś trwają spory, który z zszokowanych dziennikarzy zadał ważkie pytanie: „Od kiedy ustawa wchodzi w życie?”. Jedni wskazują na dziennikarza włoskiej agencji ANSA, inni upierają się, ze był to Tom Brokaw z NBC.

Zaskoczony Schabowski włożył okulary i zaczął gorączkowo przebiegać wzrokiem dokument. Wymamrotane słynne zdanie: „to wchodzi w życie, wedle mojej wiedzy, natychmiast, niezwłocznie” przeszło do historii Niemiec.

W wybuchłej wrzawie i wobec gradu uściślających pytań Schabowski w ogóle stracił rezon. Część dziennikarzy z hałasem opuszczała salę konferencyjną, aby jak najszybciej nadać sensacyjną informację. Nieprzyzwyczajony do takiego bałaganu aparatczyk parokrotnie jeszcze powtórzył, że nic nie słyszy w kakofonii zadawanych naraz pytań i wreszcie z ulgą ogłosił zakończenie konferencji, dziękując niebiosom, że cała ta awantura się już skończyła.

Nie mógł wiedzieć, że w tym samym czasie miliony enerdowców już dzwoniły do siebie, dzieląc się sensacyjną wieścią, że granica z Zachodem jest otwarta. Wiadomość nagłaśniały w takim brzmieniu także media z RFN – więc obywatele NRD uznali, że wieść jest potwierdzonym przez wolne media faktem.

Najszybciej tłumy zaczęły gromadzić się w Berlinie, wpierw przy przejściu przy Bornholmerstrasse. Ludzie powiadamiali skonsternowanych strażników, że przedstawiciele najwyższych władz ogłosili natychmiastowe otwarcie granic. Pogranicznicy odpowiadają, że nie mają żadnych nowych instrukcji i proszą, żeby przyjść następnego dnia.

Ale tłum tylko gęstniał. Co więcej, pogranicznicy NRD wydają się kompletnie zaskoczeni nową sytuacją. Przez lata jedno ich warknięcie powodowało, że zwykli enerdowcy stawali na baczność. Teraz ludowi policjanci zmuszeni są wysłuchiwać coraz bardziej hardych żądań otwarcia granic. I na dodatek nie mogą nic zrobić, bo dowódcy błagają ich, by nie prowokować tłumu.

Tysiące ludzi szturmują kolejne przejście przy Bernauerstrasse. Atmosfera zaczęła z czasem się robić groźna, tłum napierał na barierki. Strażnicy obawiali się, że wybuchną zamieszki. Rozpaczliwe telefony do dowódców nie pomagały. Nikt nic nie wiedział. W końcu zaakceptowano wypuszczanie na Zachód na podstawie samego dowodu osobistego. Ale samo sprawdzanie dokumentów przy tak gigantycznym naporze tłumu zaczęło grozić stratowaniem strażników. W końcu o 22.30 komendant przejścia Harald Jaeger kazał po prostu otworzyć szeroko bramę i puścić tłum bez sprawdzania dowodów.

Te obrazki transmitowała na bieżąco telewizja RFN i, widząc je, kolejni enerdowcy zaczęli szturmować przejścia poza Berlinem. Rewolucja wywołana pogubieniem się w wypowiedzi Schabowskiego rozlewała się na całą granicę.

Co ciekawe, z czasem pojawiła się teoria spiskowa, głosząca, że Schabowski tylko udawał nieporadnego gamonia. Tak naprawdę Moskwie miało zależeć na fakcie dokonanym otwarcia granic, aby zmienić ekipę na bardziej strawną dla obywateli NRD.

Faktem jest, że banalny aparatczyk o polskim nazwisku wszedł do historii jako człowiek, który zakończył niemiecko-niemiecką zimną wojnę.

[srodtytul]Trabiparade na Ku’dammie[/srodtytul]

Tej nocy w Berlin po obu stronach muru prawie nikt nie śpi. Tłumy mieszkańców stolicy NRD z zaciekawieniem rozglądają się po ulicach i witrynach Zachodu. Co bardziej nieufni obywatele NRD w obawie, że podobna okazja może się nie powtórzyć, z podręcznymi torbami emigrują na stałe na Zachód. Inni na odwrót – demonstracyjnie korzystają z przywileju wizyty za murem i leniwie przechodzą w płaszczach narzuconych na piżamę i w kapciach.

W sumie 50 tysięcy wschodnich berlińczyków zrobiło sobie spacer na Zachód. Po prestiżowym bulwarze Kurfürsterdamm sunie sznur trabantów. Rytuałem staje się przyjacielskie walenie w plastikowe enerdowskie autka. Bardziej staroświeccy patrioci ze łzami w oczach wciskają kwiaty za wycieraczki wozów z NRD.

W atmosferze szczęścia i radości w ramiona padają sobie ludzie, którzy nigdy wcześniej się nie widzieli. Starsi wiekiem berlińczycy oblewają szampanem pierwszą wizytę swoich bliskich zza muru bez lęku o to, na jakie pytania Stasi trzeba będzie odpowiadać po powrocie. Zachodnioberlińscy właściciele knajp ulegają patriotycznej euforii i stawiają przybyszom piwo. Wystarczy tylko pokazać enerdowski dowód. Dokument z młotem i cyrklem pozwala też jeździć metrem i autobusami po zachodniej części miasta bez biletu.

Traf chciał, że 9 listopada, kiedy zaczęła się enerdowska inwazja na Zachód, był czwartkiem. Przez kolejny piątek, sobotę i niedzielę z możliwości zobaczenia Zachodu „na dowód” skorzystało trzy miliony obywateli NRD. Wieść o cudownej zmianie dociera do najbardziej zaspanych wiosek na pograniczu.

Banki wypłacają przybyszom zza kordonu hojne kieszonkowe od wujka Helmuta. To „Begrüssungsgeld”, czyli suma 100 marek zachodnich na drobne prezenty czy piwo. Bawaria jak zwykle uparła się, aby być od wszystkich lepsza – wypłacała aż 140 DM. Tłumy „dederonów” stoją w kolejkach po atrakcyjne na Wschodzie rarytasy – banany, kawę czy kolorowe gumy do żucia.

Największy weekendowy jubel przeżył Berlin. Już w nocy z 9 na 10 listopada tłum obsiada mur od zachodniej strony przed Bramą Brandenburską. Większość zdjęć symbolizujących upadek muru pochodzi z tego „Mauer-party”. Kucie muru to raczej show na potrzeby fotoreporterów. Konstrukcja jest z tak dobrego betonu, że nawet kowalskie młoty niewiele jej szkodzą.

Otwarcie muru było całkowitym zaskoczeniem dla niemieckiego wywiadu. Być może dlatego 10 listopada przed południem jako pierwszy pokazał się pod Bramą Brandenburską nie kanclerz Helmut Kohl, ale były socjaldemokratyczny kanclerz Willy Brandt. Gdy w 1961 roku rozpoczęto stawianie muru, Brandt był burmistrzem Berlina zachodniego. Zaniepokojony, że socjaldemokraci „ukradną mu show”, Kohl skrócił swoją wizytę w Polsce i już 10 listopada wieczorem przemawiał wraz z Brandtem przed ratuszem dzielnicy Schönberg, wyrażając swoją radość z upadku muru.

W tym samym czasie na niezliczonych przejściach na granicy niemiecko-niemieckiej od Bałtyku po Turyngię zachodnioniemieccy strażacy i saperzy budują setki prowizorycznych mostków, aby umożliwić nagły przemarsz tysięcy ludzi przez mało uczęszczane do niedawna przejścia.

Gigantyczna ilość chętnych od odwiedzenia zachodniej części miasta zmusiła enerdowską policję do stworzenia nowych, prowizorycznych przejść granicznych w Berlinie. W nocy z 11 na 12 listopada w tym właśnie celu dźwigi rozpoczęły usuwanie fragmentów muru na Potsdamerplatz – niegdysiejszym salonie stolicy Niemiec zamienionym przez wojnę i podział miasta w pustynię. „Serce starego Berlina znów zaczęło bić” – mówił wzruszony burmistrz zachodniego Berlina Walter Momper. Na świecie obrazki z tej rozbiórki nieraz fałszywie interpretowano jako początek demontażu całego muru. Tak naprawdę miał on stać jeszcze ponad pół roku.

[srodtytul]Data wielu znaczeń[/srodtytul]

Dziewiąty listopada uznawany jest za datę upadku muru w sensie symbolicznym, bo wtedy władze NRD zezwoliły wschodnim Niemcom swobodnie przechodzić przez punkty graniczne.

Systematyczną likwidację betonowego tasiemca zaczęto dopiero 1 lipca 1990 r., gdy wraz z unią walutową zniesiono niemiecko-niemieckie przejścia graniczne. Jak na ironię rozbiórka „antyfaszystowskiego wału ochronnego” była ostatnim zajęciem enerdowskiej straży granicznej. Po zjednoczeniu Niemiec zadanie to przejęli saperzy z Bundeswehry, którzy uwinęli się z usuwaniem jego resztek do 30 listopada 1990 r.

Z murem żegnano się tak szybko, że ledwo w ostatniej chwili uratowano dla potomności fragment konstrukcji i strefy śmierci przy Bernauerstrasse – urządzone tam później miejsce pamięci daje jakieś pojecie o grozie tego tworu komunizmu.

Przebieg muru w wielu miejscach centrum oznaczono specjalną metalową linią na chodnikach. Dziś potrzeba sporej wyobraźni, by wyobrazić sobie, jak upiorny był podział na pół metropolii nad Szprewą.

[srodtytul]Listopad gorętszy niż lato[/srodtytul]

Symbol muru wwiercił się na tyle głęboko w psychikę Niemców, że sam moment otwarcia granic z 9 listopada kojarzy się Niemcom z wybuchem wolności. Ale jeśli spojrzeć na to chłodno, były to wydarzenia dość przypadkowe, choć ze skutkami trudnymi potem do cofnięcia. Wspominałem, że o wiele bardziej brzemienny w skutki był dzień 9 października – lipska kapitulacja ludowej policji przed bezbronnymi demonstrantami. Dla wydarzeń po 9 listopada i dla dalszych losów NRD decydująca była przedłożona Bundestagowi 28 listopada 1989 r. deklaracja kanclerza Helmuta Kohla „Dziesięć punktów programowych dotyczących przezwyciężenia podziału Niemiec i Europy”, który nie był wcześniej uzgodniony z koalicjantem ani z zachodnimi partnerami.

Już 18 maja 1990 r. został podpisany z NRD układ państwowy o unii monetarnej, gospodarczej i społecznej. Bez rosnącego w kolejnych miesiącach przejmowania przez RFN odpowiedzialności za dalsze losy Niemiec wschodnich, NRD mogłaby przetrwać w jakiejś postokrągłostołowej formie. Markus Wolf mógłby zostać enerdowskim Kwaśniewskim, a spór o lustrację skłóciłby i tak słabą opozycję. Na uczelniach królowałyby marksistowskie repy, a Karl-Eduard von Schnitzler – naczelny propagandzista Honeckera – mógłby wzorem Urbana sprzedawać w setkach tysięcy wschodnioniemiecki odpowiednik tygodnika „Nie”. „Ostalgia” w masach pojawiłaby się już sama.

Wejście do gry dyplomacji RFN odsunęło taki scenariusz w niebyt. Ale pozostał pewien kac. Dawni opozycjoniści w małym stopniu porobili kariery w nowej RFN. Pozostał uraz po „ukradzionej” przez Kohla rewolucji. Także z powodu sporów o to, co nastąpiło potem, noc 9 listopada – czyli chwila braterstwa, gdy nieznani ludzie padali sobie w ramiona – tak dobrze nadaje się do roli wolnościowego symbolu.

Cudzoziemcy często więc pytają Niemców, dlaczego to nie 9 listopada stał się świętem zjednoczenia kraju? Taki pomysł istotnie pojawił się rychło po dniu, w którym „Niemcy stali się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie” – jak pisały wówczas gazety. Ale na tę datę cieniem kładą się dwie inne rocznice. Tego dnia w 1923 roku Adolf Hitler podjął próbę puczu w Monachium i w ten sam dzień w 1938 roku doszło do tzw. nocy kryształowej. W setkach niemieckich miast rozbijano żydowskie sklepy i podpalano synagogi.

Swoje zjednoczenie Niemcy świętują więc 3 października, kiedy to w 1990 r. dawną NRD włączono do Republiki Federalnej. Ale w okrągłą dwudziestą rocznicę upadku muru data 9 listopada dostała dyspensę od traumy pamięci o Holokauście. Z tym że w tę noc przed Bramą Brandenburską najlepsi symfonicy niemieccy odegrają obok „Lohengrina” Ryszarda Wagnera elegię „Ocalony z Warszawy” Arnolda Schoenberga – hołd dla ofiar warszawskiego getta.

Szacunek dla cieni ofiar zagłady nie wyklucza radości z upadku kordonu, będącego zmorą Niemców po obu stronach granicy i symbolem podziału kraju. Mur pochłonął w ciągu ponad 28 lat istnienia co najmniej 136 ofiar śmiertelnych – nie licząc trudnej do jednoznacznego ustalenia liczby kalectw i ciężkich ran postrzałowych. Według danych Ośrodka Badań Historycznych w Poczdamie wśród zastrzelonych ma murze było 117 mężczyzn w większości w wieku między 16 a 30 lat, osiem kobiet i dziewięcioro dzieci. Dalsze 252 osoby zmarły w trakcie odpraw na berlińskich przejściach granicznych, w większości z powodu ataków serca. Ta liczba najwięcej mówi o atmosferze grozy, jaka panowała na punktach kontroli enerdowskiej policji.

Pierwsze niemieckie państwo robotników i chłopów przeżyło upadek muru dokładnie o jedenaście miesięcy i 24 dni. Ostrzeżenia partyjnych twardogłowych, że bez muru NRD zniknie bez śladu, akurat w tej sprawie okazały się niezwykle trafne.

Także niemiecki komunizm nie był w stanie egzystować bez przymusu i terroru. Bez determinacji i odwagi samych Niemców mógłby stać znacznie dłużej. I dlatego w poniedziałek wieczorem nad Szprewą znów strzelać będą korki od szampana. A może jeszcze jakaś chrześcijańska dusza zapali świeczkę pod obeliskiem w miejscu, gdzie Chris Gueffroy dostał w pierś enerdowską kulę.

[i]Korzystałem z książek: W. Schuller, „Die deutsche Revolution 1989”; E. Neubert, „Unsere Revolution”; N. Heber i J. Lehmasnn, Keine Gewalt: F. Taylor, Die Mauer; 1989: Vom gebet zur Demo (zbior.); Vier Tage in November (zbior.)[/i]

Szare zimowe miesiące – od grudnia po luty – skłaniają w Berlinie do depresji. Skłonni do czarnego humoru berlińczycy nazywają je Selbstmordmonate – miesiące samobójcze. 20 lat temu we wschodniej części miasta – stolicy NRD – oprócz pogody powodów do depresji było wyjątkowo dużo. Na początku stycznia 1989 roku poczuł to dotkliwie 21-letni wschodni berlińczyk Chris Gueffroy. Właśnie otrzymał powołanie do armii, co zapowiadało 18 miesięcy służby pełnej poniżeń i tępej marksistowskiej łopatologii.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał