Polska wolność jest najważniejsza

Z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem rozmawia Krzysztof Masłoń

Publikacja: 16.07.2010 20:22

Jan Matejko „Samuel Zborowski prowadzony na śmierć”, ok. 1860 r., Dom Matejki w Krakowie

Jan Matejko „Samuel Zborowski prowadzony na śmierć”, ok. 1860 r., Dom Matejki w Krakowie

Foto: Wikipedia

[b]Rz: Tyle się ostatnio dzieje w kraju, a pan po temat do swej nowej książki sięgnął do XVI stulecia. Dlaczego?[/b]

Od dawna miałem taką myśl, że należy zająć się wiekiem XVI i że właśnie ja powinienem to zrobić. Bardzo mnie do tego ciągnęło, choć zdawałem sobie sprawę, że czeka mnie ogromna praca, bo ja – jeśli weźmie się pod uwagę wszystkie moje poprzednie książki, czyli to, czego nauczyłem się przez kilkadziesiąt lat – stałem się specjalistą od historii Polski pierwszej połowy XIX wieku. To, na czym naprawdę się znam, to są surduty, cylindry i bambosze Adama Mickiewicza oraz jego kije do gry w golfa. Natomiast o wieku XVI wiedziałem niewiele. A jednocześnie miałem zawsze takie poczucie, że to właśnie wtedy, gdzieś w połowie wieku XVI, a może nawet trochę wcześniej, w wieku XV, zaczęła się Polska.

[b]Dopiero wówczas?[/b]

Oczywiście, ona zaczęła się wcześniej: od króla Popiela zjedzonego przez myszy i od przybycia aniołów do chaty Piasta Kołodzieja. Ale to była Polska mityczna, goplańska, piękna baśń o rodzącej się Polsce, a Polska prawdziwa, taka, jaką mamy teraz, zaczęła się wtedy, kiedy Polacy (a właściwie Małopolacy – Polacy z Małopolski) zrozumieli, że są ludźmi wolnymi i że nie potrafią być inni. I wtedy wolność stała się formą ich istnienia. Narodziny wolności – to był ten początek. A to nastąpiło w wieku XVI, czego dawno temu dowiedziałem się od Juliusza Słowackiego, kiedy przeczytałem po raz pierwszy jego „Samuela Zborowskiego”. Słowacki pojął intuicyjnie (intuicja miała w tej sprawie znaczenie większe niż rozum), że to anarchia XVI-wiecznych polskich rycerzy ukształtowała los Polaków. Wiedziałem, że Słowacki ma rację, ale nie wiedziałem, dlaczego ma rację, i właśnie tę moją nową książkę, która nazywa się tak samo jak jego dramat, napisałem po to, żeby to zrozumieć.

[b]Zaraz, zaraz, ale to oznacza, że prawdziwa Polska zaczyna się dla pana już po Jagiellonach.[/b]

Trochę wcześniej – w czasach Jagiellonów. Litewska dynastia i przymierze z dzikimi Litwinami miały prawdopodobnie w tej sprawie (naszego losu) znaczenie zasadnicze. My wobec Litwinów mamy dług ogromny. To wtedy kształtuje się Polska wolnych Polaków. Albo inaczej – Rzeczpospolita wolnych Polaków i wolnych Litwinów, dla których wolność jest rzeczą najważniejszą na świecie, ponieważ jest sposobem istnienia. Czymś, bez czego nie można żyć. To przeświadczenie Polacy z wieku XVI przenieśli przez wieki w wiek XXI. Ale „przeświadczenie” to złe słowo. To jest coś zakodowanego w losie. Wolność jest losem Polski. Jest także sensem jej dziejowego istnienia. Można podbić Polskę, co się zdarzało, można ją nawet podzielić na kawałki, ale w tajemniczy sposób nie można odebrać Polakom ich wolności. Żeby zabić polską wolność, Rosjanie czy Niemcy musieliby zabić nie tylko nasze przywiązanie do wolności, ale także nasze dzikie, bezrozumne, szaleńcze przekonanie, że istnienie jest wolnością, a więc nie można istnieć bez wolności. Jak odebrać wolność ludziom, dla których życie jest wolnością? W tym celu trzeba by wymordować wszystkich Polaków, tych, którzy byli, tych, którzy są, i tych, którzy będą. Dopóki jest na świecie choć jeden Polak, do tego czasu będzie istniała polska wolność.

[b]Bardzo optymistyczne jest to, co pan mówi.[/b]

To moje przekonanie – intuicyjne i nabyte kiedyś z lektury „Samuela Zborowskiego” i innych dzieł Słowackiego, udowodniłem sobie teraz, zajmując się wiekiem XVI. Przekonałem się, na czym naprawdę polegała wolność polskich rycerzy. Wolę mówić o rycerzach, ponieważ rzeczownik „szlachta” z czasem zmienił znaczenie i zaczął oznaczać ludzi zajmujących się produkcją rolną. XVI-wieczny rycerz, nawet handlujący zbożem i wołami, to był ktoś inny – rycerze tworzyli naród, a zarazem święty krąg otaczający świętego króla. Tu dotykamy trudnego i niejasnego problemu genetyki wolności – jej świętego pochodzenia i uzasadnienia. Choć niemało się od tamtego czasu zmieniło, Polacy do dziś pozostają rycerzami wolności. Wejście w polskość oznacza wejście w święty krąg, który otacza świętą wolność – kiedyś nazywano ją złotą wolnością.

[b]Co z tego wynika?[/b]

To na przykład, że zastosowanie wobec Polaków przemocy wszelkiego rodzaju – militarnej, ekonomicznej, propagandowej, medialnej – jest kompletnie bezskuteczne, a nawet w pewnym sensie zbawienne, ponieważ wszelka przemoc natychmiast budzi to pierwotne, dzikie i święte poczucie każdego Polaka, że jest człowiekiem wolnym i wobec tego nie podda się tej przemocy. W epoce komunizmu mieliśmy wiele dowodów na to, że Polacy w tym jednym z najstraszniejszych okresów naszych dziejów, kiedy przemoc przebierała miarę, nagle zaczynali zachowywać się jak ludzie wolni. Teraz niekiedy z szyderstwem mówi się o polskim mesjanizmie, o jakiejś misji, którą Polacy mogliby mieć do spełnienia, a przeświadczenie, że Polacy są narodem wybranym, bywa nawet przedmiotem dość grubych, czasem chamskich żartów. Otóż studium historii naszej Rzeczypospolitej w wieku XVI wskazuje, że Polacy mieli już wówczas wobec narodów ościennych pewną misję, którą mogą też mieć nadal – misją Polski było i pozostaje szerzenie wolności. A jeśli przyjmie pan mój punkt widzenia i szydercy będą z pana szydzić, to niech pan im odpowie, że Polacy są narodem ludzi wolnych – i w tym właśnie sensie są narodem wybranym. I że to jest silniejsze od nich, czyli od nas. Wtedy szydercy będą się musieli ulokować gdzieś poza polskością. Nie można bowiem być Polakiem, będąc niewolnikiem.

[b]

Tyle że swoimi wyborami, jakże często fatalnymi, sami sobie tę wolność ograniczamy.[/b]

Ale po takim fatalnym wyborze – bo zawsze skutkiem takiego fatalnego wyboru musi być przemoc – Polacy nagle się budzą. Doświadczywszy przemocy, budzi się ich wolność. Oni koniecznie muszą żyć w wolności, koniecznie muszą być wolni, koniecznie muszą być ludźmi, którzy robią to, co chcą. O tym mówi stare polskie porzekadło: „Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce”. Otóż najwyższą realizacją ideału polskiej wolności, a zatem (jak to już powiedzieliśmy) najwyższą realizacją ideału polskiego istnienia, była dzika anarchia polskich i litewskich rycerzy. Wcieliła się ona w postać męczennika wolności, jakim był Samuel Zborowski, który za swoją wolność dał sobie uciąć głowę.

[b]I dlatego został bohaterem pana książki?[/b]

Dlatego napisałem o nim książkę. O życiu Samuela wiadomo niewiele, znane są tylko jego fragmenty, ale na ich podstawie można skonstruować model życia polskiego rycerza w wieku XVI. Było to życie, w którym działały dwie potężne siły – i żadna z nich nie miała nic wspólnego z warunkami ekonomicznymi czy politycznymi. Obie te siły w jakiś sposób ograniczały życie, ale zarazem je poszerzały, bowiem nadawały mu wymiar, który można nazwać metafizycznym. Jedna z tych sił to anarchiczna wolność. Druga to Jezus Chrystus, czyli wiara, że życie jest drogą, którą idzie się ku Niemu. Może należałoby to ująć tak, że wolność była na początku życia pojmowanego jako droga, a Jezus Chrystus na końcu. Wolność prowadziła do Jezusa Chrystusa. Dlatego Samuel, klękając na szkarłatnej delii pod wawelską basztą, która nazywa się Lubranka, mówi do kata: „Ja powiem trzy razy – Jezus, Jezus, Jezus – a kiedy powiem po raz trzeci, ty uderzysz”. Była jeszcze trzecia siła, nie tak potężna, ale bardzo ważna – był nią święty król. I tutaj natrafiamy na zasadniczy dylemat polskiej anarchii, który prowadzi nas zresztą do pytania o źródło anarchicznej wolności – skąd ona się brała? Otóż król był wybierany przez wszystkich rycerzy, był królem elekcyjnym, ale zarazem był wybrany i darowany rycerzom przez Boga. Bóg wybierał króla i dawał go Polakom, a wolna elekcja ujawniała ten Boży wybór. Właśnie w tym sensie król był święty.

Jeśli zaś król był podarowany przez Boga, to powstaje pytanie, czy świętym darem Boga nie była też wolność Polaków. Tak jak Jezus Chrystus – wolny Bóg i wolny Człowiek – wybrał swoją śmierć, tak polscy rycerze, za Jego przykładem, wchodząc we wzór Chrystusowy, wybierali swoją wolność. Nie jestem tego pewien, ale tak właśnie mogło to być wówczas rozumiane czy raczej – odczuwane. Problemowi temu (choć nie tylko jemu) poświęcona jest moja książka – opowiadająca o śmierci Samuela Zborowskiego, ale próbująca też odpowiedzieć na pytanie, skąd brała się wolność polskich rycerzy. Czy była ona darem bożym. Bo jeśli tak było, to zasadne staje się pytanie, czy w imię świętej wolności wolno było podnieść rękę na świętego króla.

[b]Co zamierzał uczynić Zborowski. [/b]

I za co zapłacił głową. Na to, że trzej bracia Zborowscy, Samuel, Andrzej i Krzysztof, zamierzali zamordować Stefana Batorego, nie ma co prawda wystarczających dowodów, ale taką możliwość trzeba brać pod uwagę.

[b]Pan sercem jest jednak za Samuelem?[/b]

Oczywiście.

[b]A zatem źle myśli pan o jego antagoniście Janie Zamojskim.[/b]

Ścinając Samuela, Zamojski wykonywał rozkaz Batorego, ale prowadził też własną grę polityczną, której skutkiem miało być przekształcenie Rzeczypospolitej szlacheckiej w monarchię absolutną rządzoną przez dynastię Batorych-Zamojskich. Ostatnie małżeństwo kanclerza, z Gryzeldą Batorówną, bratanicą Stefana Batorego, szlachta, szczególnie małopolska, uznała za jakiś dziki wybryk, bowiem to, żeby polski rycerz został (jak to określano) królewskim szwagrem, uważano za rzecz niedopuszczalną. Także i na to nie ma dowodów, ale uzasadnione wydaje się domniemanie, że śmierć Batorego mogła mieć coś wspólnego i z zamiarami Zamojskiego, i z tym, że kanclerz spokrewnił się ze świętym królem. Ale bracia Zborowscy też się mogli do tego przyłożyć.

[b]Ilu ich było? [/b]

Dzieci było w sumie 16, troje umarło w dzieciństwie, znane są imiona siedmiu synów, a sześciu z nich stało się wielkimi postaciami w Rzeczypospolitej. Ich ojciec Marcin Zborowski był kasztelanem krakowskim, a to było ówcześnie pierwsze krzesło w senacie. Żona Samuela Zofia też była córką kasztelana krakowskiego, Wawrzyńca Spytka Jordana, prawdopodobnie najbogatszego Polaka tamtych czasów. Brat Samuela Piotr był wojewodą sandomierskim, potem wojewodą krakowskim, brat Andrzej marszałkiem nadwornym, brat Jan kasztelanem gnieźnieńskim. To byli bardzo potężni ludzie.

[b]Ale przecież ulegli i postawieni zostali przed sądem.[/b]

Po śmierci Samuela przed sądem postawiony został Krzysztof, Andrzej utracił stanowisko marszałka. Zamojskiemu udało się zniszczyć ród Zborowskich, co miało prawdopodobnie być wstępem do rozprawy ze wszystkimi wielkimi rodami, bo tylko w ten sposób – niszcząc stan rycerski – można było zainstalować monarchię absolutną. Ale tego już nie udało się przeprowadzić. Ścięcie Samuela można oceniać jako błąd polityczny, tak króla, jak i jego kanclerza. Zamojski, chcąc otworzyć sobie lub dynastii siedmiogrodzkiej drogę do władzy absolutnej (kandydatem mógł być bratanek Batorego, kardynał Andrzej), w istocie ją zamknął, ponieważ szlachta oszalała z wściekłości, że ktoś próbuje dokonać zamachu na jej wolność. To wszystko układa się w jakąś wspaniałą opowieść o polskiej wolności i w tym sensie ta moja książka – taki był przynajmniej mój zamysł – operująca tylko materiałem historycznym, choć są w niej także liczne odwołania do dzisiejszej Polski, jest książką o naszej współczesności. O wolności Polaków. O tym, że Polakom można uciąć głowę, ale to jeszcze nie oznacza zabrania im wolności. Polubiłem, pisząc tę książkę, Samuela Zborowskiego i jego ściętą głowę.

[b]Przeciw ścięciu Samuela protestowało tyle znamienitych postaci, a jednak kanclerz Jan Zamojski przeprowadził swój plan. [/b]

Zborowscy byli spokrewnieni niemal ze wszystkimi wielkimi rodami:

z Tęczyńskimi i Tarnowskimi, z Ossolińskimi i Stadnickimi, z potężnym rodem Górków, który otarł się o tron polski i wygasł na przełomie XVI i XVII wieku, z Jordanami, Zebrzydowskimi, z Chodkiewiczami. Wielki Jan Karol Chodkiewicz, mityczny bohater spod Kircholmu i Chocimia, był siostrzeńcem Samuela, synem jego siostry Krystyny. Właśnie dlatego Zamojski naraził się na niechęć czy nienawiść całego polskiego rycerstwa. To był człowiek zręczny i przebiegły, ale że był to wielki polityk – to jest mit, który upowszechnił się dopiero w wieku XIX.

[b]Zupełnie inaczej traktowało te postaci wielu historyków: Zamojskiego wychwalano, Zborowskiego ganiono. Jasienica tego ostatniego nazywa watażką i warchołem.[/b]

To są ustalenia – czy raczej pomysły – konserwatywnych krakowskich historyków XIX stulecia, którzy rozpropagowali nonsensowną myśl, jakoby to anarchia polskich rycerzy była przyczyną rozbiorów. Jasienica powtarzał za nimi te głupstwa, bo nie rozumiał, czym była polska wolność i jaka była jej wartość dla życia narodowego.

[b]Pan jednak te podgolone łby szlacheckie bardzo kocha.[/b]

Ja ich kocham, bo oni są nami, a my jesteśmy nimi. Nawet nic o nich nie wiedząc, realizujemy ich ideał życia w wolności. Życia w niezgodzie na to, co nas spotyka, życia w sporze z losem, także z losem metafizycznie pojmowanym. Życie polskie w XVI wieku to jest wielka lekcja, którą Polacy powinni przerobić, i to właśnie teraz, kiedy czekają nas ciężkie czasy. Bo teraz trzeba myśleć, jak bronić polskiej wolności. Oczekuję od Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry, że oni o tym myślą – i że coś wymyślą. A ci historycy, którzy Samuela uważają za warchoła (jeśli są jeszcze tacy), powinni zastanowić się nad „Samuelem Zborowskim” Słowackiego. On odczytał sprawę między kanclerzem a Samuelem jako fundamentalny polski konflikt – między świętą wolnością człowieka a przemocą ziemskiej władzy. Cały ostatni ogromny akt „Samuela Zborowskiego” rozgrywa się przed Sądem Bożym, na który – co jest zgodne z prawdą historyczną – tuż przed śmiercią Samuel wezwał Jana Zamojskiego. W zakończeniu dramatu Bóg unicestwia Zamojskiego (czyli opowiada się po stronie wolności) i Samuel, niosąc swoją ściętą głowę, może odejść, żeby oświetlać tą głową – jak latarnią – historię Polaków. A nawet historię całej ludzkości.

[b]A co w rzeczywistości stało się z głową Samuela?[/b]

Głowę przyszyto, o czym Słowacki mógł nie wiedzieć. Przyszywały siostry Zebrzydowianki, wnuczki teściowej Samuela, wdowy po Spytku Jordanie. Przyszyły głowę i ubrały ciało w czerwone jedwabie. Trumnę niesiono przez Kraków albo wieziono na wozie. W tym miejscu relacje są sprzeczne, ale wiadomo, że z trumny ciekła krew. Potem trumnę zasmołowano i wprawiono szybkę, żeby każdy mógł sobie przyszytą głowę obejrzeć. Bracia Samuela zapowiedzieli, że przywiozą ciało do Warszawy i trumnę wystawią na zamku. Wtedy Batory powiedział, że jeśli to zrobią, to każe wrzucić trumnę do Wisły, żeby popłynęła do Gdańska, i bracia jednak się cofnęli.

[b]Rycerstwo zadrżało ze zgrozy, poszumiało, poszumiało i dalej co?[/b]

Ta sprawa miała poważne i dalekosiężne skutki. Myślę, że jest coś, jakaś nić, która łączy ścięcie Samuela z rokoszem Zebrzydowskiego. To było 20 lat później, już w czasach Zygmunta III Wazy, Mikołaj Zebrzydowski był spokrewniony z Samuelem. Rycerze nie zrzekli się swojej wolności. Pilnowali jej bardzo dobrze. Już od Jagiellonów władza królewska była mocno ograniczona różnymi zobowiązaniami. Ostatni, 17. z artykułów henrycjańskich, które podpisali w Paryżu Henryk Walezy i Karol IX, przyznawał każdemu rycerzowi prawo buntu, jeśli król nie dotrzyma tego, co zaprzysiągł. Król był wybrany, ale jednocześnie złapany w sieć zależności: nie mógł się żenić bez zgody senatu, nie mógł wyprowadzić pospolitego ruszenia poza granice kraju, nie mógł dowolnie uchwalać podatków i ceł. Nie mógł – to bardzo ważne – nazywać się dziedzicem tronu.

[b]

Wśród zobowiązań, które zaprzysiągł Walezy, znalazł się także, niesłychany podówczas we Francji, zapis gwarantujący swobodę wyznania i czyniący króla gwarantem pokoju religijnego. [/b]

O ten zapis była awantura, która mogła doprowadzić do zerwania uroczystości koronacyjnych. W Polsce istniała wtedy pewna równowaga, bardzo zresztą chwiejna, między innowiercami i rzymskimi katolikami. Gdzieś koło roku 1550 wydawało się, że Zygmunt August wybierze rozwiązanie angielskie i stworzy kościół narodowy Polaków, stając się, jak król angielski, jego głową. Król jednak się cofnął, to znaczy zapytał o zdanie w tej kwestii papieża, co oczywiście było kompletnym nonsensem – dlaczego papież miałby się zgodzić na coś takiego? Ale ta równowaga, jak to zawsze bywa w takich wypadkach, prowadziła do ogromnych napięć. Piszę trochę o tym w mojej książce, próbując naruszyć może i piękny, ale nieprawdziwy mit – opowieść o polskiej tolerancji oraz polskiej łagodności. Tolerancja była dość wątpliwa, o łagodności lepiej nie wspominać: palono na stosach, wbijano na pal, ćwiartowano, już Zygmunt Stary ścinał i wyganiał z Polski luteranów. Było dużo okrucieństwa, tak jak wszędzie w Europie. Nie wiem, dlaczego ten fałszywy XIX-wieczny mit o naszej łagodności wciąż sprawia Polakom taką przyjemność.

[b]Powiem panu, że ogromną. Tak jak ogromną satysfakcję sprawiło mi cytowane przez pana zdanie polskich rycerzy, którzy swych francuskich odpowiedników pouczali: „Mówcie do nas po łacinie”.[/b]

Znajomość łaciny była powszechna, bo to był międzynarodowy język i kto skończył jakąś szkołę, mówił po łacinie. Magnaci, tacy jak Zborowscy, znali zwykle po kilka języków, a dzieci posyłali na studia do Padwy, Bolonii czy Królewca. Polacy byli świetnie wykształceni, tak że pojawienie się Jana Kochanowskiego nie było żadnym dziwnym zjawiskiem. Może było to dziwne w tym sensie, że geniusz zawsze zadziwia. Także polska kultura materialna była bardzo wysoka, a warunki higieniczne na Wawelu były znacznie lepsze niż w Luwrze. Komnaty królewskie w gmachach średnich, czyli na pierwszym piętrze Wawelu, były skanalizowane, ogrzewano je ciepłym powietrzem i miały bieżącą wodę. Polscy rycerze stworzyli bardzo wysoką cywilizację. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, bo to przecież było najpotężniejsze imperium w Europie. Tu wrócę do naszej łagodności – sposoby zadawania śmierci też były na poziomie europejskim.

[b]Jakie jest pańskie zdanie o polityce historycznej? Ciągle o niej słyszę, premier nawet powołał doradcę do takiej polityki. Stan wiedzy historycznej, szczególnie w młodym pokoleniu, postrzegam jednak jako katastrofalny, ale – jak się zdaje – polityka historyczna służyć ma czemuś innemu, jakiejś innej, podobno nowocześniejszej edukacji.[/b]

To szło u nas w parze: z jednej strony była sensowna myśl Lecha Kaczyńskiego o potrzebie zbudowania Muzeum Powstania Warszawskiego i połączenia go z różnymi działaniami edukacyjnymi, a z drugiej – na naszych oczach następował kompletny upadek nauczania historii w szkole podstawowej i średniej. Program historii jest tam rozpaczliwie ograniczany. Wytłumaczył mi zasady tego programu mój przyjaciel, profesor Andrzej Nowak – w niektórych typach szkół uczeń ostatni raz ma do czynienia z historią Polski w pierwszych klasach gimnazjum. A potem do końca liceum już historii się nie uczy. Za czasów mojego dzieciństwa, które przypadło, jak pan wie, na czasy komunistyczne, stalinowskie, historii – skądinąd całkowicie sfałszowanej – uczono nas od klasy pierwszej do ostatniej. Nawet więc dla komunistów-stalinistów było oczywiste, że historia jest fundamentem wychowania i obok języka polskiego i matematyki najważniejszym przedmiotem w szkole. Teraz zaś mamy propagandowe bicie piany w sprawie polityki historycznej, czemu towarzyszy całkowite lekceważenie potrzeby uczenia młodych ludzi historii Polski. Jednocześnie jest też tak, że historia pojmowana jako nauczanie uniwersyteckie coraz bardziej odrywa się od szkolnej codzienności i potrzeb nauczania. Absolwenci historii są coraz lepiej wykształceni, coraz bardziej fachowi, stosują coraz doskonalsze metody badania dziejów, ale to się nie przekłada na wiedzę społeczną, na wiedzę społeczeństwa o historii ojczystej. Polityka historyczna powinna zmierzać ku temu, żeby Polacy znali swoją historię. To znaczy, żeby wiedzieli, kim był Stefan Batory, a kim Samuel Zborowski, i co oni zrobili dla Polski.

[b]Tymczasem przyglądamy się syzyfowym pracom zmierzającym do opracowania wspólnych programów i podręczników historii dla krajów Unii Europejskiej...[/b]

Jak rozumiem, takie podręczniki będą przekonywały, że koniecznie trzeba być Europejczykiem, natomiast niekoniecznie Niemcem, Polakiem czy Francuzem. No proszę, niech przekonują. Nie sądzę, żeby Francuzi czy Niemcy dali się przekonać do takiego idiotyzmu. To są narody, które potrafią pilnować swojego narodowego interesu. A co z Polakami? Polaków próbuje się tego oduczyć, tłumacząc im, że coś takiego jak narodowy interes w ogóle nie istnieje. Ale ja mam takie wrażenie, że te zabiegi są bezskuteczne. Można nawet powiedzieć, w świetle wyniku ostatnich wyborów prezydenckich, że nie jest rzeczą konieczną przekonywanie Polaków, żeby pozostali Polakami. Niemal połowa Polaków głosowała na Jarosława Kaczyńskiego, a to znaczy, że niemal połowa Polaków chce pozostać Polakami. Czyli jest przekonana, że to jest coś dobrego, nawet coś wspaniałego – być Polakiem. No, może nie połowa, ale jedna czwarta – jeśli odliczymy dzieci oraz tych, którzy nie głosowali.

[b]To tylko jedna czwarta, a co z resztą?[/b]

Proszę pana, jedna czwarta to jest bardzo dużo. Jeśli w takim społeczeństwie, w jakim żyjemy (postnowoczesnym czy postpolitycznym – jak to się teraz nazywa), jego czwarta część jest przekonana, że warto być narodem – to znaczy, że ten naród istnieje i będzie istniał. 8 czy 9 milionów Polaków – nie trzeba więcej.

[b]

Już raz panu powiedziałem, że jest pan optymistą. Druga jedna czwarta, a nawet trochę większa jedna czwarta, wyznaje inne wartości, inaczej pewnie postrzegając Polskę, Europę i świat.

[/b]

Co do tej drugiej jednej czwartej to mogę powtórzyć tylko to, co powiedziałem 15 lat temu, kiedy na prezydenta Polski wybrano Aleksandra Kwaśniewskiego. Przypomniałem wtedy słowa pieśni I Brygady Legionów: „Je... was pies”. Oraz: „Legiony to – żołnierska buta, / Legiony to – straceńców los”. I tylko to mogę powiedzieć teraz tym Polakom, którzy nie chcą być Polakami. Nie interesujecie mnie, róbcie sobie, co chcecie, idźcie sobie do Europy albo gdzie indziej, gdzie się wam podoba. Tu jest nasz kraj – wolnych Polaków. Jedna czwarta to zupełnie wystarczy, żeby być wolnym narodem. Tej jednej czwartej nie trzeba do niczego przekonywać. Oni są przekonani i właśnie dlatego głosowali na Jarosława Kaczyńskiego, bo są Polakami i chcą być Polakami. Oni pójdą głosować na każdego prawdziwego polskiego przywódcę, który ma na uwadze polski interes.

[b]Nie zmienia to faktu, że należy się troszczyć o najmłodsze pokolenie, najbardziej zagrożone.[/b]

Być może nie wszyscy z tych, którzy głosowali na Jarosława Kaczyńskiego, potrafią to zwerbalizować, ale oni dobrze wiedzą, dlaczego chcą być Polakami. Cała ich wiedza życiowa, całe ich życiowe doświadczenie, ich życiowy trud ufundowane są na tym, że będąc Polakami, są wolnymi ludźmi. Ja jestem taki jak oni – z mojej polskości wybieram właśnie wolność, ceniąc sobie najbardziej to, że jestem wolnym człowiekiem. I jak wolny człowiek mogę powiedzieć tym, którzy nie chcą być wolnymi Polakami – a je... was pies. A tych moich rodaków, z którymi odczuwam więź narodową, do niczego przekonywać nie trzeba. Oni wychowają swoje dzieci na dobrych Polaków. Trzeba im tylko odrobinę pomóc i nauczyć te dzieci, kim był Samuel Zborowski, kim byli Stefan Batory i Jan Zamojski. Kim był Jan Długosz, kim był Łukasz Górnicki. Trzeba te dzieci przyzwyczaić do tego, że Polak czyta wiersze Jana Kochanowskiego i uczy się ich na pamięć. Trzeba wykonać wielką pracę edukacyjną i odebrać szkołę z rąk ludzi, którzy chcą szkodzić sprawie Polski, którzy nie chcą uczyć o Polsce. Oni mówią, że zamiast tego będą nauczać o Europie, a nie rozumieją, że w XVI wieku centrum Europy było w Krakowie, na dziedzińcu wawelskim. Taka myśl nie przychodzi im do głowy, dlatego że są niewykształceni. A w ich rękach znajduje się teraz edukacja młodych Polaków. I to jest haniebne.

[i]—rozmawiał Krzysztof Masłoń[/i]

[b]Na życzenie Jarosława Marka Rymkiewicza w tekście zachowujemy stosowaną przez niego pisownię nazwiska Zamojski[/b]

[b]Rz: Tyle się ostatnio dzieje w kraju, a pan po temat do swej nowej książki sięgnął do XVI stulecia. Dlaczego?[/b]

Od dawna miałem taką myśl, że należy zająć się wiekiem XVI i że właśnie ja powinienem to zrobić. Bardzo mnie do tego ciągnęło, choć zdawałem sobie sprawę, że czeka mnie ogromna praca, bo ja – jeśli weźmie się pod uwagę wszystkie moje poprzednie książki, czyli to, czego nauczyłem się przez kilkadziesiąt lat – stałem się specjalistą od historii Polski pierwszej połowy XIX wieku. To, na czym naprawdę się znam, to są surduty, cylindry i bambosze Adama Mickiewicza oraz jego kije do gry w golfa. Natomiast o wieku XVI wiedziałem niewiele. A jednocześnie miałem zawsze takie poczucie, że to właśnie wtedy, gdzieś w połowie wieku XVI, a może nawet trochę wcześniej, w wieku XV, zaczęła się Polska.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą