[b]A co w rzeczywistości stało się z głową Samuela?[/b]
Głowę przyszyto, o czym Słowacki mógł nie wiedzieć. Przyszywały siostry Zebrzydowianki, wnuczki teściowej Samuela, wdowy po Spytku Jordanie. Przyszyły głowę i ubrały ciało w czerwone jedwabie. Trumnę niesiono przez Kraków albo wieziono na wozie. W tym miejscu relacje są sprzeczne, ale wiadomo, że z trumny ciekła krew. Potem trumnę zasmołowano i wprawiono szybkę, żeby każdy mógł sobie przyszytą głowę obejrzeć. Bracia Samuela zapowiedzieli, że przywiozą ciało do Warszawy i trumnę wystawią na zamku. Wtedy Batory powiedział, że jeśli to zrobią, to każe wrzucić trumnę do Wisły, żeby popłynęła do Gdańska, i bracia jednak się cofnęli.
[b]Rycerstwo zadrżało ze zgrozy, poszumiało, poszumiało i dalej co?[/b]
Ta sprawa miała poważne i dalekosiężne skutki. Myślę, że jest coś, jakaś nić, która łączy ścięcie Samuela z rokoszem Zebrzydowskiego. To było 20 lat później, już w czasach Zygmunta III Wazy, Mikołaj Zebrzydowski był spokrewniony z Samuelem. Rycerze nie zrzekli się swojej wolności. Pilnowali jej bardzo dobrze. Już od Jagiellonów władza królewska była mocno ograniczona różnymi zobowiązaniami. Ostatni, 17. z artykułów henrycjańskich, które podpisali w Paryżu Henryk Walezy i Karol IX, przyznawał każdemu rycerzowi prawo buntu, jeśli król nie dotrzyma tego, co zaprzysiągł. Król był wybrany, ale jednocześnie złapany w sieć zależności: nie mógł się żenić bez zgody senatu, nie mógł wyprowadzić pospolitego ruszenia poza granice kraju, nie mógł dowolnie uchwalać podatków i ceł. Nie mógł – to bardzo ważne – nazywać się dziedzicem tronu.
[b]
Wśród zobowiązań, które zaprzysiągł Walezy, znalazł się także, niesłychany podówczas we Francji, zapis gwarantujący swobodę wyznania i czyniący króla gwarantem pokoju religijnego. [/b]
O ten zapis była awantura, która mogła doprowadzić do zerwania uroczystości koronacyjnych. W Polsce istniała wtedy pewna równowaga, bardzo zresztą chwiejna, między innowiercami i rzymskimi katolikami. Gdzieś koło roku 1550 wydawało się, że Zygmunt August wybierze rozwiązanie angielskie i stworzy kościół narodowy Polaków, stając się, jak król angielski, jego głową. Król jednak się cofnął, to znaczy zapytał o zdanie w tej kwestii papieża, co oczywiście było kompletnym nonsensem – dlaczego papież miałby się zgodzić na coś takiego? Ale ta równowaga, jak to zawsze bywa w takich wypadkach, prowadziła do ogromnych napięć. Piszę trochę o tym w mojej książce, próbując naruszyć może i piękny, ale nieprawdziwy mit – opowieść o polskiej tolerancji oraz polskiej łagodności. Tolerancja była dość wątpliwa, o łagodności lepiej nie wspominać: palono na stosach, wbijano na pal, ćwiartowano, już Zygmunt Stary ścinał i wyganiał z Polski luteranów. Było dużo okrucieństwa, tak jak wszędzie w Europie. Nie wiem, dlaczego ten fałszywy XIX-wieczny mit o naszej łagodności wciąż sprawia Polakom taką przyjemność.
[b]Powiem panu, że ogromną. Tak jak ogromną satysfakcję sprawiło mi cytowane przez pana zdanie polskich rycerzy, którzy swych francuskich odpowiedników pouczali: „Mówcie do nas po łacinie”.[/b]
Znajomość łaciny była powszechna, bo to był międzynarodowy język i kto skończył jakąś szkołę, mówił po łacinie. Magnaci, tacy jak Zborowscy, znali zwykle po kilka języków, a dzieci posyłali na studia do Padwy, Bolonii czy Królewca. Polacy byli świetnie wykształceni, tak że pojawienie się Jana Kochanowskiego nie było żadnym dziwnym zjawiskiem. Może było to dziwne w tym sensie, że geniusz zawsze zadziwia. Także polska kultura materialna była bardzo wysoka, a warunki higieniczne na Wawelu były znacznie lepsze niż w Luwrze. Komnaty królewskie w gmachach średnich, czyli na pierwszym piętrze Wawelu, były skanalizowane, ogrzewano je ciepłym powietrzem i miały bieżącą wodę. Polscy rycerze stworzyli bardzo wysoką cywilizację. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, bo to przecież było najpotężniejsze imperium w Europie. Tu wrócę do naszej łagodności – sposoby zadawania śmierci też były na poziomie europejskim.
[b]Jakie jest pańskie zdanie o polityce historycznej? Ciągle o niej słyszę, premier nawet powołał doradcę do takiej polityki. Stan wiedzy historycznej, szczególnie w młodym pokoleniu, postrzegam jednak jako katastrofalny, ale – jak się zdaje – polityka historyczna służyć ma czemuś innemu, jakiejś innej, podobno nowocześniejszej edukacji.[/b]
To szło u nas w parze: z jednej strony była sensowna myśl Lecha Kaczyńskiego o potrzebie zbudowania Muzeum Powstania Warszawskiego i połączenia go z różnymi działaniami edukacyjnymi, a z drugiej – na naszych oczach następował kompletny upadek nauczania historii w szkole podstawowej i średniej. Program historii jest tam rozpaczliwie ograniczany. Wytłumaczył mi zasady tego programu mój przyjaciel, profesor Andrzej Nowak – w niektórych typach szkół uczeń ostatni raz ma do czynienia z historią Polski w pierwszych klasach gimnazjum. A potem do końca liceum już historii się nie uczy. Za czasów mojego dzieciństwa, które przypadło, jak pan wie, na czasy komunistyczne, stalinowskie, historii – skądinąd całkowicie sfałszowanej – uczono nas od klasy pierwszej do ostatniej. Nawet więc dla komunistów-stalinistów było oczywiste, że historia jest fundamentem wychowania i obok języka polskiego i matematyki najważniejszym przedmiotem w szkole. Teraz zaś mamy propagandowe bicie piany w sprawie polityki historycznej, czemu towarzyszy całkowite lekceważenie potrzeby uczenia młodych ludzi historii Polski. Jednocześnie jest też tak, że historia pojmowana jako nauczanie uniwersyteckie coraz bardziej odrywa się od szkolnej codzienności i potrzeb nauczania. Absolwenci historii są coraz lepiej wykształceni, coraz bardziej fachowi, stosują coraz doskonalsze metody badania dziejów, ale to się nie przekłada na wiedzę społeczną, na wiedzę społeczeństwa o historii ojczystej. Polityka historyczna powinna zmierzać ku temu, żeby Polacy znali swoją historię. To znaczy, żeby wiedzieli, kim był Stefan Batory, a kim Samuel Zborowski, i co oni zrobili dla Polski.
[b]Tymczasem przyglądamy się syzyfowym pracom zmierzającym do opracowania wspólnych programów i podręczników historii dla krajów Unii Europejskiej...[/b]
Jak rozumiem, takie podręczniki będą przekonywały, że koniecznie trzeba być Europejczykiem, natomiast niekoniecznie Niemcem, Polakiem czy Francuzem. No proszę, niech przekonują. Nie sądzę, żeby Francuzi czy Niemcy dali się przekonać do takiego idiotyzmu. To są narody, które potrafią pilnować swojego narodowego interesu. A co z Polakami? Polaków próbuje się tego oduczyć, tłumacząc im, że coś takiego jak narodowy interes w ogóle nie istnieje. Ale ja mam takie wrażenie, że te zabiegi są bezskuteczne. Można nawet powiedzieć, w świetle wyniku ostatnich wyborów prezydenckich, że nie jest rzeczą konieczną przekonywanie Polaków, żeby pozostali Polakami. Niemal połowa Polaków głosowała na Jarosława Kaczyńskiego, a to znaczy, że niemal połowa Polaków chce pozostać Polakami. Czyli jest przekonana, że to jest coś dobrego, nawet coś wspaniałego – być Polakiem. No, może nie połowa, ale jedna czwarta – jeśli odliczymy dzieci oraz tych, którzy nie głosowali.
[b]To tylko jedna czwarta, a co z resztą?[/b]
Proszę pana, jedna czwarta to jest bardzo dużo. Jeśli w takim społeczeństwie, w jakim żyjemy (postnowoczesnym czy postpolitycznym – jak to się teraz nazywa), jego czwarta część jest przekonana, że warto być narodem – to znaczy, że ten naród istnieje i będzie istniał. 8 czy 9 milionów Polaków – nie trzeba więcej.
[b]
Już raz panu powiedziałem, że jest pan optymistą. Druga jedna czwarta, a nawet trochę większa jedna czwarta, wyznaje inne wartości, inaczej pewnie postrzegając Polskę, Europę i świat.
[/b]
Co do tej drugiej jednej czwartej to mogę powtórzyć tylko to, co powiedziałem 15 lat temu, kiedy na prezydenta Polski wybrano Aleksandra Kwaśniewskiego. Przypomniałem wtedy słowa pieśni I Brygady Legionów: „Je... was pies”. Oraz: „Legiony to – żołnierska buta, / Legiony to – straceńców los”. I tylko to mogę powiedzieć teraz tym Polakom, którzy nie chcą być Polakami. Nie interesujecie mnie, róbcie sobie, co chcecie, idźcie sobie do Europy albo gdzie indziej, gdzie się wam podoba. Tu jest nasz kraj – wolnych Polaków. Jedna czwarta to zupełnie wystarczy, żeby być wolnym narodem. Tej jednej czwartej nie trzeba do niczego przekonywać. Oni są przekonani i właśnie dlatego głosowali na Jarosława Kaczyńskiego, bo są Polakami i chcą być Polakami. Oni pójdą głosować na każdego prawdziwego polskiego przywódcę, który ma na uwadze polski interes.
[b]Nie zmienia to faktu, że należy się troszczyć o najmłodsze pokolenie, najbardziej zagrożone.[/b]
Być może nie wszyscy z tych, którzy głosowali na Jarosława Kaczyńskiego, potrafią to zwerbalizować, ale oni dobrze wiedzą, dlaczego chcą być Polakami. Cała ich wiedza życiowa, całe ich życiowe doświadczenie, ich życiowy trud ufundowane są na tym, że będąc Polakami, są wolnymi ludźmi. Ja jestem taki jak oni – z mojej polskości wybieram właśnie wolność, ceniąc sobie najbardziej to, że jestem wolnym człowiekiem. I jak wolny człowiek mogę powiedzieć tym, którzy nie chcą być wolnymi Polakami – a je... was pies. A tych moich rodaków, z którymi odczuwam więź narodową, do niczego przekonywać nie trzeba. Oni wychowają swoje dzieci na dobrych Polaków. Trzeba im tylko odrobinę pomóc i nauczyć te dzieci, kim był Samuel Zborowski, kim byli Stefan Batory i Jan Zamojski. Kim był Jan Długosz, kim był Łukasz Górnicki. Trzeba te dzieci przyzwyczaić do tego, że Polak czyta wiersze Jana Kochanowskiego i uczy się ich na pamięć. Trzeba wykonać wielką pracę edukacyjną i odebrać szkołę z rąk ludzi, którzy chcą szkodzić sprawie Polski, którzy nie chcą uczyć o Polsce. Oni mówią, że zamiast tego będą nauczać o Europie, a nie rozumieją, że w XVI wieku centrum Europy było w Krakowie, na dziedzińcu wawelskim. Taka myśl nie przychodzi im do głowy, dlatego że są niewykształceni. A w ich rękach znajduje się teraz edukacja młodych Polaków. I to jest haniebne.
[i]—rozmawiał Krzysztof Masłoń[/i]
[b]Na życzenie Jarosława Marka Rymkiewicza w tekście zachowujemy stosowaną przez niego pisownię nazwiska Zamojski[/b]