To, co zdarzyło się później, nie miało precedensu w sześćdziesięcioletniej historii KRLD. Jak zwykle trudno jest zweryfikować szczegóły, biorąc pod uwagę niemal całkowity brak niezależnych źródeł. Niemniej jest jasne, że zwykli mieszkańcy Północy natychmiast wyrazili swój sprzeciw wobec decyzji rządu – i to w niektórych przypadkach publicznie.
Pewien mężczyzna w otwartym proteście osobiście spalił stos starych banknotów. Właściciele straganów na prywatnym targu – jednym z wielu, które wyrosły w całej Korei Północnej po spowodowanej głodem zapaści gospodarczej w połowie lat 90. – zamknęli swoje stoiska na jeden dzień w spontanicznej demonstracji. Siły bezpieczeństwa przeprowadziły ponoć kilka publicznych egzekucji, by stłumić narastający protest.
Co jednak może bardziej zadziwiające, rząd poczuł się następnie zmuszony do reakcji na narastające niezadowolenie. Kilka tygodni po pierwszym komunikacie pojawiła się informacja, że państwo zdecydowało się podnieść limit wymiany. Niedługo potem człowiek numer dwa we władzach wysłał okólnik do regionalnych funkcjonariuszy partyjnych, w którym przepraszał za nieefektywne wprowadzenie zmian. (Oczywiście nie przeprosił za samą decyzję, a mieszkańcy Korei Północnej nie doczekali się na razie żadnych wyrazów skruchy od swoich przywódców). W marcu południowokoreańska agencja informacyjna Yonhap podała, że urzędnik odpowiedzialny za tzw. reformę walutową został rozstrzelany.
Podstawowy cel pozostał jednak niezmieniony i całkowicie przewidywalne efekty szybko stały się widoczne. Towary zniknęły, ceny poszybowały w górę, a każdy, kto miał taką możliwość, rzucił się do wymieniania swoich wonów na chińskie juany lub inną zagraniczną walutę. Nagrania przemycone z Północy pokazują tętniące niegdyś życiem targowiska, po których obecnie hula wiatr.
[srodtytul]Biedni, ale czyści rasowo[/srodtytul]
Jeżeli ktoś wierzy, że północnokoreańskie kierownictwo uważa chiński model autorytarnych reform rynkowych za najbardziej racjonalny model rozwoju, to trudno będzie mu wytłumaczyć, dlaczego rząd w Phenianie zdecydował się na takie w oczywisty sposób autodestrukcyjne rozwiązanie. W „The cleanest race” (Najczystsza rasa) B. R. Myers oferuje jedną z możliwych odpowiedzi: Liderzy Korei Północnej naprawdę traktują swoją ideologię poważnie. Jego zdaniem jest to jeden z powodów, dla którego reżim mógł przetrwać dużo dłużej niż jego wschodnioeuropejskie odpowiedniki.
Myers polemizuje z funkcjonującymi od kilkudziesięciu lat ocenami północnokoreańskiego reżimu. Jak pokazuje, przy wszystkich swoich deklaracjach wierności wobec marksizmu-leninizmu Korea Północna realizuje raczej model wykluczającego rasizmu, blisko związany z mistycznym nacjonalizmem imperialnej Japonii epoki Hirohito (kilku najważniejszych architektów północnokoreańskiej ideologii pracowało w japońskim aparacie propagandowym w latach 1910 – 1945 roku, kiedy Korea była japońską kolonią). Wschodnioniemieccy dyplomaci przebywający w Phenianie w latach 50. i 60. wysyłali depesze do Berlina, w których otwarcie porównywali panującą w Korei Północnej ideologię do nazizmu.
Jak zauważa Myers, ta radykalna odmiana tożsamości politycznej ma ogromną siłę przetrwania. Marksizm-leninizm czerpał swoją atrakcyjność z twierdzenia o większej wydajności ekonomicznej, więc oczywista porażka bloku wschodniego w wyścigu z rzekomo gorszym kapitalistycznym Zachodem osłabiła wiarygodność modelu komunistycznego w stylu radzieckim. Dla odmiany przedstawiciele Korei Północnej nie mają problemów z przyznaniem, że południowi Koreańczycy są bogatsi. Są jednak – wedle tej ideologii – duchowo zubożeni, wykorzenieni, prowadzą dekadenckie życie pod dyktando brutalnych Jankesów i ich prostackiej, obcej kultury.
Pod pewnymi względami, argumentuje Myers, Północy pozostało jedynie upieranie się przy tezie, że reprezentuje autentyczną Koreę oraz arsenał nuklearny. Trudno sobie w związku z tym wyobrazić, dlaczego Phenian miałby kiedykolwiek chcieć z tego zrezygnować. Biedniejsza połówka Korei nie może przehandlować heroiczno-nacjonalistycznej misji za zwykły wzrost gospodarczy, bez perspektywy natychmiastowego wchłonięcia przez konkurencyjne państwo.
Erozja kordonu informacyjnego może stanowić śmiertelny cios dla spójności oficjalnej ideologii. Im więcej wiedzą mieszkańcy Północy, tym bardziej rozumieją, że południowcy są zadowoleni ze swojej republiki, nie interesuje ich Kim Dzong Il, a większość północnych braci traktują jak zacofanych prymitywów. Większość z nich nie pali się do zjednoczenia, które byłoby prawdopodobnie niezwykle trudne i kosztowne.
Co więc zrobi Korea Północna, gdy jej mit założycielski upadnie? Jednym z rozwiązań mogłoby być zmobilizowanie społeczeństwa wokół zagrożenia ze strony wroga zewnętrznego – dlatego nie powinno nas dziwić, jeżeli w najbliższych miesiącach będziemy świadkami kolejnych prowokacji w stylu zatopienia okrętu „Cheonan”.
Poza tym jednak wydaje się coraz bardziej jasne, że jedynym spoiwem państwa dynastii Kim jest brutalna siła. Ostatnie protesty związane z wymianą pieniędzy wskazują jednak, że niektórzy poddani zdają się stopniowo przezwyciężać swój strach przed państwem. Czy Kim Dzong Il i jego rodzina są w stanie utrzymać władzę przez kilka kolejnych lat? Być może. Jest jednak jasne, że nastąpiła fundamentalna zmiana i do przeszłości nie ma już powrotu.
Mimo gniewnego potrząsania szabelką Korea Północna nie jest panią własnego losu. W najbliższych miesiącach wiele będzie zależało od postawy najważniejszego protektora KRLD – Chin. Tymczasem rząd w Seulu stoi przed trudnym zadaniem opracowania polityki, która będzie satysfakcjonowała sprzeczne żądania jego elektoratu. Domaga się ona zarówno ochrony przed Północą, jak i uwzględnienia etnicznego braterstwa z nią. Można mieć jedynie nadzieję, że mieszkańcy Północy, tak długo poddawani manipulacjom, zdołają uniknąć kolejnej grożącej im katastrofy. [i]—tłum. tk[/i]
(c)New York Review of Books 2010, distr. by NYT Synd.
[i]Christian Caryl jest współpracownikiem czasopism „Foreign Policy” i „Newsweek” oraz wykładowcą w Centrum Studiów Międzynarodowych w Massachusetts Institute of Technology.[/i]