W Korei Północnej reżim stoi w obliczu poważnego kryzysu

Jedynym spoiwem Korei Północnej jest brutalna siła. Zza coraz mniej szczelnego kordonu dochodzą jednak głosy, że niektórzy poddani zdają się przezwyciężać swój strach

Publikacja: 28.08.2010 01:01

Żywy obraz utworzony przez widownię zgromadzoną na stadionie w Phenianie podczas jednej z licznych o

Żywy obraz utworzony przez widownię zgromadzoną na stadionie w Phenianie podczas jednej z licznych oficjalnych uroczystości mobilizujących naród do obrony przed zagrożeniem z zewnątrz

Foto: AP

Red

Dwie Koree weszły w niebezpieczną fazę swoich zawikłanych relacji. W przemówieniu z 24 maja prezydent Korei Południowej Lee Myung Bak ogłosił zawieszenie relacji handlowych z Phenianem, zabronił statkom z Północy przepływania przez południowokoreańskie wody terytorialne i zapowiedział natychmiastowe kroki odwetowe w przypadku jakiegokolwiek naruszenia przez Północ przestrzeni lądowej, morskiej lub powietrznej Południa.

Korea Północna odpowiedziała, nazywając Lee zdrajcą i kanalią, i ogłosiła, że na jakiekolwiek posunięcia wojskowe Południa odpowie zmasowanym atakiem. Jeden z północnokoreańskich dowódców zapowiedział ostrzelanie południowokoreańskich głośników, jeżeli Seul wróci do dawno zarzuconej emisji programów propagandowych wzdłuż strefy zdemilitaryzowanej. Od wystąpienia Lee wszechpotężny lider Północy Kim Dzong Il przestał się na kilka tygodni pojawiać publicznie, tak jak to miał w zwyczaju robić w przeszłości za każdym razem, gdy żywił obawy, że stanie się celem sterowanych laserowo pocisków używanych przez armię Południa i jej amerykańskich sojuszników.

[srodtytul]Nerwowe status quo[/srodtytul]

Prawdopodobna przyczyna tego wzrostu obopólnego napięcia datuje się na ostatni tydzień marca, kiedy tajemnicza eksplozja wstrząsnęła południowokoreańskim okrętem wojennym „Cheonan”. Jednostka patrolowała wody w pobliżu granicy morskiej jednostronnie ogłoszonej przez Południe po wojnie koreańskiej w 1953 roku, ale nigdy nieuznanej przez Phenian. Okręt poszedł na dno, zabierając ze sobą 46 marynarzy.

W takiej sytuacji Lee zachował się z podziwu godnym opanowaniem. Powołał międzynarodową komisję do zbadania incydentu i dał jej wszelki czas i środki potrzebne do prawidłowego wykonania tego zadania.

Siedem tygodni po eksplozji komisja przedstawiła swoje ustalenia. Wśród dowodów, które zaprezentowali śledczy, znalazły się fragmenty torpedy wyciągniętej z dna morza w pobliżu miejsca, gdzie spoczywały szczątki „Cheonana”. Torpeda była tego typu, o jakim wiadomo, że Phenian sprzedaje go innym krajom, i miała koreańskie napisy. Śledczy zwrócili również uwagę, że zespół północnokoreańskich okrętów wojennych zdolnych do przeprowadzenia ataku na „Cheonana” wypłynął z portu na kilka dni przed incydentem i wrócił do niego kilka dni później.

Wnikliwa ekspertyza przeprowadzona przez śledczych jasno pokazała, że zatopienie musiało być efektem działań wroga; Korea Północna jest jedynym państwem w regionie, które ma zarówno środki, jak i motywację do przeprowadzenia takiej akcji.

Pytanie, na które jak dotąd nie ma odpowiedzi, brzmi oczywiście, dlaczego właściwie Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna (KRLD) odważyła się popełnić czyn opisywany przez wielu obserwatorów jako najpoważniejsza prowokacja wojskowa od zakończenia wojny koreańskiej. To, jaką odpowiedź wybierze rząd w Seulu – a także jego amerykański sojusznik – będzie miało wielkie konsekwencje dla dalszego rozwoju sytuacji.

Niektórzy analitycy spekulują, że atak na „Cheonana” był odwetem za wymianę ognia, jaka miała miejsce na jesieni 2009 roku. Południowokoreańska marynarka po zwyczajowych ostrzeżeniach ostrzelała północnokoreański statek, który wpłynął na wody terytorialne Południa. Koreańczycy z Północy zostali odparci i zapewne ponieśli pewne straty. Jednak takie drobne incydenty zdarzają się od lat. Dlaczego tym razem Phenian zdecydował się na tak nieproporcjonalną odpowiedź?

To prawda, że zatopienie okrętu „Cheonan” jest zaledwie najnowszym odcinkiem w długiej historii zaskakujących ataków i działań terrorystycznych podejmowanych przez Koreę Północną. Przez dziesięciolecia Phenian systematycznie posyłał lądem i morzem dywersantów na Południe. W 1968 roku oddział północnokoreańskich sił specjalnych z ewidentną misją zamordowania ówczesnego prezydenta Południa zdołał podejść na kilkaset metrów do miejsca, w którym przebywali członkowie władz, zanim został powstrzymany. Północ zabiła również w zamachu bombowym kilku członków gabinetu Południa, zestrzeliła południowokoreański samolot pasażerski, porywała obywateli Korei Południowej i dokonywała zabójstw na terytorium tego kraju.

Nie dalej jak wiosną tego roku rząd w Seulu ogłosił, że odkrył spisek agentów Phenianu, którzy mieli zabić prominentnego uciekiniera, od dawna znajdującego się na czarnej liście Kima. Takie incydenty z pewnością utrwalają wizerunek Korei Północnej jako państwa zbójeckiego, ale ani Phenian, ani Seul nie palą się specjalnie do otwartej wojny; Południe wie, że jego gospodarka poniosłaby niewyobrażalne straty, a Północ zdaje sobie sprawę, że świetnie wyszkolona i dobrze wyposażona armia Korei Południowej wygrałaby każdy przedłużający się konflikt.

Przez lata utrwalił się zarazem zwyczaj, że Północ od czasu do czasu podkręca napięcie i szantażuje w ten sposób inne kraje w celu uzyskania pomocy lub ustępstw dyplomatycznych. Błędem byłoby jednak postrzeganie ostatniego wzrostu napięcia jedynie jako przedłużenia nerwowego, ale generalnie stabilne status quo.

Doszło do pewnej fundamentalnej zmiany. Dziś Korea Północna zbliża się do przełomowego momentu w historii swojej państwowości. Eksperci mówią o punkcie zwrotnym, który może mieć szerokie i groźne konsekwencje dla całego regionu. Do pewnego stopnia, oczywiście, słyszeliśmy to już wcześniej. Po upadku systemu komunistycznego w Europie w latach 1989 – 1991 wielu obserwatorów wieszczyło koniec KRLD, która jednak okazała się zaskakująco odporna.

[srodtytul]Głód rodzi zwątpienie[/srodtytul]

Jednak tym razem są dwa wyraźne powody, dla których reżim dynastii Kimów (jak wielu amerykańskich analityków wojskowych lubi go nazywać) znajduje się w wyjątkowo trudnej sytuacji. Pierwszy ma wiele wspólnego z samym Kim Dzong Ilem. Trwałość każdego systemu despotycznego w nieproporcjonalny sposób zależy od dobrej kondycji osoby, która znajduje się w jego centrum. W 2008 roku świat zewnętrzny dowiedział się, że Ukochany Przywódca przeszedł ciężki wylew. Podczas wizyty w Chinach wiosną tego roku ten pulchny niegdyś 69-latek wyglądał na wychudłego i wyniszczonego przez chorobę.

Kim pogłębiał poczucie niepewności, długo wstrzymując się z mianowaniem sukcesora. Dopiero niedawno, jak się wydaje, nakazał aparatowi państwowemu rozpoczęcie przygotowań do przekazania władzy swojemu trzeciemu synowi, dwudziestokilkuletniemu Kim Dzong Unowi. Nie jest to jednak prosta sprawa. Choć o Kimie Trzecim wiadomo niewiele, jego stosunkowo młody wiek oznacza, że jest niedoświadczony, jeżeli chodzi o sprawy państwa. Nawet jeżeli zasiądzie na tronie zgodnie z planem, jest wysoce prawdopodobne, że pozostanie jedynie figurantem, co otworzy pole do walk frakcyjnych i destabilizacji.

7 czerwca Kim mianował swojego szwagra Jang Song Taeka – który zaledwie kilka lat wcześniej z nieznanych powodów popadł w niełaskę – osobą numer dwa w państwie. Większość ekspertów sądzi, że Kim chce w ten sposób sprawnie przeprowadzić przekazanie władzy.

Kryzys na szczytach władzy zbiegł się z drugim, szerszym trendem, który dotyczy całego kraju. Na przestrzeni minionej półtorej dekady Korea Północna przeszła rewolucyjną transformację. Na początku tego procesu wciąż była krajem w dużej mierze zamkniętym, a jego obywatele byli poddani szczegółowej kontroli społecznej, zorganizowanej wokół osobliwej oficjalnej mitologii. KRLD w roku 2010 to miejsce, w którym wielu ludzi zdobyło niewielką, ale istotną kontrolę nad własnym życiem i dowiedziało się dość o świecie zewnętrznym, by zrozumieć fundamentalnie wadliwą naturę systemu, w którym żyją.

Najlepszym jak dotąd zapisem tej ewolucji jest “Nothing to envy” (Nie ma czego zazdrościć) Barbary Demick, szczegółowy, kolektywny portret życia sześciorga Koreańczyków z Północy, oparty na wywiadach z uciekinierami z jednego przemysłowego miasta – Chongjin. Dzięki jej rozmówcom przechodzimy przez ekonomiczny wstrząs spowodowany zniknięciem sowieckiego imperium na początku lat 90., a następnie przez epokę głodu w połowie dekady, którego ofiary stanowiły od 2 do 10 proc. populacji.

Upadek państwowego systemu dystrybucji i racjonowania żywności sprawił, że przetrwanie zaczęło zależeć od całkowicie nowego zestawu umiejętności. Zwykli Koreańczycy zareagowali, tworząc równoległą gospodarkę prywatną, oferującą wszystko, od makaronu domowej roboty po naprawę rowerów.

Przepaść pomiędzy teatralną propagandą reżimu a coraz większą brutalizacją życia codziennego rozszerzała się do momentu, aż nie można jej było dłużej ignorować. Każdy z bohaterów reportaży Demick pozbywał się złudzeń w inny sposób. Dla Jung Sanga, uprzywilejowanego młodego intelektualisty, to dostęp do zakazanej zagranicznej literatury – w tym przede wszystkim do książki poświęconej rosyjskiej reformie gospodarczej – zasiał w nim pierwsze wątpliwości. Ukradkiem zaczął łapać sygnał południowokoreańskiej telewizji. Pewnego dnia, w środku straszliwej klęski głodu, usłyszał, jak głodujący ulicznik wyśpiewuje pean na cześć kierownictwa – i coś w nim pękło. „Jung Sang – czytamy w książce – będzie potem dziękował temu chłopcu, że przepchnął go na drugą stronę. Teraz wiedział na pewno, że nie wierzy. To był wstrząsający moment samooświecenia, jak zdecydowanie, że jest się ateistą”.

Wybór terminologii religijnej nie jest tu przypadkowy. Dla wielu mieszkańców Północy oficjalny światopogląd był namiastką religii. Teraz nagle przeszli w stadium apostazji.

Dla pewnej nauczycielki przebudzenie nadeszło, gdy patrzyła, jak dzieci w jej klasie chorują z niedożywienia i stopniowo umierają. Aktem sprzeciwu było dla niej rozpalenie domowego pieca i wypiek ciasteczek, które sprzedawała nielegalnie na lokalnym, prywatnym targu.

Dla Kim, która sama siebie nazywa patriotką, moment ostatecznego rozczarowania nadszedł, kiedy przez przypadek odkryła, że jej niepewne pochodzenie społeczne uczyniło z niej osobę podejrzaną dla partii, w którą wierzyła całe życie. Tajniak z Narodowej Agencji Bezpieczeństwa ostrzegł ją, by nie popełniła zdrady, przekraczając stosunkowo otwartą granicę z Chinami: „Im więcej o tym myślała, im bardziej tajniak naciskał, tym bardziej wszystko układało się w spójną całość. Zasiał w niej ideę, o której nie mogła zapomnieć”. Będąc już w Chinach, natknęła się na talerz jedzenia stojący na podwórku jakiegoś rolnika. Początkowo nie mogła zrozumieć, jak ktoś mógł zostawić taki skarb niestrzeżony.

Chiny nie są tylko kierunkiem ucieczki dla tych, którzy szukają lepszego życia. Są również źródłem nowych dóbr napływających do Korei Północnej: papieru, piór i ołówków, zapachowych szamponów, szczotek do włosów, żyletek, baterii, zapalniczek, parasolek, zabawkowych samochodzików, skarpetek. Korea Północna od dawna niczego już nie produkuje, więc to co zwykłe nabiera posmaku niezwykłości.

Niektóre z tych dóbr w jeszcze bardziej jawny sposób zmieniają świadomość. Rozkwitł rynek przemycanych filmów i muzyki. Koreańczycy z Północy szybko zakochali się w takich filmach, jak „Titanic” i „Con Air”; zachwycają się również południowokoreańskimi operami mydlanymi, które często zawierają szczegóły z życia codziennego w tzw. dolnej wiosce (jak mieszkańcy Północy określają Południe). Pewien mężczyzna wspomina, jak złapał w radiu południowokoreański sitcom, w którym dwie kobiety kłóciły się o miejsce parkingowe. „Nie mógł sobie wyobrazić miejsca, w którym jest tak dużo samochodów, że nie ma ich gdzie zaparkować”.

Nawet partia komunistyczna nie pozostała odporna na te trendy. Jak zauważają Kongdan Oh i Ralph Hassing w swojej pouczającej książce „The Hidden People of North Korea” (Ukryty naród Korei Północnej), aparatczycy zaczęli wygłaszać pogadanki, w których ostrzegali, że ich kraj może podzielić los Układu Warszawskiego, jeżeli funkcjonariusze nie będą się potrafili oprzeć szkodliwym wpływom zagranicznej rozrywki.

Te wykłady zmobilizowały siły bezpieczeństwa do gorliwości w ściganiu nielegalnego oglądania wideo (północnokoreańskie prawo przewiduje cztery lata obozu pracy dla winnego takiego wykroczenia). Nikt jednak nie powinien zapominać o najważniejszym środku zaradczym: według rzeczników reżimu północni Koreańczycy muszą być „silnie wyekwipowani w rewolucyjną ideologię szanowanego i ukochanego generała”. Jak zauważają autorzy, brzmi to szczególnie ironicznie, biorąc pod uwagę fakt, że sam Kim Dzong Il jest znany z zamiłowania do zagranicznych filmów i importowanych towarów luksusowych.

[srodtytul]Walutowy bunt[/srodtytul]

Kiedy północnokoreańscy przywódcy coś mówią, chcą mieć pewność, że obywatele ich wysłuchają. Każdy dom i miejsce, w którym północni Koreańczycy pracują, ma własny zestaw głośników połączonych kablowo z centralnym nadajnikiem. W przeciwieństwie do zwykłej telewizji i radia ta zamknięta sieć – znana pod nazwą trzeciego systemu nadawczego – ma tę przewagę, że bardzo trudno go monitorować z innego kraju. Dlatego reżim w Phenianie często używa tego środka przekazu, by zakomunikować społeczeństwu swoje najważniejsze decyzje.

W poniedziałek rano 30 listopada 2009 roku szczekaczki ożyły. W specjalnym komunikacie rząd poinformował obywateli, że w najbliższych dniach dojdzie do wymiany starych banknotów na nowe. Biorąc pod uwagę lata inflacji, wszystkie nowe nominały zostaną zredukowane o sto, a wszystkie ceny odpowiednio skorygowane.

Wkrótce stało się jasne, że to, co władze nazywały reformą walutową, znaczyło coś zupełnie innego. Rząd nie tylko narzucił ludziom nowy pieniądz praktycznie bez uprzedzenia, ale również ustanowił limit wymiany starej waluty na nową. To nie była zwykła denominacja; to była konfiskata.

Cel był jasny. Kierownictwo KRLD wystarczająco długo tolerowało rozwój pokątnego rynku i coraz bardziej rozszerzającej się sfery aktywności gospodarczej poza państwem. Teraz przystąpiono do interwencji mającej pozbawić oszczędności armię drobnych północnokoreańskich przedsiębiorców.

To, co zdarzyło się później, nie miało precedensu w sześćdziesięcioletniej historii KRLD. Jak zwykle trudno jest zweryfikować szczegóły, biorąc pod uwagę niemal całkowity brak niezależnych źródeł. Niemniej jest jasne, że zwykli mieszkańcy Północy natychmiast wyrazili swój sprzeciw wobec decyzji rządu – i to w niektórych przypadkach publicznie.

Pewien mężczyzna w otwartym proteście osobiście spalił stos starych banknotów. Właściciele straganów na prywatnym targu – jednym z wielu, które wyrosły w całej Korei Północnej po spowodowanej głodem zapaści gospodarczej w połowie lat 90. – zamknęli swoje stoiska na jeden dzień w spontanicznej demonstracji. Siły bezpieczeństwa przeprowadziły ponoć kilka publicznych egzekucji, by stłumić narastający protest.

Co jednak może bardziej zadziwiające, rząd poczuł się następnie zmuszony do reakcji na narastające niezadowolenie. Kilka tygodni po pierwszym komunikacie pojawiła się informacja, że państwo zdecydowało się podnieść limit wymiany. Niedługo potem człowiek numer dwa we władzach wysłał okólnik do regionalnych funkcjonariuszy partyjnych, w którym przepraszał za nieefektywne wprowadzenie zmian. (Oczywiście nie przeprosił za samą decyzję, a mieszkańcy Korei Północnej nie doczekali się na razie żadnych wyrazów skruchy od swoich przywódców). W marcu południowokoreańska agencja informacyjna Yonhap podała, że urzędnik odpowiedzialny za tzw. reformę walutową został rozstrzelany.

Podstawowy cel pozostał jednak niezmieniony i całkowicie przewidywalne efekty szybko stały się widoczne. Towary zniknęły, ceny poszybowały w górę, a każdy, kto miał taką możliwość, rzucił się do wymieniania swoich wonów na chińskie juany lub inną zagraniczną walutę. Nagrania przemycone z Północy pokazują tętniące niegdyś życiem targowiska, po których obecnie hula wiatr.

[srodtytul]Biedni, ale czyści rasowo[/srodtytul]

Jeżeli ktoś wierzy, że północnokoreańskie kierownictwo uważa chiński model autorytarnych reform rynkowych za najbardziej racjonalny model rozwoju, to trudno będzie mu wytłumaczyć, dlaczego rząd w Phenianie zdecydował się na takie w oczywisty sposób autodestrukcyjne rozwiązanie. W „The cleanest race” (Najczystsza rasa) B. R. Myers oferuje jedną z możliwych odpowiedzi: Liderzy Korei Północnej naprawdę traktują swoją ideologię poważnie. Jego zdaniem jest to jeden z powodów, dla którego reżim mógł przetrwać dużo dłużej niż jego wschodnioeuropejskie odpowiedniki.

Myers polemizuje z funkcjonującymi od kilkudziesięciu lat ocenami północnokoreańskiego reżimu. Jak pokazuje, przy wszystkich swoich deklaracjach wierności wobec marksizmu-leninizmu Korea Północna realizuje raczej model wykluczającego rasizmu, blisko związany z mistycznym nacjonalizmem imperialnej Japonii epoki Hirohito (kilku najważniejszych architektów północnokoreańskiej ideologii pracowało w japońskim aparacie propagandowym w latach 1910 – 1945 roku, kiedy Korea była japońską kolonią). Wschodnioniemieccy dyplomaci przebywający w Phenianie w latach 50. i 60. wysyłali depesze do Berlina, w których otwarcie porównywali panującą w Korei Północnej ideologię do nazizmu.

Jak zauważa Myers, ta radykalna odmiana tożsamości politycznej ma ogromną siłę przetrwania. Marksizm-leninizm czerpał swoją atrakcyjność z twierdzenia o większej wydajności ekonomicznej, więc oczywista porażka bloku wschodniego w wyścigu z rzekomo gorszym kapitalistycznym Zachodem osłabiła wiarygodność modelu komunistycznego w stylu radzieckim. Dla odmiany przedstawiciele Korei Północnej nie mają problemów z przyznaniem, że południowi Koreańczycy są bogatsi. Są jednak – wedle tej ideologii – duchowo zubożeni, wykorzenieni, prowadzą dekadenckie życie pod dyktando brutalnych Jankesów i ich prostackiej, obcej kultury.

Pod pewnymi względami, argumentuje Myers, Północy pozostało jedynie upieranie się przy tezie, że reprezentuje autentyczną Koreę oraz arsenał nuklearny. Trudno sobie w związku z tym wyobrazić, dlaczego Phenian miałby kiedykolwiek chcieć z tego zrezygnować. Biedniejsza połówka Korei nie może przehandlować heroiczno-nacjonalistycznej misji za zwykły wzrost gospodarczy, bez perspektywy natychmiastowego wchłonięcia przez konkurencyjne państwo.

Erozja kordonu informacyjnego może stanowić śmiertelny cios dla spójności oficjalnej ideologii. Im więcej wiedzą mieszkańcy Północy, tym bardziej rozumieją, że południowcy są zadowoleni ze swojej republiki, nie interesuje ich Kim Dzong Il, a większość północnych braci traktują jak zacofanych prymitywów. Większość z nich nie pali się do zjednoczenia, które byłoby prawdopodobnie niezwykle trudne i kosztowne.

Co więc zrobi Korea Północna, gdy jej mit założycielski upadnie? Jednym z rozwiązań mogłoby być zmobilizowanie społeczeństwa wokół zagrożenia ze strony wroga zewnętrznego – dlatego nie powinno nas dziwić, jeżeli w najbliższych miesiącach będziemy świadkami kolejnych prowokacji w stylu zatopienia okrętu „Cheonan”.

Poza tym jednak wydaje się coraz bardziej jasne, że jedynym spoiwem państwa dynastii Kim jest brutalna siła. Ostatnie protesty związane z wymianą pieniędzy wskazują jednak, że niektórzy poddani zdają się stopniowo przezwyciężać swój strach przed państwem. Czy Kim Dzong Il i jego rodzina są w stanie utrzymać władzę przez kilka kolejnych lat? Być może. Jest jednak jasne, że nastąpiła fundamentalna zmiana i do przeszłości nie ma już powrotu.

Mimo gniewnego potrząsania szabelką Korea Północna nie jest panią własnego losu. W najbliższych miesiącach wiele będzie zależało od postawy najważniejszego protektora KRLD – Chin. Tymczasem rząd w Seulu stoi przed trudnym zadaniem opracowania polityki, która będzie satysfakcjonowała sprzeczne żądania jego elektoratu. Domaga się ona zarówno ochrony przed Północą, jak i uwzględnienia etnicznego braterstwa z nią. Można mieć jedynie nadzieję, że mieszkańcy Północy, tak długo poddawani manipulacjom, zdołają uniknąć kolejnej grożącej im katastrofy. [i]—tłum. tk[/i]

(c)New York Review of Books 2010, distr. by NYT Synd.

[i]Christian Caryl jest współpracownikiem czasopism „Foreign Policy” i „Newsweek” oraz wykładowcą w Centrum Studiów Międzynarodowych w Massachusetts Institute of Technology.[/i]

Dwie Koree weszły w niebezpieczną fazę swoich zawikłanych relacji. W przemówieniu z 24 maja prezydent Korei Południowej Lee Myung Bak ogłosił zawieszenie relacji handlowych z Phenianem, zabronił statkom z Północy przepływania przez południowokoreańskie wody terytorialne i zapowiedział natychmiastowe kroki odwetowe w przypadku jakiegokolwiek naruszenia przez Północ przestrzeni lądowej, morskiej lub powietrznej Południa.

Korea Północna odpowiedziała, nazywając Lee zdrajcą i kanalią, i ogłosiła, że na jakiekolwiek posunięcia wojskowe Południa odpowie zmasowanym atakiem. Jeden z północnokoreańskich dowódców zapowiedział ostrzelanie południowokoreańskich głośników, jeżeli Seul wróci do dawno zarzuconej emisji programów propagandowych wzdłuż strefy zdemilitaryzowanej. Od wystąpienia Lee wszechpotężny lider Północy Kim Dzong Il przestał się na kilka tygodni pojawiać publicznie, tak jak to miał w zwyczaju robić w przeszłości za każdym razem, gdy żywił obawy, że stanie się celem sterowanych laserowo pocisków używanych przez armię Południa i jej amerykańskich sojuszników.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Śniła mi się dymisja arcybiskupa oskarżonego o tuszowanie pedofilii
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje