W latach dziewięćdziesiątych z kolei polskojęzyczna prasa pisała o mojej »słabości do rumianych ministrantów«. Kiedy i to kłamstwo spełzło na niczym, świadkowie odwołali swoje zeznania, a biskup mianował mnie dziekanem, pojawiły się pogłoski o mojej rzekomej współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Miałem donosić na »Solidarność« w zamian za ułatwienia budowlane! Ja! W roku 2000 wybuchła kolejna prowokacja. Tym razem oskarżono mieszkańców naszego miasteczka o mord na Żydach. Przez chwilę się wahałem. Poprosiłem o spotkanie biskupa i zapytałem o radę. Może częściowo się przyznać? Biskup dosłownie mnie skrzyczał. Oszalał ksiądz dziekan?”.
No pewnie, Heniek w lipcu 1941 roku tylko bił Jakuba Kaca sztachetą, a zabił go Rysiek. Dorę też gwałcił Rysiek z Zygmuntem, on tylko trzymał Żydówkę za nogi. Tak, tak, straszne były czasy. A w tej stodole nie spalono tysiąca sześciuset Żydów, a skąd – był tam przecież: „Nie było ich nawet tysiąc. Najwyżej siedemset. A może jeszcze mniej”.
Z bohaterów „Naszej klasy” otwartością wyróżnia się Władek, wyznając: „Ja to nienawidzę tych złodziejów w sutannach. Wszystko przez nich”. Ale koszmarni są nie tylko księża, lecz katolicy w ogóle. I to nie wyłącznie w Polsce, choć tu – oczywiście – najbardziej. Zocha w Ameryce trafiła do domu spokojnej starości pod wezwaniem Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Niby dobrze jej tam było: „Panie, z którymi modliłam się, oglądałam telewizję i grałam w pokerka, były bardzo miłe, ale coś nie lubiły Żydów”, a ona – tak się złożyło – miała dzieci z facetem, który robił za Polaka, ale okazało się, że ojca miał Żyda. A i umarła Zocha w podejrzanych okolicznościach. Abram, który w Ameryce został rabinem, a w Polsce marzył o tym jedynie, by jak ojciec – naprawiać buty, utrzymywał, że „Zocha nie obudziła się po jakichś pigułkach. Stan i Lucy (dzieci Zochy – przyp. K. M.) podejrzewali, że została zamordowana, otruta, bo cały spadek przypadł dla zakonnic, ale sekcja zwłok nic takiego nie wykazała. Chociaż w latach dziewięćdziesiątych było tam jakieś śledztwo i ktoś jednak trafił do więzienia”.
USA – państwo sprawiedliwe, bo w Polsce morderca Zygmunt zrobił z siebie męczennika, a ubeckiego oprawcę – Menachema, skazano wprawdzie na dziesięć lat, ale zaraz otrzymał propozycję: „Siedzę albo wypierdalam z Polski”. Wypierdolił więc – do Izraela, gdzie po śmierci syna, który zginął w zamachu bombowym, zgłosił chęć robienia z terrorystami tego samego, co robił z polskim podziemiem. Ale powiedziano mu, że zboczeńców nie potrzebują.
Jakby się jednak zastanowić, to z czego spokojny Menachem, który tak pięknie prowadził kino za Sowietów, stał się tak okrutny. Ano przez Biblię. Ukrywał się na strychu w oborze u Zochy, a Zocha – jak to Polka – książki miała dwie: z czasów polskich Biblię, a z sowieckich podręcznik „Traktara i selskochazaistwiennyje masziny” Wołkowa i Rajsta. „Na Biblię początkowo nie mogłem patrzeć – przyznawał się Menachem. – Rzewne bajki dla idiotów. Ale z czasem, po tym, co się stało, takie kawałki zostawały w głowie: Twe oko nie będzie miało litości. Życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, ręka za rękę, noga za nogę”.
[i] Polska – mówią – wspaniale lecz
trzeba po trochu
Ją ucywilizować – niech klęczy
na grochu
(Jarosław Marek Rymkiewicz
z wiersza „Do Jarosława Kaczyńskiego”)[/i]
W rzezi Żydów „wyróżnili się” – poza niejakim Sielawą o wszystko mówiącym przydomku hallerczyk, podrzynającym gardła ofiarom – Rysiek, którego NKWD faktycznie męczyło za przynależność do tajnej organizacji, i Zygmunt, który doniósł o tym Sowietom, oskarżając o popełnienie tego czynu Jakuba Kaca. I dlatego Kac musiał zginąć, by prawda nie wyszła na jaw.
A Jakub, kupiecki syn, tak bardzo chciał zostać nauczycielem. Z tego pewnie powodu i z pędu do ludowej oświaty z radością powitał „wyzwolicielską” Armię Czerwoną; z zapałem stawiał więc bramę triumfalną z sierpem i młotem. Menachem prowadził znów kino, na które przerobiono dom katolicki, wypożyczając wciąż te same filmy: „Świat się śmieje”, „Pancernik Potiomkin”, Chaplina, i tak na okrągło. Rysiek od razu na pierwszym zebraniu krzyknął: „Precz z żydokomuną! Niech żyje Polska!”, to i dostał za swoje. Ale przede wszystkim za konspirację, w ramach której pił z Zygmuntem, Heniem i Władkiem bimber, śpiewając pieśni księdza Mateusza ze zbioru „Śpiewnik antysemity”:
[i] Przed Twe ołtarze zanosim błaganie
Polskę od Żydów racz wyzwolić,
Panie...[/i]
Pan Bóg się jakoś z tym wyzwalaniem nie spieszył, więc Mu pomogli.
Gdy Władek żenił się z Marianną (Rachelą), koledzy szkolni mieli co dać młodej parze w prezencie ślubnym: srebrny świecznik, takąż tacę i cukiernicę, obrus i serwetki – wszystko zrabowane z domów Abrama, Jakuba, Dory... Ale to pryszcz. Ze zrabowanego Żydom złota jeszcze w latach 70. wystawiono Zygmuntowi po śmierci pomnik z czarnego marmuru. Nie wspominając o tym, że Zygmunt z rodziną mieszkał w domu rabina, którego w 1941 r. zamordował. W ogóle to była tęga głowa
– w 1945 r. był jednocześnie dowódcą bandy i przewodniczącym rady gminy. Po wyjściu z więzienia, bo w końcu tam jednak trafił, wstąpił do PZPR i to on załatwił Heńkowi probostwo w ich miejscowości. W końcu sporo ich łączyło – gwałt, ludobójstwo...
Nie do pomyślenia nawet, jak ci Polacy – już przed wojną – zazdrościli Żydom. Na przykład Menachemowi nowego roweru. Żeby koledze w głowie się nie przewróciło, wzięli go zaraz pod obcasy.
Rachela tak weszła w rolę Marianny, że zaczęła mówić po chłopsku – jak Polacy, co rusz wzywać Pana Boga i unikać wody i mydła. A przecież w młodości nauczyła się trzech obcych języków. Kiedy na starość trafiła do pensjonatu Złota Jesień pod Warszawą, najbardziej ucieszyła ją łazienka: „Wanna i prysznic osobno. Jak u wuja Mosze przed wojną. Po raz pierwszy od sześćdziesięciu lat zdjęłam z siebie chłopskie łachy, chustkę i wykąpałam się”.
[i] Niżej płynęła rzeka, jak i dzisiaj
płynie.
Piaszczyste łachy, wody żółto-sine
To jest twoja ojczyzna, innej mieć
nie będziesz
(Jarosław Marek Rymkiewicz
z wiersza „Emanuel Szafarczyk”)[/i]
Można tak „Naszą klasę” opowiadać czy streszczać długo jeszcze. Każda scena, każdy dialog jest w niej przewidywalny niczym artykuły z „Naszego Życia”, jednego z pism wychodzących za Sowietów na Białostocczyźnie.
Z numeru z 15 czerwca 1941 r., niecały miesiąc przed tragedią w Jedwabnem, można się było dowiedzieć, że: „Jednym z najgłówniejszych zadań wychowania komunistycznego w szkole radzieckiej jest wychowanie dzieci w duchu wojującego ateizmu. Budowniczy komunizmu, człowiek społeczeństwa komunistycznego, nie powinien być zarażany przesądami religijnymi! Religia bowiem rozwija w psychice człowieka uległość, apatię, strach przed różnymi poczynaniami, nienawiść narodowościową i wiele innych szkodliwych cech”.
Indoktrynacja antyreligijna postępowała jednak stosunkowo łagodnie, gdyż towarzysz Jarosławski, szef Związku Wojujących Bezbożników, po wizytacji wschodnich ziem II RP doszedł do wniosku, że na tych obszarach „należy raczej działać na tę ludność przez wiedzę, lepiej dać im czas do zrozumienia, że prawdziwym ich wrogiem jest kler i jego brednie”. Oczywiście Centralne Biuro Bezbożników w Mińsku wspomagało, jak mogło, nieuświadomioną ludność BSRS, oferując tak cenne broszurki jak: „Pochodzenie człowieka” czy „Misjonarze w służbie imperializmu”, a w maju 1941 r. Centralne Wydawnictwa BSRS wydały „Podręcznik antyreligijny”.
Na co dzień wskazaną, propagandową rolę pełniły gazety, a od święta były kino (nawiasem mówiąc, na Białostocczyźnie w okresie między wrześniem 1939 a czerwcem 1941 grane były tylko dwa filmy niesowieckie: amerykańska „Pieśń miłości” z Janem Kiepurą i austriacka „Katarzynka” opowiadająca o losach biednej dziewczyny nieszczęśliwie zakochanej w młodym paniczu, tak że Chaplin też był „be”) i teatr. Zespoły amatorskie grały „W lesie” Malczonowa, „Paweł Kreczet” Kornijczuka czy „Jak hartowała się stal” Ostrowskiego. „Naszej klasy” nie grano, bo jeszcze nie powstała.
Nawet najbardziej jednak antypolskie książki, sztuki i filmy wyraźnie odróżniały przedwojennych krwiopijców – „polskich panów” – od polskiego ludu pracującego miast i wsi. Przynajmniej w propagandzie nie atakowano Polaków jako takich.
A Polacy jednak bywali niewdzięczni. W grudniu 1940 roku w czasie wyborów na Białostocczyźnie do Rad Najwyższych ZSRS i BSRS w jednej z komisji wyborczych znaleziono taką ulotkę: „Daj Boże, żebyście nie doczekali głosowania, żeby was wszystkich cholera wzięła. Przyjechaliście do Polski brudni jak świnie i tacy wyjedziecie, aż się za wami będzie kurzyć, a nogawkami czekolada płynąć. Ech wy, tatarskie żony i żydowskie parszywe mordy, my wszyscy idziemy głosować nie z własnej woli, ale zmuszeni, bo wiemy, co nas czeka (areszt). Pamiętaj Żydzie, jesteś w Polsce, przywiódł cię twój los włóczęgi, a z mojej pamięci twoja morda nie zniknie, będzie bić twój garbaty nos. Wyślijcie to samemu Stalinowi. (Tu następują słowa obraźliwe. Na odwrocie ulotki narysowana została karykatura)”.
Beznadziejny był (jest?) ten polski antysemityzm. Dopiero trzeba było odwagi Słobodzianka, byśmy zdali sobie wreszcie z tego sprawę. Że to naprawdę wielki wstyd być Polakiem. Choć, oczywiście, nie wszyscy dorośli jeszcze do przetrawienia gorzkich słów dramatopisarza i wyciągnięcia z nich należytych wniosków. Na przykład mogą nie zrozumieć, dlaczego niemal każda z
14 scen „Naszej klasy” kończy się dziecięcą piosenką lub wierszykiem. A to o Koperniku, a to o Chopinie, to znów o Kościuszce. Czasem jednak zupełnie niezwiązanym z treścią, ot choćby takim:
[i]Wyszedł żuczek na słoneczko
w zielonym płaszczyku
nie bierzże mnie za skrzydełka,
mój miły chłopczyku.[/i]
Taki głupi Polak przypomni sobie co najwyżej, że wiersz ten ma jeszcze inną, podwórkową wersję:
[i]Wyszedł żuczek za chałupkę,
zdjął majteczki...[/i]
No i co? I nic. Nasrał.