Czas mija, śledztwo trwa, komisje działają, dowodów brak. Ba, ośmielę się powiedzieć, wiem, że ściągnę na siebie gromy, oskarżenia o zaprzaństwo, zdradę, strachliwość, służalczość i wszelkie możliwe inne występki, nie ma na to nawet poszlak. Więc jak to jest? Czyżby tak to miało już pozostać, że kto raz w spisek i zbrodnię uwierzył, to przy swej wierze na wieki wieków amen pozostanie?
Pisałem wcześniej o kilku tego przyczynach. Najważniejsza to ból, niemożność pogodzenia się z okrucieństwem losu. Tkwiąca w ludziach chęć umieszczania tego co absurdalne w granicach rozumu. Niespożyta i nienasycona gotowość poszukiwania sensu i nadawania znaczenia. No i, być może, zwykła skłonność do upiększania: czyż śmierć w zamachu, śmierć poległych nie jest jakby lepsza i wyższa niż taka sobie zwykła, straszna, katastrofalna śmierć?
Po przeczytaniu rozmów oficerów nadzorujących lot prezydenckiego tupolewa, które opublikował „Wprost”, pomyślałem, że jeden jest jeszcze powód, dla którego wiara w zamach znajduje tylu wyznawców. Chodzi o coś, co uczenie można nazwać dysonansem poznawczym, wywołanym przez zderzenie dwóch nieprzystających do siebie, całkowicie odmiennych obrazów polskiej państwowości.