Stefan Szczepłek wspomina najsłynniejsze stadiony

Nie ma dwóch takich samych stadionów, nawet jeśli identycznie wyglądają. I wszędzie można znaleźć coś ciekawego, niekoniecznie podczas gry

Publikacja: 05.02.2011 00:01

Stadion Anfield, matecznik klubu Liverpool F.C. (fot. Matthew Clarke)

Stadion Anfield, matecznik klubu Liverpool F.C. (fot. Matthew Clarke)

Foto: Forum

Stadion to boisko, trybuny, tunele, szatnie, a wszystko ma wpływ na atmosferę i wynik. Tunel na stadionie Liverpoolu praktycznie nie istnieje. Zaledwie kilka kroków z obydwu szatni i parę schodków w dół, a potem w górę, na boisko. Ale tam co innego powoduje drżenie nóg. Nad schodkami znajduje się nieduża tablica z napisem mówiącym wszystko: „This is Anfield”.

Przy okazji meczu Widzewa w Liverpoolu wszedłem nie tylko tam, ale i do słynnego Boot Room, czyli pokoiku trenerskiego uważanego za jedno z najważniejszych miejsc angielskiej piłki, w którym menedżerowie Liverpoolu, poczynając od Billa Shankly’ego i Boba Paisleya, ustalali składy i zadania taktyczne. Tyle że ja nie byłem tego świadomy, więc wparowałem do pokoju jak profan, bez żadnej refleksji, z koszulką reprezentacji Polski i pytaniem, czy któryś z panów nie byłby łaskaw wymienić jej na koszulkę Liverpoolu.

A tam Joe Fagan, Ronnie Moran, Roy Evans piją sobie herbatkę. Może był nawet emerytowany Bob Paisley. Nie wiem, bo kiedy ich zobaczyłem, a oni obdarzyli mnie pobłażliwymi spojrzeniami, byłem wystarczająco przejęty. Ale po chwili Moran sięgnął na półkę, zdjął z niej koszulkę Graeme’a Sounessa z numerem 11 i wręczył mi z życzeniami. Kilka chwil później przebyłem drogę jak piłkarze, dotknąłem tablicy „This is Anfield”, wyszedłem na boisko i wtedy po prawej stronie za bramką zobaczyłem trybunę The Kop, która często śpiewa „You’ll Never Walk Alone”.

[srodtytul]Kaplica bliżej gospodarzy[/srodtytul]

Nie wszędzie jest tak wzniośle. Na stadionie Bordeaux, zbudowanym jeszcze na mistrzostwa świata w roku 1938, z szatni na boisko idzie się równie długo jak kiedyś na Stadionie Dziesięciolecia, a tunel ma zakręty. Grający w Lens Jacek Bąk opowiadał, że czasami za winklem ktoś czekał, zdarzało się więc, że nim zawodnicy dotarli na boisko, już mieli siniaki i podarte koszulki.

W Ameryce Łacińskiej i w krajach basenu Morza Śródziemnego, ale coraz częściej także w innych regionach świata, w pobliżu szatni buduje się kaplice. Zazwyczaj bliżej do nich z szatni gospodarzy. Zdarza się, że piłkarze rywalizujących drużyn modlą się tam wspólnie, a potem wychodzą na boisko i rachują sobie kości. Na stadionie w meksykańskim Queretaro kaplica znajduje się między szatniami a boiskiem.

Mam zwyczaj wchodzenia na boiska, gdzie tylko się da. W dawniejszych czasach brałem udział w treningach Polaków dzień przed meczem. Trawa, która zrobiła na mnie największe wrażenie, rosła na starym Wembley. Zwykle w takich sytuacjach mówi się o dywanie, inne porównanie nie przychodzi mi do głowy. W życiu po czymś takim nie chodziłem i nie kopałem na takiej trawie piłki. Natomiast szatnie na starym Wembley to były klitki. A tunel, w który wjeżdżały autokary z zawodnikami, tak krótki i wąski, że musiały stawać jeden za drugim i wyjeżdżały na wstecznym biegu. Zdarzyło mi się kiedyś podejść dość blisko loży królewskiej na Wembley. Prowadził do niej tunel, w który wjeżdża królewska limuzyna. Stąd już dwa kroki na trybunę. Na którymś z meczów Anglia – Polska, kiedy jakiś potężny stary bentley księcia Karola czy księżniczki Anny zaparkował w tunelu, mogłem nawet przejść koło niego. To było jeszcze przed plagą terroryzmu.

Mniej więcej w tym samym czasie po meczu finałowym o Puchar Francji Bordeaux

– Olympique Marsylia na Parc des Princes (1986) postanowiłem się przyjrzeć z bliska ceremonii wręczenia trofeum. Prezydent Francois Mitterrand uznał, że facet w garniturze w jodełkę (francuscy dziennikarze w takich nie chodzili) musi być z Marsylii, i z rozpędu mi też podał rękę. Ochroniarze nie zareagowali.

Przyzwyczajony do szatni na stadionach polskich klubów byłem zaskoczony tym, co zobaczyłem na Old Trafford, Anfield, Chelsea czy w Gelsenkirchen. Szatnie małe i czyste. W szatni gości na Stamford Bridge umieszczono na drzwiach duże lustro, żeby, jak złośliwie mówiono w Chelsea, David Beckham miał gdzie poprawiać fryzurę. A gdzie walające się buty piłkarskie, mokre ręczniki, zamykane szafki ze zdjęciami dziewczyn, dzieci, gwiazd futbolu? Dopiero Jerzy Dudek uświadomił mi, że szatnia w Polsce jest codziennym miejscem pracy, ponieważ trenuje się na stadionie lub obok. Tam, gdzie cywilizacja futbolowa poszła dalej, piłkarze pracują przez cały tydzień w ośrodku klubowym za miastem i właśnie tam trzymają cały swój majdan. A szatnie na stadionie zajmują tylko w dniu meczu.

[srodtytul]Pokonani wyżerką[/srodtytul]

Na monumentalnych stadionach Europy Wschodniej szatnie też miały dużą powierzchnię. Kiedy w czasach Jacka Gmocha rozbierałem się z kadrą Polski na Nepstadionie w Budapeszcie, mogłem usiąść nawet w wielkim skórzanym fotelu, bo ich tam nie brakowało. Opowiadał zmarły niedawno kapitan reprezentacji Edmund Zientara, że takie same fotele były na moskiewskich Łużnikach. A obok wielkie stoły, na które przed meczami z Polską Rosjanie wnosili mnóstwo rozmaitego jedzenia, zwłaszcza egzotycznych owoców. Dla naszych piłkarzy to była nowość, pokusa, toteż zapominali o diecie, pustoszyli stoły, a potem nie mogli się ruszać.

I przegrali z ZSRR w Moskwie 1:7 w roku 1960.

Wielkość klubu nie zawsze oznacza komfort. Na Anfield jest jak na tymczasowej Legii. Żeby jedna osoba weszła lub wyszła, musi wstać cały rząd. A kiedy na początku lat 80. byłem na meczu pucharowym Arsenalu z Reykjavikiem, na starym Highbury czekały na mnie w loży prasowej skórzany fotel i niezła wyżerka. No, ale na takim meczu dziennikarzy angielskich było jak na lekarstwo. W przerwie pojedynku młodzieżowych reprezentacji Polski i ZSRR w Leningradzie dziennikarzy częstowano kawiorem, a na meczu ligowym Nicei z Montpellier podawano mi szampana. W Czechach zwyczajowo są horkie parky, czyli parówki z piwem, a kiedy jest zimno, herbatę z rumem podają nawet na stadionie w Trencinie. Stadion im. Kirowa w Leningradzie (prawie kopia Dziesięciolecia) zapamiętam też z treningu polskiej reprezentacji młodzieżowej w roku 1982 przed meczem z ZSRR. Kiedy w jakiś niezrozumiały sposób udało mi się minąć Dariusza Wdowczyka, asystent trenera Waldemara Obrębskiego Lucjan Brychczy powiedział: „Od dzisiaj mów mi Kici”. I tak zostało.

Stadiony, na których rozgrywano mecze finałowe mistrzostw świata, czasami wcale nie odpowiadały randze wydarzenia. Orange Bowl w Pasadenie nie powstawał z myślą o europejskiej piłce nożnej. W dodatku finał Brazylia – Włochy rozgrywany był w upale, większość kibiców i dziennikarzy zdjęła koszule, z meczu zrobił się piknik.

O wyjątkowości konstrukcji stadionu w Jokohamie można się przekonać, dopiero kiedy wjedzie się na podziemny parking. Cała budowla stoi na palach, stadion jest ciemny, odległość z trybun do boiska jest jeszcze większa niż na Stadionie Śląskim. Także Stadion Olimpijski w Berlinie, miejsce finału roku 2006, dawno przestał być nowoczesną areną.

Stade de France, wyglądający z daleka jak statek kosmiczny, wciąż nowoczesny po 13 latach użytkowania, poróżnił Francuzów. Większość uważała, że w przeciwieństwie do Parc des Princes nie ma duszy. Ale kiedy trójkolorowi zdobyli na nim Puchar Świata, stał się stadionem ukochanym.

Najbardziej oryginalny ze znanych mi stadionów Europy znajduje się w Sztokholmie. Ma 100 lat, bo powstał na igrzyska olimpijskie w roku 1912. Zbudowano go w stylu neogotyckim z czerwonej cegły i drewna. Po jego ścianach pnie się dzikie wino. Dzięki temu, dwóm wieżom i arkadom na trybunie za bramką przypomina gotycki zamek. Może pomieścić niewiele ponad 13 tysięcy widzów, ale jest jednym z najważniejszych stadionów w Szwecji. Zespoły rockowe chętniej koncertują tutaj niż na większej Rasundzie. Zwiedzając stadion, można usiąść w loży królewskiej, otworzyć sobie muzeum w wieży zegarowej i oglądać pamiątki, nie będąc niepokojonym przez nikogo.

To jest też stadion szczególny dla polskiej piłki. Tutaj w roku 1922 Józef Klotz (Jutrzenka Kraków) strzelił z karnego pierwszą bramkę w historii reprezentacji Polski w wygranym 2:1 meczu ze Szwecją. Stadion Olimpijski w Sztokholmie jest siedzibą klubu Djurgardens. Właśnie tam we wrześniu 1955 roku polska drużyna rozegrała pierwszy mecz w europejskich pucharach. Jeśli ktoś nie wie, jaka to była drużyna, to nie zgadnie. Gwardia Warszawa – zremisowała z Djurgardens 0:0.

[srodtytul]Jaszyn i Lenin[/srodtytul]

Na jednym z najoryginalniejszych stadionów Europy – Sportingu Braga – zagra w lutym Lech. Tam na trybunę prasową i honorową wchodzi się przez dach. Najpierw przeciskałem się samochodem przez pomarańczowy tłum holenderskich kibiców idących podczas Euro 2004 na mecz z Łotwą, a kiedy dotarłem na szczyt wzgórza, okazało się, że stadion mam pod nogami. Są tam tylko dwie trybuny. Za jedną bramką znajduje się skała, a za drugą – niemal przepaść.

Kiedy John Huston kręcił w roku 1980 film „Ucieczka do zwycięstwa” (z Pele, Bobbym Moore’em, Michaelem Cainem, Maksem von Sydovem, Sylvestrem Stallone, także Kazimierzem Deyną), szukał stadionu, który mógłby zagrać rolę paryskiego Colombes. Znalazł w Budapeszcie. To był stadion MTK (dziś im. Nandora Hidegkutiego), pamiętający lata 30. Kiedy się do niego dochodzi, jest tak samo jak w dawnej Anglii – nie wiadomo, że to stadion, wygląda jak jeden z budynków. A to zwykle główna trybuna. W ostatnim rzędzie na górze trzeba uważać, żeby nie spaść na ulicę.

Większość dużych stadionów Europy ma swoich patronów, na ogół związanych ze sportem, a czasami znajdziemy tam pomniki lub popiersia słynnych zawodników. Stadion na Łużnikach w Moskwie już nie nosi imienia Włodzimierza Lenina, ale przed głównym wejściem nadal stoi wielki pomnik wodza rewolucji. Wiedziałem, że jest też gdzieś na Łużnikach pomnik słynnego bramkarza Lwa Jaszyna, z którym jeszcze miałem szczęście rozmawiać. Długo nie mogłem go znaleźć, bo rosyjscy kibice nie wiedzieli, gdzie się znajduje. Stoi w parku nad rzeką Moskwa, wcale nie blisko stadionu.

Kiedy w roku 2008 rozgrywano tam finał Ligi Mistrzów Manchester Utd. – Chelsea, pod pomnik Lenina trudno było podejść, ponieważ angielscy kibice bez przerwy robili tam sobie zdjęcia. Przed pomnikiem Jaszyna nie było nikogo. Trudno się dziwić. Przy angielskich stadionach jest kilkadziesiąt pomników piłkarzy i ani jednego Lenina.

Stadion to boisko, trybuny, tunele, szatnie, a wszystko ma wpływ na atmosferę i wynik. Tunel na stadionie Liverpoolu praktycznie nie istnieje. Zaledwie kilka kroków z obydwu szatni i parę schodków w dół, a potem w górę, na boisko. Ale tam co innego powoduje drżenie nóg. Nad schodkami znajduje się nieduża tablica z napisem mówiącym wszystko: „This is Anfield”.

Przy okazji meczu Widzewa w Liverpoolu wszedłem nie tylko tam, ale i do słynnego Boot Room, czyli pokoiku trenerskiego uważanego za jedno z najważniejszych miejsc angielskiej piłki, w którym menedżerowie Liverpoolu, poczynając od Billa Shankly’ego i Boba Paisleya, ustalali składy i zadania taktyczne. Tyle że ja nie byłem tego świadomy, więc wparowałem do pokoju jak profan, bez żadnej refleksji, z koszulką reprezentacji Polski i pytaniem, czy któryś z panów nie byłby łaskaw wymienić jej na koszulkę Liverpoolu.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał