Miałem niecałe 12 lat, gdy w ostatnich dniach września 1939 r. wylądowaliśmy na krakowskim Rynku. Otoczeni kołem gapiów trwaliśmy w deszczu. Siedziałem na walizce, a przed oczami cały czas miałem wielki napis „Jakób Gross" – tak zaczyna się opowieść 83-letniego dziś Jerzego Dmyszewicza. Syn Ludwika, podpułkownika Wojska Polskiego, zrekonstruował wojenne losy swojej rodziny dzięki zapiskom, jakie robił podczas rozmów z matką Jadwigą, z domu Pernak.
Nie wiedział jednak o tym, że jeden z bohaterów jego wspomnień, Natan Gross, syn Jakuba Grossa, pisarz i filmowiec, już wcześniej spisał swoją wojenną historię. Wydał ją w Polsce w 1991 r. pod tytułem: „Kim pan jest, panie Grymek?".
Wspomnienia Grossa i Dmyszewicza czasem się zazębiają, czasem wykluczają. Są najlepszym przykładem na złożoność wojennych historii i na to, że największe spustoszenia w pamięci czyni czas.
Ucieczka do Krakowa
Do wybuchu wojny Dmyszewiczowie mieszkali w komfortowo urządzonym czteropokojowym mieszkaniu w Gródku Jagiellońskim. Potem pułkownik Ludwik Dmyszewicz poszedł na front i dostał się do niemieckiej niewoli. Gdy 17 września wkroczyli Sowieci, żona Jadwiga zdecydowała o pozostawieniu dobytku i ucieczce. Chciała, by rodzina była po tej samej stronie granicy co mąż, poza tym obawiała się wywózki na Sybir.
Pułkownikowi udało się z niewoli uciec i odnaleźć rodzinę. Planowali dotrzeć do Wielkopolski. Gdy jednak znaleźli się w Krakowie, dalsza podróż okazała się niemożliwa. Jerzy Dmyszewicz z pierwszych godzin pobytu na Rynku zapamiętał dżdżystą pogodę wrześniowego dnia, nosze, na których leżał w gipsie starszy brat, i wysokie oficerskie buty ojca. Pułkownik wciąż był w mundurze, co starał się ukrywać narzuconą na ramiona bonżurką. Mały Dmyszewicz doskonale zapamiętał też szyld sklepu, pod którym stali: nazwisko Gross i imię Jakób pisane wedle przedwojennych reguł ortografii przez „o" z kreską.
– Patrząc na ten szyld, nie przypuszczałem, że wkrótce poznam osobiście właścicielkę tego wielkiego sklepu z porcelaną na rogu ul. Szewskiej i Rynku – wspomina.
Sklep Jakóba Grossa miał w Krakowie status szczególny. Na wielkich drewnianych regałach lśniły najlepszej jakości dzbanki, filiżanki, wazony. Firma Gross zatrudniała ponad 30 osób. Reklamowała się filmami w kinach i ogłoszeniami na tramwajach. O jej sukcesie zdecydował talent kupiecki Sary Gross, żony Jakuba. To ona była od pozyskiwania renomowanych klientów, do których zaliczała się także Kancelaria Cywilna Prezydenta RP. Jakubowa Grossowa zdecydowała, że kupować można wyłącznie za gotówkę, a wyjątek czyniła tylko dla urzędników i nauczycieli. Po latach okazało się, jak trafna była to decyzja.