Rozmowa Mazurka z Arielem Berkowitzem

Rozmowa Mazurka: Prof. Ariel Berkowitz, teolog żydowskiego mesjanizmu

Publikacja: 23.04.2011 01:01

Prof. Ariel Berkowitz jest izraelskim teologiem i pisarzem. Po polsku ukazały się jego książki „Tydz

Prof. Ariel Berkowitz jest izraelskim teologiem i pisarzem. Po polsku ukazały się jego książki „Tydzień z życia baranka” i „Odkrywanie znaczenia Tory”. Mieszka w Aradzie

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Rz: Nie jest pan chrześcijaninem, choć był pastorem...



Jestem Żydem wierzącym w Jezusa, ale rzeczywiście dziś nie nazwałbym się chrześcijaninem.



Nie jest pan też rabinem, choć uczy Żydów o Biblii.



To prawda, jestem nauczycielem Biblii, ale nie pełnię żadnej posługi kapłańskiej, nie jestem również rabinem.



Nie jest pan wreszcie ortodoksyjnym Żydem...



(śmiech) Tak naprawdę nie ma określenia dla kogoś takiego jak ja, więc lepiej nie używać żadnych nazw.

Dla wielu, zwłaszcza ortodoksów, nie jest pan Żydem w ogóle...

Żydzi uwielbiają szufladkowanie: tu są ortodoksi, tu liberałowie, a tu chrześcijanie. My od tych szufladek chcemy uciec, lecz i tak wielu Żydów będzie się upierało, że skoro wierzymy w Jezusa, to po prostu jesteśmy chrześcijanami. A dla nich chrześcijanin to nazista, takie mają konotacje kulturowe.

Pan też tak uważa?

Oczywiście, że nie.

To właściwie dlaczego pan się wzdraga przed słowem „chrześcijanin"?

Żydzi mówią tak: naziści mordowali Żydów fizycznie, wy robicie to samo w inny sposób, nawracając niedobitki z Holokaustu na chrześcijaństwo. Bo jako chrześcijanie oni nie są już Żydami. A ja staram się pokazać, że to się da połączyć, że można wierzyć w Jezusa Chrystusa, w jego zmartwychwstanie, w to, że jest Mesjaszem, i wciąż pozostawać religijnym Żydem.

Co to znaczy „religijnym" w tych warunkach?

Obchodzącym żydowskie święta, przestrzegającym zasad koszerności, wiernym tradycji.

Dla wszystkich jesteście w połowie drogi: dla chrześcijan za bardzo żydowscy, dla Żydów za bardzo chrześcijańscy...

(śmiech) Gdybyśmy przyjmowali chrześcijański styl życia, chrześcijańską kulturę, zaprzeczalibyśmy swojej tożsamości, a tego nie chcemy. Żydzi przestaliby nas słuchać, bo tak głęboko zakorzenione jest w nich przekonanie, że katolicy i luteranie to najwięksi wrogowie Żydów.

I tak was nie słuchają, tylko nazywają zdrajcami.

Ja jestem wielkim izraelskim patriotą, moje dzieci nimi są, służyły w izraelskiej armii i są lojalnymi obywatelami naszego państwa. Tak naprawdę strasznie trudno nam dogadać się wyłącznie z ortodoksami. Dla nich możesz być inżynierem czy artystą, ale to wszystko jedno, bo jeśli wierzysz w Jezusa, to i tak musisz być chrześcijańskim misjonarzem.

Jak wielu jest mesjanistycznych Żydów?

Trudno o dokładne dane, bo nie tworzymy jednego Kościoła. Optymistyczne szacunki mówią, że na całym świecie jest nas około 100 tysięcy. W Izraelu mieszka pewnie około 5 tysięcy.

Bez większych kłopotów?

Niestety, ostatnio nasilają się prześladowania Żydów mesjanistycznych. Ultraortodoksyjne bojówki urządzają protesty na ulicach, obrzucają nasze domy butelkami z benzyną, zdarzają się przypadki brutalnych pobić. Dlatego trzeba być bardzo ostrożnym w tym, co się robi.

Możecie liczyć na pomoc policji?

Nie bardzo, bo do walki z chrześcijaństwem wciągnięta została także machina państwowa. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych próbuje zabierać nam paszporty, bo podobno nie jesteśmy Żydami. To nielegalne, ale mimo to próbują, co należy traktować jako jedną z form represji.

Ale przecież Arabowie są obywatelami Izraela i jednocześnie muzułmanami czy chrześcijanami.

Jeśli jesteś Żydem, możesz być ateistą, możesz być buddystą, ale bycie chrześcijaninem to wielki problem, bo zjednoczyłeś się z wrogiem.

Ze względu na historię?

W biblijnym hebrajskim nie ma nawet słowa „historia", jest słowo „pamięć". To mówi bardzo wiele o kulturze żydowskiej. Ortodoksyjni Żydzi pamiętają to, co chcą pamiętać.

Żydzi mesjanistyczni mają związki ze światem chrześcijańskim?

Ja staram się nie palić za sobą mostów i te związki utrzymywać. Nie wstydzę się i nie żałuję swojej posługi jako pastor, jestem za nią wdzięczny, bo wiele się nauczyłem i poznałem wspaniałych ludzi.

Ale o oficjalne związki trudno.

Także dlatego, że dzieli nas wiele wieków złej historii. Ale jeżdżąc po świecie, także po Polsce, spotykam się ze wspólnotami chrześcijańskimi, z księżmi. Dziś mogę o sobie powiedzieć, że jestem chrześcijaninem, tylko jeśli mam pewność, że ludzie mnie dobrze zrozumieją, że będą wiedzieli, iż chodzi o to, że wierzę w Jezusa, w jego wcielenie, w Trójcę Świętą. Ale staram się unikać tych terminów.

Są jakieś różnice w waszym pojmowaniu Jezusa?

Nie powiedziałbym, że Bóg umarł na krzyżu. Bo nie mógłbym powiedzieć, że Bóg umarł. Mówię więc, że Syn Boży oddał na krzyżu swoje życie za nasze grzechy. I wierzę, że po trzech dniach zmartwychwstał, i mógłbym za tę wiarę oddać swoje życie.

A jak pan postrzega Maryję?

Jest matką Syna Bożego. Nie nazywam jej Matką Bożą, bo Bóg nie ma matki. To dla mnie herezje. Ale to nie przeszkadza mi czcić Miriam jako wspaniałej żydowskiej matki Jezusa i innych dzieci – z pewnością synów, być może również córek.

Jak to się wszystko dla pana zaczęło?

Byłem wychowany w żydowskiej rodzinie. Moi przodkowie wyemigrowali gdzieś z Galicji na początku XIX wieku. Ojciec odebrał jeszcze normalne religijne wychowanie, ale poznał niereligijną Żydówkę – moją matkę. Temu małżeństwu sprzeciwiali się zresztą ich rodzice, choć z różnych powodów (śmiech).

Pański dom nie był religijny?

Była to taka tradycyjna, niezbyt głęboka religijność. Rzadko chodziliśmy do synagogi, ale rozmawialiśmy czasem o Bogu, o tym, co dobre, a co złe, obchodziliśmy Paschę i Chanukę. Słowem, poznaliśmy tyle z tradycji, by mieć poczucie, że jesteśmy Żydami.

Więc kiedy nastąpiło pańskie religijne przebudzenie?

To przyszło na studiach w Filadelfii. Ponieważ studiowałem głównie literaturę, to czytałem też Biblię – po prostu jako dzieło literackie, i to było nawet interesujące. Mój kolega z pokoju zabrał mnie na chrześcijańskie kółko biblijne. Poszedłem i na pierwszym spotkaniu czytano Ewangelię św. Jana.

Której pan pewnie nie znał?

Nigdy o niej nie słyszałem, ale na spotkaniu nie żądali żadnej deklaracji, niczego, można je było opuścić, kiedy się chciało. Czytaliśmy początek tej ewangelii: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo...". To był 1970 rok, miałem 18 lat i do dziś doskonale pamiętam to wydarzenie. To było jak podmuch huraganu! Te słowa o Bogu – człowieku brzmiały w mojej żydowskiej głowie jak wybuch.

Niemożliwe, żeby wcześniej nie słyszał pan o Jezusie.

Oczywiście, że słyszałem, ale nic o nim nie wiedziałem i zupełnie się tym nie interesowałem. Byłem skautem i spotykałem się w kościele, dobrze się tam czułem, ale było mi to kompletnie obce. To tak jak pan wchodzi do meczetu.

Rozumiem, że słowa Jana zrobiły na panu silne wrażenie.

I moja żydowska reakcja była prosta: lepiej to odrzucić, to nie jest właściwe. Ale jednocześnie słyszałem cichy, ale nieustający głos: „Daj temu szansę, zostań". I posłuchałem. Kilka miesięcy później już wierzyłem w to, co powiedział Jezus, wierzyłem, że mnie zbawi i wybacza mi moje grzechy. Nikt mnie nie nawracał, nikt się ze mną nie modlił, nikt nie prowadził do kościoła. Wszystko nastąpiło po lekturze Ewangelii św. Jana. To zmieniło moje życie.

Jak?

Uwierzyć w Jezusa to niebezpieczna sprawa – musisz każdemu o tym opowiadać, nie możesz chować tego dla siebie.

To spotkało pana?

Cały czas czytałem tylko Biblię, literatura angielska na zawsze poszła w kąt. Jedyne, o czym chciałem rozmawiać, to o tym, co stało się ze mną, co dla mnie zrobił Jezus i jak to zmieniło moje życie, moje myślenie. Nie mogłem przestać! Gadałem o tym z kolegą z pokoju, ze znajomymi Żydami.

Dlaczego akurat z nimi?

Bo jako Żyd nie znasz prawdy o Jezusie, która jest w Biblii, i gdy ją odkryjesz, to nie możesz o niej milczeć. To było typowe.

A reakcja rodziny?

Byłem bardzo podekscytowany i reakcja ojca była prosta: zaprowadźmy Ariela do psychiatry.

Serio?

Jak najbardziej. On naprawdę był głęboko przekonany, że ja zwariowałem i trzeba się mną zająć. A mama uważała, że cokolwiek postanowi tata, na pewno jest słuszne.

To musiało być dla nich trudne.

Nie wiedzieli, jak się zachować, ale nie chcieli mnie odtrącić. A przecież rodziny wielu Żydów, którzy uwierzyli w Jezusa, odrzucały ich. Dla moich rodziców to było ciężkie, zwłaszcza gdy przychodzili znajomi lub krewni i widzieli ich syna z Biblią w ręce mówiącego wciąż o Jezusie. Byłem brany za absolutnego szaleńca.

To się zmieniło.

Bo ja się zmieniłem, uspokoiłem się, ustatkowałem, w czym pomogło mi spotkanie Debory – mojej przyszłej żony. Spotkaliśmy się na studiach i okazało się, że nasza historia jest trochę podobna. Ona była niereligijną Żydówką, wychowywała się w otoczeniu żydowsko-katolickim, w bardzo trudnym domu.

Co to znaczy?

Jej matka była psychicznie chora i bywała naprawdę agresywna. Debora dorastała w atmosferze strachu przed kolejnym atakiem matki. W chwilach zagrożenia zamykała się w swoim pokoju. Pewnego dnia, gdy miała 13 lat, znalazła na swoim łóżku Nowy Testament.

Skąd się tam wziął?

Nikt nie wie. Żona do dziś nie wie, jakim cudem w tym niereligijnym, ale żydowskim domu znalazł się Nowy Testament i w jaki sposób trafił do jej pokoju. Dość, że zaczęła go czytać i przeżyła olśnienie, uwierzyła w Jezusa.

Pana rodzice musieli być przerażeni: kolejna chrześcijanka w domu...

A właśnie nie! Bardzo im przypadła do gustu, bo była normalną, spokojną dziewczyną.

Czyli odwrotnie niż pan.

Właśnie! (śmiech) Uznali, że to szansa dla mnie.

Kiedy uwierzył pan w Jezusa, niejako naturalną rzeczą było przyjąć chrzest i porzucić tradycję żydowską.

Poddałem się chrztowi, co zresztą praktykują też Żydzi, ale nie przyjąłem sakramentu w znaczeniu chrześcijańskim. Była to raczej prywatna uroczystość. Myślę, że to nie chrzest jest najważniejszy, lecz wiara w Jezusa.

To wszystko było dla mnie bardzo deprymujące, bo nie bardzo wiedziałem, co dalej ze sobą robić. Świat chrześcijański wołał do mnie: „Jesteś jednym z nas, zostaw te swoje żydowskie korzenie". Zresztą to samo powtarzała moja rodzina: „Ariel, jesteś chrześcijaninem! Nie udawaj Żyda".

Nie udawaj?!

Właśnie tak (śmiech). Ja na to wołanie jakoś odpowiedziałem. Skończyłem Philadelphia Biblical University, a po nim seminarium, by pogłębić wykształcenie teologiczne, nauczyć się hebrajskiego, języków biblijnych. Mogłem być nauczycielem religii lub pastorem ewangelickim. I przez lata łączyłem te funkcje w małych, biednych wspólnotach na amerykańskiej prowincji.

Bez względu na pański prywatny chrzest i formalności był pan de facto chrześcijaninem, i to nie byle jakim, ale pastorem.

Wtedy myślałem o sobie jak o chrześcijaninie.

Świętował pan Wielkanoc i Boże Narodzenie?

Na początku tak, ale to stawało się dla nas coraz trudniejsze, aż w końcu stało się niemożliwe. W miarę jak dojrzewała nasza tożsamość żydowska, nie mogliśmy przejść obojętnie obok tego, że okolice Wielkanocy i Bożego Narodzenia to były także czasy największych pogromów. W naszych uszach życzenia „wesołych świąt" brzmiały niemal jak „cześć, jestem nazistą".

Nie neguję pogromów, ale kiedy utożsamia pan Wielkanoc z przemocą wobec Żydów, trudno nie zaprotestować.

Nie utożsamiam, bo ja osobiście z chrześcijaństwem i jego symbolami nie mam problemu. Mnie nie rażą znaki krzyża, kościoły, wizerunki świętych.

Ale nie ma pan ich w domu?

Nie, ale to nie znaczy, że zaprzeczam prawdzie o ukrzyżowaniu Jezusa. Jeśli nie mam w domu krzyża, to dlatego, że nie chcę ranić tych Żydów, dla których to bolesne symbole.

Bez względu na to, jak pan się określa, musi pan chyba jakoś świętować śmierć i zmartwychwstanie Jezusa?

Co do tego nie mam najmniejszej wątpliwości, ale są inne sposoby świętowania tego niż tradycyjnie chrześcijańskie. Jako pastor nie miałem problemów z nabożeństwem Wigilii Paschalnej, ale już śniadanie wielkanocne z szynką to dla Żyda bariera.

Którą można z łatwością pokonać.

Jak?

Nie jedząc szynki. Są chrześcijanie wegetarianie i religia im na to pozwala. Naprawdę nie ma przymusu jedzenia białej kiełbasy i szynki.

Wiem, ale taka jest tradycja. I my z takimi barierami spotykamy się nieustannie. Innym jest ustalanie terminu święta, bo Wielkanoc zwykle nie zbiega się z Paschą.

Data to też nie problem: prawosławni świętują kiedy indziej niż katolicy i protestanci, ale nikt nie upatruje w tym pola konfliktu.

Zgadzam się, że to bardziej problem kulturowy niż teologiczny. Ale nie chodzi tylko o historię czy różnice kulturowe. Nie określaliśmy siebie chrześcijaninem także dlatego, że termin ten nic nie znaczył. Czy ci wszyscy liberalni katolicy i protestanci mieszkający w Ameryce odrzucający wszystkie prawdy wiary są chrześcijanami?

Jak pan na to pytanie odpowiada?

Że są ze względu na kulturę: Boże Narodzenie, Wielkanoc – to ich tradycja. W tym znaczeniu my nie byliśmy i nie możemy być chrześcijanami.

Rozumiem kłopoty z utożsamieniem się z chrześcijaństwem, ale gdzie tu miejsce na judaizm?

On dopiero nadchodził. Po ostatnich zajęciach w seminarium rozmawiałem długo z moim przyjacielem, również Żydem wierzącym w Jezusa. I wtedy, w knajpie, przeczytałem o apostole Pawle. To był strzał w dziesiątkę, przełom w moim myśleniu.

Dlaczego?

Zobaczyłem w nim kogoś, kto tak jak ja był Żydem i uwierzył w Jezusa. I pierwszym fragmentem, który wtedy przeczytałem, był ten z Dziejów Apostolskich, gdzie ludzie oskarżają Pawła o to, że nie jest wierny naukom Mojżesza.

Mówimy o soborze jerozolimskim z 49 roku.

Paweł przekonywał wtedy, że Dobra Nowina jest skierowana do pogan nie po to, by nawrócili się na judaizm, ale by uwierzyli w Jezusa. Ale trzeba jednocześnie pamiętać, że Paweł, chrześcijański apostoł, pozostaje wierny Torze, pozostaje wierny swemu żydostwu! Tak – pomyślałem – to właśnie o mnie, to moja tożsamość. Paweł nie zrezygnował z żydostwa, gdy przyjął naukę Jezusa, do końca pozostał religijnym, ortodoksyjnym Żydem. Jeśli on mógł, to dlaczego nie ja?

I to było dla pana tak ważne?

Wręcz rewolucyjne. Cały czas zadawałem sobie pytanie, jak pogodzić moją wiarę w Jezusa z żydowskością: czy powinienem zapomnieć o judaizmie, o tradycji, czy jakoś to łączyć? Im dłużej zajmowałem się Pawłem, tym wszystko stawało się jaśniejsze. Dowiadywałem się więcej nie tyle o Jezusie, ile o sobie samym, o tym, kim jestem.

Jak to pogodzenie tradycji żydowskiej i wiary w Jezusa wpłynęło na pańską pracę?

Ostatnie lata mojego pobytu w Ameryce to także odnalezienie ludzi podobnych do mnie – Żydów mesjanistycznych. W latach 80. poznałem ich wspólnoty, zobaczyłem, że oni też potrzebują pastorów. Myślałem o tym, że moim powołaniem jest zaniesienie Jezusa do świata żydowskiego.

Jak podjęliście decyzję o wyjeździe do Izraela?

Rozmawialiśmy o Izraelu z dziećmi, ale nigdy nie mówiliśmy im o planach wyjazdu, bo ich nie mieliśmy. I pewnego dnia, gdy malowaliśmy dom, moja najstarsza córka ni z tego, ni z owego wypaliła: „Mamo, właśnie zaczynam szkołę średnią. Jeśli teraz nie wyjedziemy do Izraela, to nie wyjedziemy już nigdy". Byliśmy w szoku. I pomyśleliśmy: „Tak, oni też potrzebują pastorów, katechetów, ludzi, którzy opowiedzą im o Jezusie". I w 1992 roku przeprowadziliśmy się do Izraela.

Dlaczego?

Bo jesteśmy Żydami i to był nasz powrót do domu.

Nie był on taki łatwy. Żydzi mesjanistyczni często nie dostają zgody, nie obejmuje ich prawo powrotu.

To prawda. Ale my dostaliśmy. Nasza tożsamość żydowska była autentyczna i niekwestionowana, tym bardziej że my wtedy już porzuciliśmy formalne związki ze światem chrześcijańskim.

Izrael okazał się ziemią obiecaną?

Przez pierwszy rok mieszkaliśmy w Tyberiadzie, gdzie sprzedawałem w sklepie filmy o Jeziorze Galilejskim i jednocześnie doskonaliłem mój hebrajski. Po roku dowiedziałem się, że w Jerozolimie otwierają Israeli Messianic Bible College. Byłem przeszczęśliwy i bardzo podekscytowany, bo choć byłem dobrym pastorem i mógłbym to robić do końca życia, to jednak moim największym pragnieniem było zostać profesorem biblistyki. I to się udało, wykładałem tam przez jakieś 20 lat.

Jak wygląda wasze codzienne życie?

Bywa kłopotliwe. Większość moich sąsiadów chyba wie, kim jestem, ale to świeccy Żydzi, bardzo dalecy od fundamentalizmu. O takich rzeczach nie rozmawiam z sąsiadami, trzeba zachować rozsądek i ostrożność. Nie będę stał na dachu czy rogu ulicy i krzyczał, że Jezus jest Bogiem, bo to by się źle skończyło.

Nikt wam nie pomaga?

Paradoksalnie nam, religijnym Żydom, pomagają Żydzi świeccy, ateiści. Na ataki i demonstracje ortodoksów to oni odpowiadają kontrmanifestacjami.

Teoretycznie moglibyście stać ramię w ramię z ortodoksami – w końcu wierzycie w tego samego Boga.

Masz rację, przyjacielu, ale tak nie jest. Wszystko przez historię.

Robert Mazurek, felietonista i reporter, autor „Rozmów Mazurka" oraz rubryki „Z życia koalicji, z życia opozycji" prowadzonej od 1998 r. (wspólnie z Igorem Zalewskim, obecnie w tygodniku „Uważam Rze")

Rz: Nie jest pan chrześcijaninem, choć był pastorem...

Jestem Żydem wierzącym w Jezusa, ale rzeczywiście dziś nie nazwałbym się chrześcijaninem.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Edukacja zdrowotna w szkole mobilizuje partyjne elektoraty
Plus Minus
Mobbing wychodzi z salonu – wraz z Maszą Potocką
Plus Minus
Jan Matuszyński: Chciałem, żeby Dorociński przestał uosabiać męskość w „Minghun”
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Collegium Humanum – nasi politycy korzystali, ale z niesmakiem
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Kataryna: Jak demokracji zaczęli przeszkadzać aktywiści
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką