Prawie milion ludzi ze łzami w oczach na Florydzie żegnało Atlantisa. Bohaterowie tego wydarzenia, astronauci, obsługa naziemna, zazwyczaj pragmatyczni, nie kryli wzruszenia. – Rozpal jesz cze raz ten ogień Mike, niech to będzie świadectwo wielkości narodu w najlepszym stylu – powie dział tuż przed startem promu jego dowódca Christopher Ferguson do szefa startu Mike'a Leina bacha.
– Pogląd, że jest to koniec jakiejś epoki w badaniach kosmicznych, jest nie do końca słuszny – powiedział „Rz" dr Krzysztof Ziołkowski, wieloletni sekretarz naukowy Centrum Badań Kosmicznych PAN w Warszawie. – Loty wahadłowców, w ogóle loty ludzi, to dziś zaledwie niewielki frag ment eksploracji przestrzeni kosmicznej. Badania kosmiczne dalej się rozwijają i przynoszą wspa niałe rezultaty. Dzięki temu, że współpraca międzynarodowa jest coraz lepsza, to właściwie nie ma się czym martwić. Role zostaną podzielone – Rosjanie będą wozić ludzi, a Amerykanie będą wy syłać sondy w ramach misji zaplanowanych na kilka najbliższych lat. Lada moment w kierunku Jo wisza poleci sonda Juno. Trwa wspaniała misja Dawn do planetoid Westa i Ceres. Opinię publicz ną zaprzątają misje załogowe, a zapomina się o bardzo owocnych programach badań bezzałogo wych.
Śmiały projekt
Po wypełnieniu misji – dostarczeniu na Międzynarodową Stację Kosmiczną zaopatrzenia, Atlantis wyląduje 21 lipca wczesnym rankiem (u nas będzie ok. 11) w Centrum Kosmicznym im. Kennedy'ego i podobnie jak Discovery i Endeavour trafi do muzeum. Ze względów bezpieczeństwa ograniczono liczebność załogi z siedmiu do czterech osób. Nie ma już żadnego czynnego wahadłowca, który w razie uszkodzenia Atlantisa mógłby służyć do awaryjnego powrotu. W przypadku awarii jedynym środkiem transportu byłaby rosyjska kapsuła Sojuz, która jest w stanie pomieścić zaledwie trzech astronautów.
Koncepcja promów kosmicznych narodziła się jeszcze przed pierwszym lądowaniem na Księżycu w 1969 roku. Formalnie program budowy wahadłowców zapowiedział prezydent Richard Nixon w 1972 roku. Amerykanom, którzy ciągle ścigali się z ZSRR, potrzebny był projekt jeszcze bardziej spektakularny niż księżycowy – stąd śmiały i zakrojony na szeroką skalę program budowy pojazdów kosmicznych wielokrotnego użytku.
– Wydawałoby się, że takie pojazdy będą przyszłością badań kosmicznych. Nie tylko do wynoszenia ludzi na orbitę, ale przede wszystkim dużych ładunków do 25 ton. To był chyba jeden z głównych celów budowy tych pojazdów. Twórcom wydawało się, że wahadłowce będą bardzo tanim środkiem lokomocji. NASA obiecywała 50 lotów na orbitę w ciągu roku. Praktyka pokazała, że te zamierzenia były przesadne – wyjaśnia dr Ziołkowski.
Niskie koszty programu bardzo szybko zaczęły rosnąć. Dziś, po 30 latach eksploatacji promów, osiągnęły niebotyczną sumę 196 mld dolarów (1,46 mld na jedną misję), ponad dwukrotnie więcej, niż zakładały pierwotne plany. Za te pieniądze nie udało się odbyć nawet połowy zakładanych na początku programu lotów. Ameryka wydała na program wahadłowców więcej, niż wyniósł łączny koszt podróży na Księżyc, budowy bomby atomowej i wykopania Kanału Panamskiego – wyliczyła z uwzględnieniem inflacji Associated Press.