Pożegnanie promów kosmicznych

Trwająca do środy misja Atlantisa to 135. lot statku kosmicznego wielokrotnego użytku i koniec trzydziestoletniego okresu w dziejach podboju kosmosu

Publikacja: 16.07.2011 01:01

Pożegnanie promów kosmicznych

Foto: __Archiwum__

Prawie milion ludzi ze łzami w oczach na Florydzie żegnało Atlantisa. Bohaterowie tego wydarzenia, astronauci, obsługa naziemna, zazwyczaj pragmatyczni, nie kryli wzruszenia. – Rozpal jesz cze raz ten ogień Mike, niech to będzie świadectwo wielkości narodu w najlepszym stylu – powie dział tuż przed startem promu jego dowódca Christopher Ferguson do szefa startu Mike'a Leina bacha.

– Pogląd, że jest to koniec jakiejś epoki w badaniach kosmicznych, jest nie do końca słuszny – powiedział „Rz" dr Krzysztof Ziołkowski, wieloletni sekretarz naukowy Centrum Badań Kosmicznych PAN w Warszawie. – Loty wahadłowców, w ogóle loty ludzi, to dziś zaledwie niewielki frag ment eksploracji przestrzeni kosmicznej. Badania kosmiczne dalej się rozwijają i przynoszą wspa niałe rezultaty. Dzięki temu, że współpraca międzynarodowa jest coraz lepsza, to właściwie nie ma się czym martwić. Role zostaną podzielone – Rosjanie będą wozić ludzi, a Amerykanie będą wy syłać sondy w ramach misji zaplanowanych na kilka najbliższych lat. Lada moment w kierunku Jo wisza poleci sonda Juno. Trwa wspaniała misja Dawn do planetoid Westa i Ceres. Opinię publicz ną zaprzątają misje załogowe, a zapomina się o bardzo owocnych programach badań bezzałogo wych.

Śmiały projekt

Po wypełnieniu misji – dostarczeniu na Międzynarodową Stację Kosmiczną zaopatrzenia, Atlantis wyląduje 21 lipca wczesnym rankiem (u nas będzie ok. 11) w Centrum Kosmicznym im. Kennedy'ego i podobnie jak Discovery i Endeavour trafi do muzeum. Ze względów bezpieczeństwa ograniczono liczebność załogi z siedmiu do czterech osób. Nie ma już żadnego czynnego wahadłowca, który w razie uszkodzenia Atlantisa mógłby służyć do awaryjnego powrotu. W przypadku awarii jedynym środkiem transportu byłaby rosyjska kapsuła Sojuz, która jest w stanie pomieścić zaledwie trzech astronautów.

Koncepcja promów kosmicznych narodziła się jeszcze przed pierwszym lądowaniem na Księżycu w 1969 roku. Formalnie program budowy wahadłowców zapowiedział prezydent Richard Nixon w 1972 roku. Amerykanom, którzy ciągle ścigali się z ZSRR, potrzebny był projekt jeszcze bardziej spektakularny niż księżycowy – stąd śmiały i zakrojony na szeroką skalę program budowy pojazdów kosmicznych wielokrotnego użytku.

– Wydawałoby się, że takie pojazdy będą przyszłością badań kosmicznych. Nie tylko do wynoszenia ludzi na orbitę, ale przede wszystkim dużych ładunków do 25 ton. To był chyba jeden z głównych celów budowy tych pojazdów. Twórcom wydawało się, że wahadłowce będą bardzo tanim środkiem lokomocji. NASA obiecywała 50 lotów na orbitę w ciągu roku. Praktyka pokazała, że te zamierzenia były przesadne – wyjaśnia dr Ziołkowski.

Niskie koszty programu bardzo szybko zaczęły rosnąć. Dziś, po 30 latach eksploatacji promów, osiągnęły niebotyczną sumę 196 mld dolarów (1,46 mld na jedną misję), ponad dwukrotnie więcej, niż zakładały pierwotne plany. Za te pieniądze nie udało się odbyć nawet połowy zakładanych na początku programu lotów. Ameryka wydała na program wahadłowców więcej, niż wyniósł łączny koszt podróży na Księżyc, budowy bomby atomowej i wykopania Kanału Panamskiego – wyliczyła z uwzględnieniem inflacji Associated Press.

Zbyt wysokie wydatki na promy uszczuplały fundusze, które NASA mogła przeznaczyć na inne programy. Stąd przez ostatnie lata agencja była pod stałym ostrzałem krytyki. Zakończenie programu wahadłowców było więc kwestią czasu. Trzeba było tylko zaczekać na dokończenie budowy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

Choć NASA o tym raczej nie wspomina, na decyzję o zakończeniu programu niewątpliwie wpłynęły katastrofy, jakie zdarzyły się dwa razy w historii wahadłowców. Zginęły dwie załogi, stracono dwie spośród pięciu maszyn. Tragedia Challengera rozegrała się w 1986 roku, kiedy prom wybuchł minutę po starcie. Naocznymi świadkami śmierci astronautów były dziesiątki tysięcy widzów zgromadzonych w pobliżu Centrum Kosmicznego im. Kennedy'ego na Florydzie i miliony ludzi przed telewizorami. Widok eksplozji zostawił trwałe piętno w zbiorowej wyobraźni Amerykanów.

Kolejna siódemka astronautów zginęła w 2003 roku podczas powrotu wahadłowca Columbia na Ziemię.

Tragiczne wypadki zmieniły nastawienie decydentów i opinii publicznej do programu. Mówiąc wprost, przestał się podobać. Pojawiły się głosy krytyczne pod samym adresem wahadłowców, choćby tak absurdalne, jak ten, że promy nie wniosły żadnego postępu w eksplorację planet i obiektów Układu Słonecznego. Sześć lat temu ówczesny szef NASA Michael Griffin nazwał nawet program pomyłką. Wyjaśniał potem wielokrotnie, że pomyłką były nie tyle zbyt wysokie koszty, ile zła ocena bezpieczeństwa.

– Nie ma wstydu w ustawieniu poprzeczki niewiarygodnie wysoko – tłumaczył były astronauta Duane Carey, który brał udział w jednej z misji wahadłowca w 2002 roku. – Ważne jest to, że się staraliśmy – i nie udało się do końca.

Program wahadłowców pozostaje w pamięci w dużym stopniu dzięki spektakularnym katastrofom. Ale są przecież niewątpliwe sukcesy. – Wahadłowce umożliwiły coś, co jeszcze 30 lat temu było niemożliwe: badania wszechświata z przestrzeni kosmicznej, obserwację zjawisk na Ziemi z kosmosu, w nieporównywalnie szerszej skali niż poprzednio – uważa dr Ziołkowski. – Dzięki temu udało się, choćby w atmosferze, dostrzec to, czego nie udałoby się zaobserwować z powierzchni. Wahadłowce ułatwiły też powszechne wykorzystanie przestrzeni kosmicznej do celów m. in. łączności satelitarnej i nawigacji.

Statki kosmiczne wielokrotnego użytku pozwoliły na wystrzeliwanie sond kosmicznych z orbity. Prom Atlanis w 1989 r. wyniósł sondy Magellan – dotarła do Wenus, a następnie została sztucznym satelitą tej planety – oraz Gallileo, która po sześciu latach stała się pierwszym sztucznym satelitą Jowisza. – Sonda dokonała rewelacyjnych obserwacji całego układu Jowiszowego, dzięki niej na księżycu Io odkryta została aktywność wulkaniczna, na księżycu Europa odkryto ocean płynnej wody pod lodową powierzchnią, co daje nadzieję na poszukiwanie tam życia. Nie da się przecenić wartości tych odkryć – tłumaczy dr Ziołkowski.

Oko i szkiełko na wszechświat

Wahadłowcom też zawdzięczamy Kosmiczny Teleskop Hubble'a, który pozwolił na oszacowanie wieku wszechświata, wykonał mnóstwo fantastycznych zdjęć kosmosu, pozwolił udowodnić istnienie tzw. ciemnej energii. Umieszczony został na orbicie w roku 1990, także przez prom Discovery. Potem w ciągu dotychczasowego „życia" na orbicie był pięciokrotnie naprawiany i unowocześniany. Promy w trakcie kolejnych misji dostarczały ekipy naprawcze i części do uszkodzonych urządzeń. Aby podtrzymać jego funkcjonowanie, ostatni raz Atlantis dotarł do teleskopu w 2009 roku.

– To najdoskonalszy instrument, jakim astronomowie dysponują od ponad 20 lat – wyjaśnia dr Ziołkowski. – Podkreślam: najdoskonalszy, choć nie największy. Na Ziemi mamy znacznie większe teleskopy, ale przewaga Hubble'a polega na tym, że promieniowanie wszechświata, jakie dociera do lustra teleskopu, jest niezakłócone przez atmosferę ziemską. Niestety, mimo tych kilku napraw czas pracy instrumentu powoli dobiega końca.

Rok po Hubble'u Atlantis umieścił na orbicie Teleskop Kosmiczny Comptona, który obserwował niebo w promieniach gamma. Pozostał na orbicie do 2000 roku. Wreszcie w 1999 r. Columbia przetransportował w przestrzeń kosmiczną teleskop Chandra obserwujący niebo w promieniach rentgenowskich.

Ostatnie 12 lat eksploatacji promów kosmicznych związane jest z budową Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

Niewykluczone, że gdyby nie ambitne plany budowy i utrzymania stacji orbitalnej wspólnym wysiłkiem wielu krajów, NASA zamknęłaby program promów kosmicznych już po katastrofie Columbii.

Drogocenne miejscówki

Właściwie nie wiadomo, dlaczego NASA dopuściła do sytuacji, kiedy przez najbliższe lata nie będzie w stanie wysłać człowieka w kosmos. Zanim kolejni astronauci wystartują z amerykańskiej ziemi, miną co najmniej trzy lata, choć bardziej prawdopodobne, że pięć, a nawet więcej. A za miejsca na pokładzie Sojuzów Rosjanie każą sobie słono płacić.

Początkowo lot na pokładzie rosyjskich statków kosztował 51 mln dolarów za miejsce, potem 56 mln. W marcu Rosjanie kolejny raz podnieśli cenę za transport ludzi na orbitę. Za 12 astronautów wysłanych w kosmos w latach 2014 – 2016 NASA zapłaci 753 mln dolarów. Wychodzi więc 63 mln dolarów za jedno miejsce. Nie ma wyjścia: kapsuła Sojuz będzie jedynym środkiem transportu ludzi na stację orbitalną do czasu, kiedy gotowy będzie nowy amerykański pojazd kosmiczny.

Przygotowania też będą kosztowne, nowy typ pojazdu wymaga odrębnego szkolenia w Rosji. Astronauci będą musieli nauczyć się rosyjskiego. Kurs ma trwać minimum dwa lata.

Po zakończeniu misji wahadłowców również zaopatrzenie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej spadnie głównie na barki Rosjan, którzy dysponują pojazdami transportowymi Progress. Pomocne będą również europejskie pojazdy bezzałogowe ATV oraz japońskie bezzałogowe statki transportowe.

Jeszcze w 2002 roku prezydent George W. Bush zapowiedział powrót na Srebrny Glob. Program otrzymał nazwę „Constellataion" (Konstelacja) i zakładał pierwszą załogową misję na Księżyc w roku 2020. Ale „Konstelacja" rozsypała się jak domek z kart, kiedy Barack Obama, w ramach walki z kryzysem gospodarczym, zadecydował o cięciu wydatków na programy kosmiczne. Do tego momentu NASA zdążyła już wydać na program ok. 9 mld dolarów, a to niejedyne koszty – agencja musiała jeszcze zapłacić za zerwanie kontraktów z wielkimi koncernami pracującymi na jej zamówienie.

Porzucenie „Konstelacji" było dla NASA najcięższym ciosem od chwili powstania agencji w 1958 roku. Oszczędności, jakich NASA oczekuje po przejściu na emeryturę wahadłowców, mają być skierowane na misje bezzałogowe z udziałem robotów oraz opracowanie nowych technologii, na tyle tanich, aby pozwolić w przyszłości na załogowe loty na Marsa.

Prywatny transport

Odebranie NASA pieniędzy na program księżycowy otworzyło nowe szanse dla prywatnych przedsiębiorstw. Ich zaangażowanie w podbój kosmosu z entuzjazmem przyjęli specjaliści. „Rząd amerykański już dawno powinien pozwolić prywatnym firmom na transport na orbitę ludzi i towarów. Zaopatrywanie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej przez prywatnych przewoźników pozwoliłoby NASA skupić się na wyprawach poza ziemska orbitę" – napisali eksperci w dziedzinie badań kosmicznych w raporcie sporządzonym dla Białego Domu w trakcie debaty budżetowej.

NASA już w 2009 roku uruchomiła program „Commercial Crew Development" (CCDev). Na początku przekazała pieniądze prywatnym firmom na prowadzenie prac konstrukcyjnych. Pierwszymi beneficjentami były Space Exploration Technology (SpaceX) i Orbital Sciences Corp, które otrzymały kontrakty na budowę statków, które dostarczą zaopatrzenie na stację orbitalną. Aby zachęcić prywatny sektor, NASA wybrała pięć wiodących firm, do których skierowała fundusze.

– Sądzę, że dotrzemy do celu szybciej, niż zakładaliśmy wcześniej – powiedział administrator NASA Charles Bolden. – Oddalamy się od modelu, jaki obowiązywał w przeszłości, kiedy to rząd inicjował całą naszą aktywność w kosmosie. To nowe nastawienie biznesowe pozwoli na szybki wzrost i pomnażanie miejsc pracy.

Firma Space X z powodzeniem pracuje nad systemem startowym na orbitę składającym się z rakiety Falcon 9 i statku transportowego Dragon. Nie rozwiązuje to długofalowych problemów NASA. Chcąc planować wyprawę na asteroidę ok. 2025 r., a potem na Marsa, musi dysponować większą rakietą niż słynna Atlas V, która pozwoliła ludziom dotrzeć na Księżyc. Wybór koncepcji takiej rakiety NASA miała przedstawić w połowie stycznia. Dotychczas nie przedstawiła. Za tę opieszałość Bolden musiał się gęsto tłumaczyć przed komisją Kongresu. Zmasowana krytyka popsuła nieco święto, kiedy Atlantis po raz ostatni odwiedził stację kosmiczną. Wiadomo już za to, jaki pojazd w kosmos zabierze przyszła rakieta: w maju NASA oświadczyła, że do prac nad nową kapsułą do dalekich wypraw posłuży nieco zmodyfikowany Orion z „Konstelacji".

Prawie milion ludzi ze łzami w oczach na Florydzie żegnało Atlantisa. Bohaterowie tego wydarzenia, astronauci, obsługa naziemna, zazwyczaj pragmatyczni, nie kryli wzruszenia. – Rozpal jesz cze raz ten ogień Mike, niech to będzie świadectwo wielkości narodu w najlepszym stylu – powie dział tuż przed startem promu jego dowódca Christopher Ferguson do szefa startu Mike'a Leina bacha.

– Pogląd, że jest to koniec jakiejś epoki w badaniach kosmicznych, jest nie do końca słuszny – powiedział „Rz" dr Krzysztof Ziołkowski, wieloletni sekretarz naukowy Centrum Badań Kosmicznych PAN w Warszawie. – Loty wahadłowców, w ogóle loty ludzi, to dziś zaledwie niewielki frag ment eksploracji przestrzeni kosmicznej. Badania kosmiczne dalej się rozwijają i przynoszą wspa niałe rezultaty. Dzięki temu, że współpraca międzynarodowa jest coraz lepsza, to właściwie nie ma się czym martwić. Role zostaną podzielone – Rosjanie będą wozić ludzi, a Amerykanie będą wy syłać sondy w ramach misji zaplanowanych na kilka najbliższych lat. Lada moment w kierunku Jo wisza poleci sonda Juno. Trwa wspaniała misja Dawn do planetoid Westa i Ceres. Opinię publicz ną zaprzątają misje załogowe, a zapomina się o bardzo owocnych programach badań bezzałogo wych.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy