Mówi o sobie: jestem najszybszym stworzeniem bez nóg. I mówi to z uśmiechem, bez pozy okaleczonego przez los, bez ogródek. Może jakaś anegdota o sztucznych nogach? Bo zna dziesiątki, chętnie opowie. Z życia swojego i innych. O tym, jak mu koledzy w internacie w Pretorii schowali protezy i obudzili go krzykiem, że jest pożar. Albo jak jego zastępcze podudzia i stopy piszczą na wszystkich bramkach kontrolnych świata i na Heathrow wzięli je za wyrzutnie rakiet. A może o tym, jak psy tropiące na lotnisku w Amsterdamie zdemaskowały go jako terrorystę? Nie dość że miał coś dziwnego poniżej kolan, to jeszcze pachniał im prochem, bo przed wylotem z RPA był na polowaniu na antylopy. Skuli go na lotnisku kajdankami, nie czekając na wyjaśnienia.
Widziałeś śmierć, decyduj
Polowania to jego słabość, choć nie tak wielka jak szukanie adrenaliny we wszystkim co szybkie. W gokarcie, w łodzi wyścigowej, na motorze. Od wypadku do wypadku. Kiedy był mały, starszy brat uratował mu życie, używając protezy jako hamulca w gokarcie (– Wtedy się przekonałem, że mieć takie nogi to nienajgorsza rzecz – wspomina). Dwa lata temu, szalejąc u siebie w RPA na rzece Vaal, zawadził rozpędzoną łodzią o pomost i wyleciał w powietrze, łamiąc szczękę, gruchocząc kość policzkową, tracąc szansę na start w mistrzostwach świata 2009 w Berlinie. Żeby poskładać mu nos, trzeba było 70 szwów, na całej twarzy 170. Zdjęcie w paszporcie ma z czasów rehabilitacji, chętnie pokaże, jeśli ktoś chce się pośmiać.
Przez kilka dni po tamtym wypadku tracił przytomność i odzyskiwał, a gdy się wreszcie na dobre ocknął w szpitalu w Johannesburgu, powiedział sobie: widziałeś śmierć, a teraz pora się zdecydować. Albo adrenalina i balangi, albo marzenie o bieganiu na 400 m z najlepszymi na świecie. Nie chciał mieć kiedyś do siebie pretensji, że zmarnował szansę podetkniętą pod nos. Ze szpitalnego łóżka wstał nowy Pistorius. Trenował ciężej niż wcześniej, zrzucił trzy kilogramy, przestał łapać wszystkie sroki za ogon. Tylko ze swojej wyścigowej yamahy nie potrafi zrezygnować. Ale uważa bardziej niż kiedyś. Zresztą na bieżni też już się rozbijał przy dużej szybkości, najmocniej wtedy, gdy z protezy wypadł źle dobrany zacisk i odpadła, powalając go na tartan.
Broń obosieczna
Nie lubi słowa „niepełnosprawny". Woli: inaczej funkcjonujący. Nie uważa, że jego droga jest gorsza albo niedopełniona tylko dlatego, że nogi kończą mu się kilka centymetrów pod kolanami. – Ktoś ma niebieskie oczy, ktoś ma rude włosy, ktoś ma rozrośnięte barki, ktoś nie ma nóg. Nie jestem ani niepełno-, ani pełno-. Jestem po prostu sportowcem – mówi. Gdy jest w dżinsach albo garniturze, nie domyślisz się, jeśli nie wiesz, że stoi przed tobą chłopak po podwójnej amputacji. Na co dzień używa zwykłych protez. Pełnych, cięższych, zakończonych odlewem stopy, takich, na które można założyć buty. Te kosmiczne, dzięki którym zyskał sławę, wyglądające jak dwa miecze wygięte w literę J, zbrojone na wysokości stóp w lekkoatletyczne kolce, kosztujące tyle, ile niezły samochód, zakłada tylko do biegania.
Nazywają go wtedy Blade Runner: balansujący na ostrzu noża, jak łowca androidów z prozy Dicka. Od dawna wiadomo, że te miecze w kształcie J to może być broń obosieczna. Biegnąc na nich, Pistorius wymyka się temu, co sprawdzone i policzalne. A może raczej chcemy wierzyć, że się wymyka, bo jest bystrym, dowcipnym bratem łatą, jego opowieść porusza, dobrze mu życzymy. Walczy o równość szans. Tyle że nikt nie potrafi rozstrzygnąć, czy jego nogi z włókna węglowego, lekkiego i superwytrzymałego tworzywa wykorzystywanego m.in. w bolidach Formuły 1, tylko szanse wyrównują, czy już dają przewagę nad rywalami bez protez. Nie ma też na razie przekonującej odpowiedzi, czy te protezy zmienią przyszłość sportu, czy nie. Jesteśmy w szarej strefie między przeczuciami a dowodami naukowymi. Mamy paragrafy, ekspertyzy, kontrekspertyzy, ale dalej niewiele wiemy.
Rozejm, nie zwycięstwo
Zakaz startów w zawodach ludzi zdrowych (nawet z nazewnictwem jest problem, bo Pistorius odpowiada: ja też jestem zdrowy), który w 2007 nałożyła na Oscara Międzynarodowa Federacja Lekkoatletyki (IAAF), podpierając się wynikami badań naukowców z Kolonii, został uchylony rok później przez Trybunał Arbitrażowy przy Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim (CAS), czyli najwyższy sąd świata sportu. Od tej pory czterystumetrowiec z RPA ma wstęp na mistrzostwa świata i igrzyska, o ile tylko osiągnie tzw. minimum, czyli czas uprawniający do startu. Ale werdykt CAS z 2008 r. tak naprawdę był raczej ogłoszeniem rozejmu, a nie wielkiego zwycięstwa Pistoriusa. On wygrał wojnę na kruczki prawne, nie o istotę rzeczy. Ośmiu nowojorskich adwokatów z wielkiej kancelarii Dewey LeBoeuf, wynajętych za kilkaset tysięcy dolarów, przedstawiło trybunałowi zamówioną za kolejne kilkaset tysięcy ekspertyzę naukowców z Uniwersytetu Rice w Houston, z której wynikało, że w badaniach na zlecenie IAAF były błędy metodologiczne. CAS orzekł, że były na tyle istotne, że unieważniają zakaz. To jednak nie przesądza, że wnioski naukowców z Kolonii o protezach dających przewagę były błędne.
Gdyby IAAF chciała walczyć dalej, mogłoby się okazać, że da się to udowodnić. Nie brakuje naukowców, którzy przekonują, że tak by było, że protezy mogą dawać nawet ok. 10 sekund przewagi nad pełnosprawnymi, bo przekazują cały czas 90 procent energii, a podudzia sprintera tracą jej z każdym metrem coraz więcej, aż do 40 – 50 na finiszowych metrach, gdy mięśnie łydek są już zakwaszone. Wyliczają dalej: organizm Pistoriusa ma mniej mięśni, więc potrzebuje też mniej tlenu przy wzmożonym wysiłku, Oscar może szybciej stawiać kroki, bo protezy są około dwa razy lżejsze od podudzi dorosłego człowieka, nie jest narażony na kontuzje stawów skokowych, kostek, ścięgna Achillesa, bardzo częste wśród lekkoatletów. Obóz Pistoriusa odpowiada: ale zobaczcie, ile przez protezy traci się na starcie, gdy inni mogą się swobodnie wybić z bloków, ile na wirażach, gdy Oscar, nie mając kostek, marnuje więcej energii na utrzymanie równowagi, ile w deszczu, gdy protezy stają się czasami zupełnie niesterowne; poza tym nasze konkurencyjne badania pokazują, że organizm Oscara wcale nie potrzebuje mniej tlenu niż organizmy biegaczy bez protez. – To ciekawe, ale robiliście te badania przy zwykłym wysiłku, a nie wzmożonym. Żeby Oscar przy większej szybkości nie zużywał więcej tlenu, musiałby być kangurem – odpowiada konkurencyjny obóz. Krótko mówiąc, jest o czym dyskutować, również o tezie profesora Hugh Herra z Massachusetts Institute of Technology, że z czasem dzięki protezom paraolimpijczycy będą szybsi od olimpijczyków. Ale na razie to dyskusje akademickie, bo IAAF walczyć dalej nie chciała.