Jak „Paprykarz” popsuł gospodarską wizytę Tuska

Doradca Donalda Tuska: To miała być lekka i przyjemna wizyta. Rozmowy z ludźmi, wypowiedzi dla mediów. Przez tego „paprykarza” wszystko się posypało

Publikacja: 27.08.2011 01:01

Panie premierze, jak żyć?! – pyta Stanisław Kowalczyk

Panie premierze, jak żyć?! – pyta Stanisław Kowalczyk

Foto: PAP, Piotr Polak Piotr Polak

1



Na Święcie Papryki Tusk miał być – obok Michała Wiśniewskiego z Ich Troje, Krzysztofa Ibisza z telewizji i zespołu Masters (od przeboju „Żono moja") – najważniejszym gościem.



Ustalenia z wójtem Piotrem Papisem (startuje do Sejmu z PSL) były takie, że premier zjawi się w Klwowie w niedzielę na wielkim festynie w centrum miasteczka. BOR-owcy kręcili się po okolicy od kilku dni, oceniali zagrożenia.



Ale plany wzięły w łeb. W piątek późnym wieczorem do Lidii Wiadernej, sekretarz gminy, zatelefonowała pani z Kancelarii Premiera. Powiedziała, jak relacjonuje wójt Papis, że premier odwiedzi poszkodowanych w sobotę rano, bo niedzielę ma zajętą (premier pojawił się tego dnia na otwarciu stadionu PGE Arena w Gdańsku).



Zrobiło się nerwowo, bo do odwiedzin Tuska zostało raptem kilkanaście godzin. Gdzie go przyjąć, jak ugościć?



Lidia Wiaderna: „Pani z Kancelarii chciała, żeby wyznaczono te same miejsca, w których premier był przed miesiącem, gdy gminę zniszczyła trąba powietrzna".



Padło na Halinę i Zygmunta Pańczaków, których obejście premier oglądał zaraz po huraganie. Zaskoczeni późnym wieczorem Pańczakowie, jak relacjonuje wójt Papis, zapowiadanego na rano Tuska przyjmować nie chcieli.



„To nie dla nas", „Po co nam to?", mieli utyskiwać wedle wójta. Ale ulegli.

2

Sobotni poranek. Donald Tusk wchodzi do dużego pokoju Pańczaków. Wszystko wysprzątane na błysk. Segment, zastawiony stół, biały obrus, osiem krzeseł, żeby starczyło dla wszystkich gości. Na ścianie obraz z Matką Boską. Nad wszystkim panuje urzędniczka z notesem pod pachą. Wskazuje, gdzie kto ma siedzieć. Premier będzie w środku, a „gospodarza zapraszamy z drugiej strony...".

Premier zaskoczony gościnnością mówi:

– Kochani, miała być herbatka...

– Będzie i herbatka – uspokajają urzędniczka i wójt Papis.

– Nie no, ale nie myślałem, że takie przyjęcie – zachwala premier, patrząc na zastawiony stół. Na stole winogrona, banany, kanapki z serem i ogórkiem, kompot, a nawet dwa rodzaje ciast.

Wszystko dokumentują kamery i fotoreporterzy, których ustawiono w dużym pokoju pod ścianą.

3

Halina Pańczak: – Wiadomość o tym, że przyjedzie premier, przyszła późnym wieczorem.

– To chyba do północy pani stała, żeby te ciasta zrobić, które stały na stole? – pytamy.

– Nie. To, co stało na stole, to wójt przywiózł.

– Kanapki też?

– Kanapki też. Wszystko.

– A co to były za ciasta?

– Wie pan, nawet nie zauważyłam.

Wójt Papis mówi, że niczego nie przywoził na gospodarskie śniadanie z premierem. Może wie coś pani sekretarz?

– Mnie to nawet tam nie było. Co stało na stole, wiem z filmu na YouTubie – mówi. – Pańczakową pytajcie, prosiłam ją, żeby przygotowała małe śniadanie.

– Pytaliśmy. Pańczakowa nawet nie wie, jakie ciasto było na stole.

– Tak? To może w Kancelarii Premiera trzeba zapytać albo w BOR?

– Z Warszawy by wieźli?

– No, nie wiem.

4

Przez nagłą zmianę planów premiera wszystko stanęło na głowie.

O tym, że Tusk w sobotę z rana jedzie na południowe Mazowsze, odwiedzić po raz drugi zniszczone przez żywioł zagłębie paprykowe, dziennikarze dowiedzieli się późno. Komunikat pojawił się około 23, w piątek.

Ekipa jednej z ogólnopolskich telewizji jechała na styk. Gdy byli w drodze, dzwoniła do nich zaniepokojona pracownica Centrum Informacyjnego Rządu. Wypytywała, dlaczego jeszcze ich nie ma, skoro zaraz wszystko się zaczyna.

– U paprykarzy nad przebiegiem wydarzeń czuwało cztery czy pięć pań z Centrum Informacyjnego Rządu oraz minister Igor Ostachowicz, odpowiedzialny za propagandę ekipy Tuska – opowiada dziennikarka, która była na miejscu.

Operator z lokalnej telewizji, który wybrał sobie najlepsze miejsce, został przez panią z CIR przesunięty na bok. Jego miejsce zajęli kamerzyści z ogólnopolskiej stacji. Chodziło o to, żeby to oni mieli „najlepsze obrazki" z premierem.

Briefing Tuska dla dziennikarzy miał się odbyć zaraz po wyjściu premiera z gościny u Pańczaków.

5

Że premier jest za miedzą, Stachu dowiedział się przypadkowo, od sąsiada, w ostatniej chwili. Zamiast jechać na pogrzeb, udał się do Sadów Kolonii.

Myślał, że jest już po ptakach i szef rządu pojechał, ale zobaczył wozy transmisyjne. Wyskoczył z samochodu.

– Gdzie jest ten premier? – rzucił do dziennikarzy.

– Tutaj, a co?

– Bo on to chodzi z samochodu na kostkę klinkierową, z kostki na czerwony dywan. Niech przyjedzie do mnie to k... w błocie zostawi te swoje lakierki.

Tu Kowalczyk odegrał scenkę, jak Tusk zostawia buty w brei.

– Bombowe! – rzucił reporter. – Może to pan zrobić jeszcze raz?

Nagle zobaczył, jak Tusk wychodzi z koszykiem pełnym papryki. Kamery rozstawione, dziennikarze przygotowani. Ale Stachu też: „Panie premierze, mogę na chwilę...". Premier podszedł i się zaczęło.

6

Pisanie o Kowalczyku jako ubogim rolniku, który wylewał żółć na szefa rządu, jest nieporozumieniem. 53-latek, z wykształcenia elektryk ma ładny dom w zakopiańskim stylu, jeździł po świecie, w papryce robi od połowy lat 80. Jest wysoki, przystojny i ma niesamowity dar wymowy. Szczególnie gdy jest wkurzony. A tym razem był, bo burza przed miesiącem zmiotła mu 50 tuneli z papryką.

Mówił nam, że nie chciał od Tuska walizki pieniędzy, bo wiadomo, że to nie przejdzie.

Chciał, żeby potraktowano jego i sąsiadów jak przedsiębiorców, którym klęska żywiołowa zniszczyła majątek. I to bez ich specjalnej winy – bo firmy ubezpieczeniowe nie chcą dawać polis na drewniano-foliowe tunele z papryką.

Skoro premier zapewniał, że i tak im się należą pieniądze z Agencji Restrukturyzacji, to niech dadzą chociaż połowę, ale teraz już.

– Wtedy będziemy mieli szansę odbudować się do następnego sezonu. Rząd da kasę z rezerwy, a za kilka miesięcy rozliczy się z agencją i będzie OK – mówi Kowalczyk.

7

Reporter: „Na początku otoczenie premiera było zadowolone, że paprykarz zaczepił Tuska, bo będzie bardziej autentycznie, bo Tusk daje sobie radę w takich rozmowach. Po kilkunastu minutach było już widać zaniepokojenie. Ludzie z Kancelarii wypytywali dziennikarzy telewizyjnych, czy rozmowa jest nadal transmitowana".

Wszystko wymykało się spod kontroli.

– Zazwyczaj ludzie wobec premiera są onieśmieleni, potulni – mówi człowiek z otoczenia Tuska. Tym razem było inaczej i dziennikarze przecierali oczy.

Kowalczyk nie odpuszczał, a premier stękał, drapał się w głowę i nie potrafił odpowiadać na argumenty „paprykarza". Jednak trwał na posterunku.

Wójt, a przede wszystkim wojewoda Jacek Kozłowski chcieli go jakoś odciągnąć, ale on stał, opędzał się o nich. Do wojewody syknął nawet: „Cicho, odejdź"

Jacka Kozłowskiego premier zna od kilkudziesięciu lat. Ale jego obecność nie poprawiała mu humoru. Tusk wierzy, że jego kolega przynosi pecha. Na początku lat 90. w książce „Teczki liberałów" Tusk tak opisywał druha z czasów opozycji: „... był jak Jonasz, który przynosi pecha, głównie sobie. W sposób najbardziej irracjonalny wciąż trafiał do więzienia albo ściągał na siebie kłopoty.".

8

Niesiony emocjami Kowalczyk spotkanie z Tuskiem pamięta urywkami. Wie na pewno, że zadał pytanie. które wygrywa w rankingu na symbol tej kampanii wyborczej:  „Jak żyć, panie premierze, jak żyć?".

Co jeszcze?

– Powiedziałem mu, że jest niezły w piarze, a on, że ja jestem w tym lepszy – opowiada.

Kowalczyk nie jest sympatykiem PO. Kiedy pytamy go o poglądy polityczne, mówi, że jest gdzieś między Kaczyńskim a Lepperem. W samobójstwo tego ostatniego nie wierzy, podobnie jak w błąd pilotów nad Smoleńskiem, był w Warszawie, by pokłonić się przed trumnami Marii i Lecha Kaczyńskich, a do prezesa PiS ma pretensję, że był za miękki w kampanii prezydenckiej i niepotrzebnie mizdrzył się do Rosjan.

Mimo to rozmowę z Tuskiem wspomina dobrze.

„Mógł po pięciu minutach przeprosić i odejść. Nie złapałbym go przecież za nogi. Ale został i ze mną rozmawiał".

Dlatego na odchodnym Kowalczyk klepnął Tuska w ramię:

– „Jest pan niewyględny, ale równy gość". Coś takiego mu powiedziałem. Niewyględny, bo premier jest dość mikrej postury.

Doradca premiera:

– Jak już Kowalczyk zaatakował, nie było wyjścia. Tusk musiał rozmawiać, nie mógł się odwrócić na pięcie i odejść. Tyle że do takiej sytuacji nie powinno się dopuścić – opowiada doradca premiera.

9

Przez Kowalczyka program wizyty legł w gruzach.

Operator telewizyjny: – Obok tego miejsca, gdzie Tusk rozmawiał z „paprykarzem", miała się odbyć konferencja prasowa. Ludzie z Kancelarii Premiera przyszykowali miejsca dla kamer i dla szefa rządu. Konferencję odwołano. Nie wiadomo, co zdecydowało. Czy się śpieszyli, czy raczej mieli dość wpadek i pytań w stylu „Jak żyć?".

Reporter: – Był przyszykowany bus dla operatorów. Chodziło o to, żeby kamerzyści pojechali za Tuskiem do innych miejsc, gdzie huragan zniszczył domy i uprawy. Ale busik zniknął i Tusk pojechał w inne miejsca bez obstawy kamerzystów. Może się śpieszyli, może nie chcieli, żeby ktoś zarejestrował kolejną wpadkę.

10

Z paprykowego zagłębia Tusk wyjeżdżał zły.

– A ściślej mówiąc, wpadł w furię – opowiada nam jego doradca. – Miał pretensję do otoczenia, że wsadziło go na minę.

Miał prawo być wściekły. Jego spontaniczne spotkania z ludnością są zazwyczaj bardzo dobrze przygotowane. Niektórzy mówią, że minister Igor Ostachowicz ma na tym punkcie bzika.

Każe ekipie jechać wcześniej na miejsce eventu, wymyślać, gdzie staną kamery, jakie będzie tło, na którym pokaże się premier. Dochodzi do zabawnych sytuacji.

Kiedyś Tusk miał przyjechać na budowę drogi. Na budowie jak na budowie: stoją koparki, spychacze. Ale takie tło jakoś nie spodobało się urzędniczce z Centrum Informacyjnego Rządu. Zapytała więc budowlańców, czy nie dałoby się jakoś ogarnąć tego bałaganu.

Event z Kowalczykiem nie udał się. Stało się to przedmiotem rozmowy premiera i jego współpracowników. Donald Tusk był niemiły.

Nasze źródło w KPRM:

– Możliwe były dwie interpretacje paprykowych perypetii. Pierwsza, że Kowalczyk jest jednym z wielu wkurzonych, zawiedzionych ludzi. Tyle że przyjęcie takiej opcji wyzwoliłoby kolejną falę wściekłości u pana premiera. A tego nikt na „dworze" Tuska nie lubi. Zwyciężyła więc interpretacja wydarzeń dla „dworu" korzystna.

– Czyli jaka?

– Nieco przerysowując: To był haniebny atak, za którym stoi chory z nienawiści „paprykarz", dywersant nasłany przez PiS.

11

Za to u opozycji występ „paprykarza" wywołał entuzjazm.

Tomasz Kalita z SLD: – On powiedział, o co naprawdę chodzi w tej kampanii. Benzyna droga, chleb drogi, cukier drogi. Ludzie we wrześniu wrócą z wakacji i zderzą się z rzeczywistością. Pytanie „Jak żyć" jest naturalne, a przez to genialne. Taki facet może wywalić do góry nogami najlepiej przygotowaną kampanię największej partii.

Jeszcze w sobotę w sztabie lewicy odbyła się narada. Zapadła decyzja, żeby natychmiast kręcić spoty reklamowe z ludźmi pytającymi Tuska „Jak żyć?".

W reklamówkach SLD pytają także szarzy obywatele, a nie wynajęci aktorzy – żeby było naturalnie.

Być może pytanie Kowalczyka będzie głównym hasłem kampanii lewicy. W każdym razie kolejne odcinki serialu „Jak żyć?" są już kręcone. Co dwa tygodnie ma być kolejny.

Podobnie było w PiS.

Adam Hofman: – „Paprykarz" był genialny. Autentyczny, pełen pasji. To, co zrobił, niszczyło opowieść Platformy o tym, że jest świetnie i że wdzięczni obywatele dziękują Donaldowi Tuskowi za wysiłek. Kto nie dziękuje, jest frustratem, anty-Europejczykiem i popiera wstecznictwo. A tu nagle wychodzi normalny facet i kładzie Tuska na łopatki. Mówi mu w twarz, jak jest. Gdy to zobaczyłem, momentalnie chwyciłem za telefon, żeby porozmawiać z innymi członkami sztabu PiS. Godzinę później Jarosław Kaczyński pytał Donalda Tuska na konferencji prasowej: Jak żyć, panie premierze?

PiS zrobił małe dochodzenie w sprawie „paprykarza". Wyszło im, że jest zwolennikiem lewicy, dlatego partia Kaczyńskiego odpuściła sobie nawiązywanie kontaktów z nim. Obecnie po głębszej analizie PiS znów jest zainteresowany „paprykarzem". Także lewica szuka komórki do Kowalczyka.

12

Kiedy Stach stawał się gwiazdą, jego żona nie wiedziała nawet, co jest grane. Nagle zadzwonił telefon:

„Słuchaj w telewizji jest jakiś długi program ze Staśkiem".

Od tamtej pory w życiu Kowalczyków zmieniło się sporo. Śmieją się, że nauczyli się wielu nowych słów: briefing, setka, lajf.

Po konfrontacji z Tuskiem Kowalczyk pytał dziennikarzy, czy puszczą to w telewizji.

– A oni: panie, lajfem szło na całą Polskę! – opowiada.

Kiedy wpisać w Google'a frazę „Jak żyć, panie premierze", wyskakują setki tysięcy rezultatów. Hasło Kowalczyka ciągle wracało w debacie sejmowej o kryzysie i stanie państwa. To wszystko dzieje się gdzieś daleko, ale przekłada się na życie codzienne.

Zaraz po dyskusji z Tuskiem, kiedy wracał do domu, okoliczni mieszkańcy zatrzymywali samochód Stanisława: „Aleś mu nagadał".

Ostatnio ktoś go rozpoznał w Radomiu:

„To pan?

– Ja?

– No „Jak żyć?". To pan?

– Ja!

– Panie, znakomite!

Kiedy żona Stacha sprzedaje paprykę na giełdzie w Broniszach i ktoś chce zbić cenę o 10 groszy, to ona mówi: „Chwileczkę, ale to mój mąż pytał Tuska: Jak żyć?. I ludzie kupują.

Jak Kowalczyk pojedzie handlować, to kupcy podchodzą: „To ten, co nawrzucał premierowi", gratulują i każdy chce pogadać.

Usłyszał niedawno: „Widziałam pana w TV, tam się pan nadaje, a nie na giełdę".

Kowalczyka telewizja i polityka kusi, ale ma wątpliwości: „Pójdę do Sejmu, za cztery lata mnie nie wybiorą i co? Będę zaczynał z papryką od początku? Ryzyko".

Jednocześnie widać, że energia go rozpiera. Tym bardziej że zachęt jest coraz więcej.

Znajoma zadzwoniła właśnie do domu: „Pieprznij, Stachu, tę paprykę. Idź do polityki".

Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów