Rozmowa z autorem książki „Najazd 1939” Jochenem Boehlerem

Wehrmacht nie walczył w Polsce w sposób rycerski – twierdzi niemiecki historyk Jochen Boehler, autor książki „Najazd 1939”

Publikacja: 03.09.2011 01:01

Rozmowa z autorem książki „Najazd 1939” Jochenem Boehlerem

Foto: Archiwum, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Czy Wehrmacht prowadził kampanię 1939 roku w rękawiczkach?



To mit. W Niemczech przez wiele lat uważano, że o ile podczas wojny ze Związkiem Sowieckim Wehrmacht rzeczywiście brał udział w zbrodniach, o tyle kampania w Polsce była prowadzona w sposób rycerski. Tymczasem we wrześniu 1939 roku niemieccy żołnierze – a nie tylko esesmani, jak twierdzono – dopuszczali się gwałtów, grabieży, a nawet morderstw. Obie te formacje zamordowały wówczas około 16 tysięcy polskich obywateli.



Dlaczego?



W przypadku SS i policji istniały wyraźne rozkazy wydane przez Heinricha Himmlera i Reinharda Heydricha: likwidować polskie elity i elementy antyniemieckie. A więc księży, inteligencję czy powstańców śląskich. Chodziło o sparaliżowanie polskiego narodu przez pozbawienie go ludzi, którzy mogliby zorganizować opór wobec okupantów.

A w przypadku Wehrmachtu?

Tutaj zbrodnie wojenne były na ogół wynikiem małego doświadczenia bojowego żołnierzy i napadów paniki. Niemcy mieli obsesję na punkcie „polskich partyzantów", których widzieli za każdym drzewem i krzakiem. Było to spowodowane pamięcią o powstaniach śląskich, ale również historią wielkich polskich powstań narodowych. W efekcie, wkraczając do Polski, niemieccy żołnierze byli przekonani, że każdy Polak jest dla nich potencjalnym zagrożeniem. Że będą musieli walczyć nie tylko z regularną armią, ale również ze strzelającymi do nich zza węgła partyzantami. Ta psychoza doprowadziła do wielu zbrodni na cywilach.

Jak to wyglądało w praktyce?

Jest noc. Niemiecki oddział wchodzi do miasteczka. Młodzi, nieostrzelani żołnierze – proszę pamiętać, że była to pierwsza kampania Wehrmachtu – są straszliwie zdenerwowani. Panicznie boją się owych partyzantów. Napięcie sięga zenitu. I nagle rzeczywiście w ciemnościach pada strzał. Któryś z nich spanikował albo jakiś wartownik strzelił w powietrze. Natychmiast wybucha panika, żołnierze strzelają na wszystkie strony. Pada jeden, dwóch zabitych. Klasyczny przykład tego, co obecnie nazywa się friendly fire. Niemcy są jednak przekonani, że zostali ostrzelani przez podstępnych polskich partyzantów...

... i biorą odwet na mieszkańcach miasteczka.

Właśnie tak. Uważają, że Polacy złamali prawa wojenne i należy ich ukarać. Wyciągają Bogu ducha winnych ludzi z domów i dochodzi do rozstrzeliwań. Raporty, które zachowały się w aktach

Wehrmachtu, mówią o tym wprost: „Doszło do wielu pomyłek, myśleliśmy, że atakują nas partyzanci". Działo się to jednak tylko w pierwszych dniach kampanii. Gdy żołnierze zorientowali się, że w Polsce nie ma żadnych partyzantów, takie zbrodnie niemal całkowicie ustały. Odwrotnie było w przypadku działających na rozkaz jednostek SS. Im głębiej wchodziły w głąb polskiego terytorium, tym więcej mordowały.

Czy brutalność niemieckich żołnierzy nie wynikała jednak także z pogardy, jaką czuli do ludzi Wschodu?

Polska to był dla nich rzeczywiście Dziki Wschód, uważali, że mogą sobie tu pozwolić na więcej niż na cywilizowanym Zachodzie. Na przykład we Francji. Narodowosocjalistyczna propaganda przedstawiała Polaków jako ludzi gorszego typu, godnych pogardy.

Ale przecież Polska nigdy wcześniej nie miała w Niemczech tak dobrej prasy jak w Trzeciej Rzeszy. Od paktu z 1934 roku aż do przyjęcia przez Polskę brytyjskich gwarancji wiosną 1939 roku między obydwoma państwami panowała przyjaźń.

Obawiam się, że ograniczała się ona tylko do relacji między rządami, ale nie dotyczyła społeczeństw. Niemcy pozostali niezwykle niechętni wobec Polaków. Nie mogli im zapomnieć powstań śląskich, nie mogli pogodzić się z tym, że po I wojnie światowej Polacy odebrali im część terytoriów. Do tego dochodziły stare, antypolskie stereotypy. W ciągu kilku lat polsko-niemieckiego odprężenia nie udało się ich wyplenić. Kiedy więc wiosną 1939 roku Polacy odmówili Hitlerowi wspólnej wyprawy na Związek Sowiecki – znów przestawił on propagandę na tory antypolskie, Niemcy uznali to za powrót do normalności.

Polacy, którzy pamiętali stosunkowo łagodną niemiecką okupację 1915 – 1918, mówili, że w 1939 roku przyszli do nas „inni Niemcy".

Bez wątpienia brutalizacja życia, jaka miała miejsce w samej Rzeszy, nie mogła nie mieć wpływu na stan umysłu i postawę moralną niemieckich żołnierzy i policjantów. Noc kryształowa, noc długich noży, obozy koncentracyjne – ci ludzie na co dzień obcowali z przemocą. Jeżeli dodać do tego nacjonalistyczną propagandę, otrzymujemy mieszankę wybuchową, która eksplodowała w 1939 roku, gdy Niemcy przekroczyli granice Polski.

W jakiej mierze jest za to odpowiedzialny Hitler? 22 sierpnia na odprawie dla generałów miał zapowiedzieć, że w Polsce będą bezlitośnie mordowani „mężczyźni, kobiety i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy".

Nie wiadomo, czy rzeczywiście to powiedział. Wydaje się to mało prawdopodobne. Na tej odprawie nie wolno było robić notatek, ale pięciu oficerów złamało ten zakaz. Wzmianka o tych słowach pojawia się tylko w jednej relacji. Pewne jest natomiast to, że Hitler mówił, żeby się z Polską policzyć jak najszybciej. W sposób zdecydowany i surowy znosić wszelki opór. Chodziło o to, aby Polska skapitulowała, zanim do akcji wkroczą zachodni alianci. Trzeba było się spieszyć.

Jak wytłumaczyć mordy dokonywane przez Luftwaffe? O panice, gdy się ma niemal pełne panowanie w powietrzu, chyba nie może być mowy.

Przyznam, że zachowanie niemieckich lotników w 1939 roku jest dla mnie zagadką. Ostatnio wyszły na jaw stenogramy podsłuchów z amerykańskich i brytyjskich obozów jenieckich. Siedział tam m.in. jeden pilot, który mówił, że na początku miał pewne opory przed bombardowaniem cywilów. Ale po drugim czy trzecim razie zaczął czerpać z tego „sportową przyjemność". Ten sam syndrom „polowania" czy też „strzelania do celu" mógł grać rolę przy ostrzeliwaniu z karabinów maszynowych kolumn z polskimi uchodźcami.

Być może Luftwaffe Hermanna Göringa była bardziej nasycona „duchem narodowosocjalistycznym" niż dowodzona przez konserwatywnych oficerów starej daty armia lądowa?

Zapewne tak. Lotnictwo było najmłodszą z niemieckich broni. Szli tam młodzi ludzie, zwolennicy reżimu, często wręcz fanatycy. Zresztą wiadomo, że lotnicy czasami mordowali z własnej inicjatywy, ale dostawali też rozkazy od swoich dowódców. Na przykład atak na Wieluń w pierwszym dniu wojny. To był nalot terrorystyczny. Dla szefostwa Luftwaffe nie miało znaczenia, czy niszczą wojskową twierdzę, czy cel cywilny.

A Warszawa?

Tu sprawa była nieco bardziej skomplikowana. Na początku wahano się, czy ją bombardować.  Niemcy wiedzieli, że na stolicę Polski patrzy cały świat. Uznano jednak, że skoro Warszawa jest broniona i stacjonuje w niej wojsko, to jest twierdzą. Bombardowali więc całe miasto, a nie tylko mosty, koszary czy dworce. W efekcie zburzeniu uległa olbrzymia ilość budynków i zginęło 25 tysięcy cywilów.

Być może ze strony Polaków decyzja o obronie miasta była nieodpowiedzialna? Francuzi w 1940 roku ogłosili Paryż miastem otwartym. Nie był broniony i ocalał.

Dla Polaków Warszawa była symbolem oporu. Poza tym polskie dowództwo do końca liczyło na to, że zachodni alianci wreszcie się ruszą i Niemcy odstąpią od Warszawy, żeby przerzucić oddziały na front zachodni. Spór o tę sprawę przypomina debatę o powstaniu warszawskim. Czasem liczy się coś więcej niż tylko chłodna kalkulacja szans na zwycięstwo.

Niemcy w 1939 roku usprawiedliwiali brutalne postępowanie „wymordowaniem przez Polaków 50 tysięcy przedstawicieli mniejszości niemieckiej".

To była gruba przesada. Zginęło wówczas około 5 tysięcy Niemców. Cyfrę tę pomnożono dziesięć razy w celach propagandowych. Rzeczywiście jednak, gdy niemieccy żołnierze wkraczali do takich miast, jak Bydgoszcz, gdzie zastali ciała pomordowanych rodaków, miało to na nich olbrzymi wpływ. Wywołało gniew i chęć odwetu. Zbrodnie Wehrmachtu nie zaczęły się jednak od wejścia do Bydgoszczy, ale od pierwszego dnia wojny. Zabójstwa Niemców mogły więc tylko jeszcze bardziej nakręcić spiralę przemocy, ale na pewno jej nie zapoczątkowały.

Czy rzeczywiście podczas krwawej niedzieli w Bydgoszczy – wbrew temu, co twierdzono przez lata w PRL – do polskiej armii nikt nie strzelał zza węgła?

Nie ma dowodów na to, żeby ktokolwiek strzelał, ale nie ma również dowodów na to, że strzały nie padły. Nie rozstrzygniemy tego zapewne już nigdy. Zakładam jednak, że w Bydgoszczy mógł zadziałać ten sam mechanizm, co wśród żołnierzy Wehrmachtu w pierwszych dniach wojny. Polscy żołnierze byli zmęczeni i zdenerwowani. Panicznie bali się ataku niemieckich dywersantów. Wystarczyła jakaś pomyłka, aby wywiązała się bezładna strzelanina. Potem zaś o atak obwiniono niemieckich mieszkańców miasta.

Dlaczego Polacy tak bardzo bali się niemieckich dywersantów?

Jeszcze przed wybuchem wojny niemieckie służby specjalne werbowały członków mniejszości niemieckiej w Polsce. Dawały im potajemnie broń i tworzyły z nich jednostki dywersyjne. Jednostki te dokonywały często nieudolnych zamachów lub po prostu były wykrywane. Wśród Polaków powstała psychoza V kolumny. Gdy wybuchła wojna, w każdym obywatelu niemieckiego pochodzenia widziano potencjalnego sabotażystę. Niestety, jak to zwykle bywa, represje spadły w zdecydowanej większości na zwykłych ludzi, a nie na prawdziwych dywersantów.

Czyli Niemcy sami narazili swoich rodaków w Polsce na niebezpieczeństwo?

Tak, to było bardzo nieodpowiedzialne. Istnieją raporty konsulów niemieckich z wiosny 1939 roku, którzy apelują o zaprzestanie podobnej aktywności. Uważali, że może ona mieć katastrofalne konsekwencje dla całej mniejszości. Berlin jednak nie reagował. Wygląda więc na to, że robiono to świadomie. Narażano własnych obywateli na polskie represje, żeby móc potem wykorzystać to propagandowo.

Jak Wehrmacht traktował jeńców?

Oficerowie szli do oflagów i przeżyli tam do końca wojny. Szeregowcom, jeżeli trafili do obozów jenieckich, także na ogół nie działa się krzywda. Jednak w 1939 roku podczas brania jeńców  zdarzały się przypadki rozstrzeliwania.

Dlaczego to robiono?

Również wypływało to z obawy przed polskimi partyzantami czy – szerzej – „polską wojną podjazdową". Niemieccy żołnierze traktowali często Polaków jako gorszego, niehonorowego przeciwnika, wobec którego nie obowiązują żadne zasady. Aby uwiarygodnić te twierdzenia, mówili na przykład, że polscy strzelcy ukrywają się za kępami trawy czy wzniesieniami, zamiast stawiać im czoła na otwartym polu.

Przecież to nie były wojny napoleońskie! Niemcy też strzelali zza rozmaitych zasłon.

Oczywiście. To było zupełnie nielogiczne – „tego, co wolno nam, nie wolno wrogowi". Znany jest przypadek masakry pod Ciepielowem. Polacy strzelali do Niemców z drzew. Gdy dostali się do niewoli, niemiecki oficer stwierdził, że w jego oczach nie są już żołnierzami, tylko partyzantami. Kazał im zdjąć mundury i – to bardzo symboliczne – kazał ich rozstrzelać w samych koszulach.

Jak Niemcy traktowali Żydów?

Zarówno żołnierze, jak i policjanci byli przekonani, że przemoc wobec Żydów nie jest w ogóle przestępstwem. Można ich bezkarnie rabować i zabijać. Ludzie w Trzeciej Rzeszy byli  niezwykle mocno indoktrynowani antysemicką propagandą. Gdy wkroczyli do Polski i zetknęli się z Ostjuden, czyli biednymi polskimi Żydami, których znali tylko z propagandowych plakatów, zaczęli wcielać w życie narodowosocjalistyczne fobie.

Co robili?

Dokonywali grabieży, bili, a nawet mordowali. Podobnie jak w przypadku Polaków żołnierze Wehrmachtu robili to niejako spontanicznie, a SS-mani wypełniali rozkazy. Oczywiście w tym drugim przypadku nie było wówczas mowy o planowym wymordowaniu wszystkich Żydów. Widziano w nich jednak wrogów, których trzeba się pozbyć. Nie przez przypadek SS dokonała największej liczby pogromów w pobliżu terenów okupowanych przez Sowietów. Chciano  zastraszyć resztę Żydów i zmusić ich do ucieczki do sowieckiej strefy okupacyjnej.

Dowództwo Wehrmachtu nie protestowało przeciwko aktom przemocy?

Wielu członków korpusu oficerskiego Wehrmachtu było zniesmaczonych i przerażonych tym, co się wyrabia w Polsce. Słali do władz niezliczone raporty i protesty. Wehrmacht dokumentował niektóre mordy na polskich i żydowskich cywilach. Co jednak ciekawe, wszystkie te raporty dotyczyły tylko zbrodni SS i policji. Ani jeden – zbrodni Wehrmachtu. Te im najwyraźniej nie przeszkadzały. Był więc w tym sprzeciwie oczywiście element moralnej niezgody, ale i element rywalizacji między Wehrmachtem a nielubianym przez niego SS.

Czy stawiano winnych popełnienia zbrodni przed sądami wojennymi?

Tak, ale były to przypadki nieliczne. Podczas kampanii 1939 roku nikt za zbrodnie na cywilach nie został skazany na śmierć. Dopiero po zakończeniu działań wojennych zdarzały się wyroki śmierci, ale za drobniejsze wykroczenia – na przykład kradzież Polakom srebrnych sztućców. Dowództwo Wehrmachtu uznało najwyraźniej, że podczas działań bojowych należy pewne normy zawiesić. Za zbrodnie wymierzano więc na ogół karę więzienia. Ale 4 października Hitler ogłosił amnestię dla wszystkich, którzy w Polsce „pod wpływem wieści o mordowaniu przedstawicieli niemieckiej mniejszości dopuścili się nadużyć".

Czy okupacja Polski była tak brutalna  dlatego, że na polach bitew w 1939 roku dokonano tylu zbrodni?

Bez wątpienia. Jeżeli od pierwszego dnia wojny ludzie dokonywali tak brutalnych czynów, a reżim nie robił nic, żeby to ukrócić, to trudno było wrócić do normalności. Naturalnym następstwem zbrodni podczas kampanii 1939 roku były Intelligenzaktion, Akcja AB i Auschwitz. Pokazano wówczas, że Polacy to śmiertelny wróg, którego trzeba traktować bezwzględnie. Że na Wschodzie wszystko wolno. Niezwykła brutalność przyszłej wojny niemiecko-sowieckiej również wynikała m.in. z września 1939 roku.

Jakie były dalekosiężne skutki tych zbrodni?

Odwrotne od zamierzonych. Ludność okupowanej Polski, Serbii i innych krajów Europy Wschodniej – została doprowadzona do ostateczności. Mogła albo całkowicie skapitulować, albo rzucić się do walki na śmierć i życie. Tworzyć podziemne armie i dokonywać ataków na siły okupacyjne. Niemcy swoimi bezmyślnymi represjami prowokowali ogromy opór, z jakim się spotkali w Europie.  Terror wywoływał kontrterror. Zbrodnie popełnione w 1939 roku stały się więc zalążkiem klęski Trzeciej Rzeszy. Już wtedy Niemcy przypieczętowali swój los.

Dr Jochen Böhler, niemiecki historyk, wieloletni pracownik Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Obecnie pracuje na Uniwersytecie w Jenie. Jest m. in. autorem książki „Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce", właśnie nakładem wydawnictwa Znak ukazał się „Najazd 1939".

Czy Wehrmacht prowadził kampanię 1939 roku w rękawiczkach?

To mit. W Niemczech przez wiele lat uważano, że o ile podczas wojny ze Związkiem Sowieckim Wehrmacht rzeczywiście brał udział w zbrodniach, o tyle kampania w Polsce była prowadzona w sposób rycerski. Tymczasem we wrześniu 1939 roku niemieccy żołnierze – a nie tylko esesmani, jak twierdzono – dopuszczali się gwałtów, grabieży, a nawet morderstw. Obie te formacje zamordowały wówczas około 16 tysięcy polskich obywateli.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów