Kupować włoskie obligacje, inwestować teraz czy się wstrzymać? To pytania na dziś. Kryzys daje jednak okazję, by spojrzeć na europejski projekt w perspektywie nie dni, lecz dziesięcioleci. Jego fundamenty są słabe, geopolityka zaś prędzej czy później eliminuje kolosy na glinianych nogach, jak przydarzyło się to choćby Osmanom czy carskiej Rosji.
Potęga państw opierała się na trzech filarach: polityce, gospodarce i armii. Tak było od wieków i będzie nadal. Silna gospodarka daje środki na wojsko i machinę polityczną, ale bywa odwrotnie – brytyjska flota otworzyła Albionowi wrota eksportowe i przyspieszyła industrializację kraju, a wcześniej mongolscy jeźdźcy powołali rynek eurazjatycki. Unia chciała być jednak inna, jej spoiwem miała się stać koncyliacyjność, humanitarne wartości podparte wspólnym rynkiem. Ten miły obrazek właśnie rozpada się na kawałki.
Na Starym Kontynencie, jak wszędzie indziej, decyduje dziś siła, na zewnątrz zaś Unia emanuje słabością, jej przyciągająca sąsiadów „soft power" przestała działać. Najpierw Białoruś, a potem Ukraina zawróciły z drogi współpracy z UE, Turcja formalnie deklaruje chęć akcesji, faktycznie mości się na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Czas już właściwie włączyć dzwonki alarmowe.
1
Filary potęgi w wypadku UE mają się marnie. Ma wspólny rynek, nie dorobiła się jednak organów politycznych z prawdziwego zdarzenia. Zabiera głos w sprawach światowych, a nie posiada jednego ośrodka decyzyjnego ani narzędzi do uprawiania polityki międzynarodowej. Zmiany dokonane wraz z Lizboną – przewodniczący Rady Europejskiej, wzmocnienie roli europarlamentu, powołanie „ministra spraw zagranicznych", osobowość prawna – wcale nie poprawiły sytuacji. Unia nie może uprawiać polityki, bo nikt jej do tego nie upoważnił. Ten filar jest tak miękki, że w ogóle nie pełni już funkcji podpory.
2
Niewiele lepiej jest z armią. Gdyby zsumować potencjał militarny państw UE, miałaby ona siły zbrojne liczące ponad milion żołnierzy, z najnowocześniejszym po USA sprzętem na świecie i bronią nuklearną. Co z tego, skoro potencjał ten jest rozdrobniony, nie podlega jednemu dowództwu, ma różne systemy pozyskiwania zaopatrzenia, służy partykularnym interesom państw członkowskich? Nawet NATO nie jest wystarczającym zwornikiem, by uczynić z europejskich armii żelazną pięść europejskiej polityki. Mało tego, Europa w ramach łatania dziur budżetowych rozbraja się. Austria ogłosiła, że potnie na żyletki trzy czwarte czołgów i wozów bojowych. Wielka Brytania chce zlikwidować Armię Renu, która od drugiej wojny stała w Niemczech. Jej jednostki nie zostaną bynajmniej przerzucone w inne miejsca, lecz będą likwidowane. Armie redukują Niemcy i Francja, a Słowacja ogłosiła, że jej wojsko straciło zdolność bojową. Państwa europejskie nie potrafią nawet koordynować zakupów sprzętu, dublując prace badawcze i zamówienia.