Powstaje u nas coraz więcej socjalnych osiedli kontenerowych, w których lokatorzy mają zostać na stałe. Rodzą się pytania o odpowiedzialność społeczną za najbiedniejszych i o ponoszenie konsekwencji własnych czynów.
W małym mieszkanku jak w saunie. Podłoga i meble lepią się od wilgoci, woda skrapla się i spływa po drzwiach i ścianach, wlewając się do kontaktów, przez co regularnie wysiadają korki. – Tu się nie da żyć – pani Beata załamuje ręce. – A najgorsze jest to, że nie mamy szans na cokolwiek lepszego, nie wierzę, żebyśmy się stąd jakoś wyrwali. Pokazuje rozrastające się na ścianach czarne plamy pleśni. Najgorzej jest w narożnikach pokoju, gdzie plamy ciągną się od podłogi do sufitu. – A przecież to było niedawno malowane, bez przerwy odgrzybiamy ściany, ale to beznadziejna sprawa – mówi pani Beata, zmieniając pieluchę dwuletniemu synowi i wyżymając ścierkę. – Ale u nas i tak nie jest najgorzej. Sąsiadom woda przecieka przez sufit i trzeba ją regularnie wylewać z kloszów lamp.
Pani Beata, obecnie bezrobotna konfekcjonerka kosmetyków, jest lokatorką kontenera socjalnego w podwarszawskim Józefowie. Od kilku lat takie kontenery coraz wyraźniej wpisują się w krajobraz polskich miast. W Józefowie mały, piętrowy budyneczek z blachy i płyt gipsowych powstał w kwietniu ubiegłego roku. Z zewnątrz przypomina pomieszczenie tymczasowe dla robotników budowlanych. Panią Beatę przeniesiono tu z dwójką dzieci rok temu, kiedy budynek socjalny, w którym mieszkali, został rozebrany ze względów technicznych. – W mieście mówią, że mieszka tu patologia, ale to nieprawda – zapewnia pani Beata. – Większość lokatorów normalnie pracuje, tu nie ma pijackich burd ani awantur. Rzeczywiście, mimo niedogodności mieszkańcy starają się utrzymywać kontener w czystości, a przed wejściami próbują hodować kwiatki.
Z?Iraku wprost do Skoczowa
Do józefowskiego kontenera trafili ci, których budynki socjalne rozebrano, kilka osób przeniesiono tu za niepłacenie czynszów. Jeszcze inni zostali przeniesieni na własne życzenie. Narzekają wszyscy. – Chcieliśmy tu zamieszkać, budynek z zewnątrz wyglądał całkiem ładnie, a czynsz jest niższy niż w poprzednim mieszkaniu socjalnym – mówi pan Tomasz, elektryk, sąsiad pani Beaty. – Nie wiedzieliśmy, na co się piszemy. Razem z żoną na wyprzódki wymieniają wszystkie wady kontenera: przez gipsowo-blaszane ściany woda nie chce odparowywać, przez co w środku jest wiecznie wilgotno i ściany zarastają pleśnią, a zimą trzeba skuwać lód z wewnętrznej strony drzwi i okien. Kontenery nie zapewniają minimum prywatności, bo przez ściany słychać każdą prowadzoną przez sąsiadów rozmowę. Kiedy pada, w niektórych mieszkaniach woda cieknie z sufitu. Budynek nie ma fundamentów, więc osiada i wypacza się, rozszczelniając okna i drzwi. Dozwolone jest tylko elektryczne ogrzewanie, przez co przychodzą astronomiczne rachunki za prąd. – Jeśli chcemy mieć cały czas ciepło, to zimą musimy płacić nawet 800 złotych miesięcznie – mówi pani Beata. – Ja mam małe dzieci, więc rozłożyłam sobie płatność na raty, byle tylko prądu nie odcięli, ale sąsiad nie miał z czego zapłacić i siedzi teraz całymi dniami opatulony w kożuchy i koce. Dobrze, że zima na razie łagodna.
Czynsz wynosi 170 złotych, ale prawie nikt nie płaci. Dlaczego? – Większość pieniędzy inwestujemy w remonty, uszczelnianie, odgrzybianie, malowanie i ogrzewanie – mówi pani Beata. – My się nie wywiązujemy z opłat, ale druga strona też nie dotrzymuje umowy. Kontener jest w strasznym stanie, a inspektorzy zbywają nas, mówiąc, że nie byłoby problemów, gdybyśmy lepiej wietrzyli.
Kontenery podobne do tego w Józefowie stoją już w kilkunastu miejscowościach w Polsce. Stawiają je kolejne gminy, władze wielu miast zastanawiają się właśnie nad ich kupnem. Są dwa podstawowe rodzaje osiedli kontenerowych: takie jak józefowskie, które mają stanowić substytut mieszkań socjalnych, i takie, które mają być miejscem zsyłki tzw. trudnych lokatorów, którzy uprzykrzają życie sąsiadom, demolując klatki schodowe i urządzając burdy.
Kontenery mieszkalne w dużej liczbie pierwszy raz stanęły w Polsce po powodzi w 1997 roku, kiedy dotknięte kataklizmem gminy budowały je, żeby zapewnić mieszkańcom zalanych domów dach nad głową. We Wrocławiu, Kłodzku czy Lubszy powodzianie mieszkali w nich ponad rok. Wtedy też zaczęły wychodzić na jaw wszystkie wady metalowych baraków, których kilkanaście lat później doświadczają mieszkańcy blaszaka w Józefowie. Powodzianie w końcu wyprowadzili się z tymczasowych lokali, ale po dziesięciu latach samorządowcy wrócili do pomysłu stawiania blaszanych osiedli.