Talaga: Niemcy rozkwitną i bez Europy

Publikacja: 10.02.2012 13:07

Andrzej Talaga

Andrzej Talaga

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Europejskie elity właściwie zaakceptowały już wyjście Grecji ze strefy euro. W najczarniejszych snach nie majaczy im jednak opuszczenie klubu nie przez jego najsłabsze ogniwo, ale najsilniejsze – Niemcy. Ogłoszone właśnie wyniki eksportowe naszego zachodniego sąsiada, a i nastawienie wielu nadreńskich przemysłowców, każe traktować ten wariant poważnie. Berlin bowiem jest przygotowany tak na przetrwanie, jak i upadek zjednoczonej Europy.

Wyjście Niemiec z euro można by traktować jako political fiction, gdyby nie wciąż realne bankructwo Grecji, ale też Portugalii, Hiszpanii i Włoch. Pierwsze dwa państwa nie pociągną  wspólnej waluty na dno, ale kolejne dwa już tak. Z punktu widzenia Niemiec koszt ich ratowania przewyższy zyski ze wspólnej waluty. Euro, czyli brak ryzyka kursowego, było dotąd błogosławieństwem dla niemieckiego eksportu, teraz jednak radzi on sobie świetnie także tam, gdzie wspólna waluta nie obowiązuje.

1.

Statystyki pokazują, że niemiecki eksport wzrósł w ubiegłym roku o 11,4 proc., jego wartość przekroczyła bilion euro. Najszybciej przyrastała sprzedaż  do państw spoza UE – o 13,6 proc. Do Unii Niemcy sprzedały za 627 mld euro, poza nią za 432 mld, ale kiedy weźmiemy pod uwagę kraje euro to tylko za 420 mld. A zatem, połączony eksport poza eurozonę, tak na terytorium UE, jak poza nie sięgnął 635 mld euro. Taka struktura sprzedaży jest owocem złej sytuacji ekonomicznej eurozony i popytu na niemieckie produkty  w Azji.

Jeszcze w tym roku Chiny staną się dla Niemiec pierwszym partnerem eksportowym, do tej pory była nim Francja. Strefa euro, o ile przetrwa, nadal pozostanie arcyważnym rynkiem zbytu, ale jej rola będzie malała, już teraz to tylko 40 proc. eksportu.

2.

Żaden niemiecki polityk nie powie, że obrona euro jest nie tyle jedyną możliwą polityką Bundesrepubliki, co najbardziej pożądaną. Większe pole manewru mają przemysłowcy, wśród nich właśnie narodziła się koncepcja Niemiec, jako samodzielnego mocarstwa ekonomicznego, może nawet członka nieformalnego klubu BRICS. Potencjał przemysłowy wynosi je bowiem ponad poziom europejski, gdyby miały zostać tworem samodzielnym bardziej pasowałyby do Chin, Indii i Brazylii niż Francji lub Wielkiej Brytanii. Wolfgang Reitzle, prezes niemieckiej grupy przemysłowej Linde oddając nastroje swojego środowiska zaapelował, by Niemcy rozważyły wyjście z euro.

Będzie to bolesne w krótkim terminie, ale w dłuższej perspektywie zwiększy konkurencyjność gospodarki. Można pójść tropem jego rozumowania i dopowiedzieć dlaczego. Po pierwsze – trend eksportowy wyraźnie premiuje Azję kosztem euro zony, po drugie – Berlin pozbyłby się europejskich słabeuszy, którzy byli przydatni, kiedy za niemieckie kredyty kupowali niemieckie towary, ale są męczący, gdy popadli w długi, a poza Europą otwierają się chłonniejsze rynki płacące twardą gotówką. Kalkulacja ta ma słaby punkt; jeśli Niemcy wprowadzą nową walutę, jej kurs wobec dolara i euro wzrośnie według szacunków nawet o 30 proc.

Może to być jednak problem krótkoterminowy, Wolfgang Rietzle i jego koledzy liczą na osłabienie tego efektu poprzez ścięcie kosztów produkcji, wzrost innowacyjności i efektywniejszą organizację pracy.

3.

Politycy w Berlinie nie przygotowują wprawdzie opuszczenia przez Niemcy euro, ale niemieccy analitycy i przemysłowcy są na to mentalnie gotowi. Nie tylko oni. Kiedy przyjrzeć się inwestycjom zbrojeniowym Berlina, widać jak silną pozycję zajmuje w nich marynarka wojenna. Nie chodzi o jednostki ochrony wybrzeża przydatne na Bałtyku, ale dalekomorskie fregaty. To ultranowoczesne okręty typu F135 o wyporności 7000 ton.

W normalnej klasyfikacji byłyby niszczycielami, ale Berlin woli bardziej „pokojową" nazwę fregata kojarzącą się raczej z obroną niż działaniami ofensywnymi. Poprzedni prezydent Niemiec Horst Koehler musiał ustąpić ze stanowiska, kiedy stwierdził, że siły zbrojne muszą być gotowe do zabezpieczenia niemieckich interesów gospodarczych w świecie. Odszedł, bo w powojennej Bundesrepublice czynić, a mówić, że się czyni to dwie zupełnie różne rzeczy. Przemysłowiec Reitzle, ex prezydent  i admirałowie są już mentalnie w innych Niemczech.

To globalny gracz, któremu za ciasno na europejskim podwórku. Ich czas jeszcze nie nadszedł, może nigdy nie nadejdzie, ale myli się ten, kto uważa, iż nasi zachodni sąsiedzi mówiąc Niemcy zawsze myślą – Europa. Są tacy, którzy mówiąc Niemcy,  myślą - świat.

Europejskie elity właściwie zaakceptowały już wyjście Grecji ze strefy euro. W najczarniejszych snach nie majaczy im jednak opuszczenie klubu nie przez jego najsłabsze ogniwo, ale najsilniejsze – Niemcy. Ogłoszone właśnie wyniki eksportowe naszego zachodniego sąsiada, a i nastawienie wielu nadreńskich przemysłowców, każe traktować ten wariant poważnie. Berlin bowiem jest przygotowany tak na przetrwanie, jak i upadek zjednoczonej Europy.

Wyjście Niemiec z euro można by traktować jako political fiction, gdyby nie wciąż realne bankructwo Grecji, ale też Portugalii, Hiszpanii i Włoch. Pierwsze dwa państwa nie pociągną  wspólnej waluty na dno, ale kolejne dwa już tak. Z punktu widzenia Niemiec koszt ich ratowania przewyższy zyski ze wspólnej waluty. Euro, czyli brak ryzyka kursowego, było dotąd błogosławieństwem dla niemieckiego eksportu, teraz jednak radzi on sobie świetnie także tam, gdzie wspólna waluta nie obowiązuje.

Plus Minus
Kataryna: Karol Nawrocki okazał się Mejzą
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku