Lektura „Sztafety", zamykającej właśnie 16-tomową edycję „Dzieł" Melchiora Wańkowicza dokonaną przez wydawnictwo Prószyński i S-ka, jest – jak twierdzi autor wstępu do niej Błażej Brzostek – „dana wtajemniczonym – wiedzącym, co działo się później". No tak, wszystkie cztery wydania „Sztafety" miały miejsce w tym samym 1939 roku. 1 i 17 września uczyniły z tej książki, w zamierzeniu autora będącej podsumowaniem dwudziestolecia wolnej Polski i spojrzeniem w przyszłość, pozycję kompletnie anachroniczną.
Zastanawiające, w jak wielu miejscach tej obszernej książki Wańkowicz zawarł stwierdzenia i postulaty antytotalitarne. To zresztą z tego powodu „Sztafeta" nie została przyjęta entuzjastycznie przez koła wojskowe zarzucające pisarzowi nadmierny krytycyzm w przedstawianiu polskiej rzeczywistości. Tymczasem krytycyzm ten powodowany był nadzieją na uczynienie z biednego środkowoeuropejskiego kraju państwa nowoczesnego, silnego, w przyszłości być może mocarstwa. Modernizacja, tak jak ją wówczas rozumiano, oznaczała industrializację, rozbudowę przemysłu, zwłaszcza przemysłu ciężkiego. To dlatego od strony graficznej „Sztafeta" za pomocą dziesiątek zdjęć usiłuje pokazać te zmiany, jakie dokonywały się na ziemiach polskich. W skrócie rzec by można, że swoją książką – w istocie będącą mocno rozbudowaną wersją Wańkowiczowskiej broszury z 1937 roku „COP – Ognisko siły"– autor antycypował przyszłe publikacje z epoki socrealistycznej. To, co odróżnia „Sztafetę" od jej ułomnych powojennych krewnych, to autentyczne zaangażowanie pisarza w poruszane przez siebie kwestie, dogłębne ich zbadanie, wreszcie talent literacki. To w „Sztafecie" pokazał bowiem Wańkowicz całą skalę pisarskich możliwości. Napisanie pasjonującego dzieła o budowie elektrowni wodnej czy huty żelaza wydawać się może, po doświadczeniach z epoki soc, niemożliwe. Proszę więc sięgnąć po Wańkowicza, nie tylko po to jednak, by zachwycić się walorami jego stylu, ale może głównie po to, by zastanowić się nad tym, o czym pisałby dziś autor, któremu wpadłoby do głowy podążyć tropami „Sztafety". Bo przecież nie o rabunkowo przeprowadzonej prywatyzacji...
Sztafeta polega wszak na przekazywaniu pałeczki. W tym przypadku przez jedną generację – drugiej. Sęk w tym, że pałeczka została zgubiona na najważniejszym odcinku, do którego wystartowaliśmy w 1989 roku.
Gospodarcze harakiri
Osiągnięciem numer jeden Polski przedwrześniowej była Gdynia, na kolejne gigantyczne zadanie, jakim było zbudowanie Centralnego Okręgu Przemysłowego, zabrakło czasu. Czym możemy się chwalić dzisiaj, po ponad 22 latach niepodległości? Powiedziałbym, że na razie niczym, choć niewykluczone, że z czasem na pierwszym miejscu wymieniać będziemy stadiony i boiska. I tak obecny premier trafi do podręczników historii jako ten, który zastał Polskę wielosektorową, a zostawił jednosektorową.
Powie ktoś: mało śmieszne, i będzie miał rację, bo w ogóle wszelkie porównania dwóch Rzeczypospolitych: II i III, wypadają nieszczególnie. I nic tu nie ma do rzeczy fakt, że świat się zmienił i dziś nowoczesność mierzymy innymi miarami. Obecnie wyznacza ją gęsta sieć autostrad, powszechny dostęp do Internetu, wysokość popytu wewnętrznego, wskaźniki obrotów giełdowych. To już nie te czasy, gdy podniecaliśmy się budową huty czy portu.
Dziś, w dobie kryzysu, wyraźnie widać, że po raz kolejny w naszych dziejach stajemy w punkcie wyjścia. A rzeczywiste zadłużenie nie zmalało nam ani na jotę, kapitalizm – tam gdzie powstał – narodził się nie za sprawą władzy, ale przeciw jej elitom, które od 1989 roku nie bardzo wiedziały, do czego zmierzają, i dziś już się głośno zastanawiają, czy nie wycofać się rakiem z liberalnych założeń, nie wypisać na sztandarach haseł socjalistycznych i dalej sprawować władzę. W kraju, w którym dokonane zmiany symbolicznie uosabia były wicepremier Leszek Balcerowicz wszystko jest dopuszczalne. Przed wojną kimś takim był też wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. Ot, różnica.
Ludzi tamtej epoki cechowała, czasem mocno iluzoryczna, wiara w możliwości polskiego robotnika i inżyniera, nauczyciela i studenta, żołnierza i urzędnika. Tak, kupca także. Obywatel cieszył się, że ma swoje państwo, a przedstawicieli tego państwa przepełniała radość, że mogą służyć Polsce, dbając o dobro i pomyślność jej obywateli, a nie wyłącznie swojej rodziny, poszczególnej firmy czy korporacji.