Remanent dziejów

Skoro historia przeszkadza Niemcom w zdobyciu pozycji europejskiego lidera, należy ją opowiedzieć na nowo

Publikacja: 25.02.2012 00:01

Jednym z haseł, które wywołuje furię salonowych mediów, jest „polityka historyczna". Według rodzimych „autorytetów" polityka taka jest nie tylko obciachowa, ale również groźna. Rozbudza bowiem drzemiące w Polakach demony nacjonalizmu. Nie pasuje też do realiów „zjednoczonej, patrzącej w przyszłość Europy".

To pogląd osobliwy. Państwem europejskim, które prowadzi chyba najbardziej konsekwentną politykę historyczną, są bowiem Niemcy. Kraj, który te same „autorytety" stawiają nam za wzór cywilizacyjny. Chadecka koalicja – tworzona przez Unię Chrześcijańsko-Demokratyczną (CDU) i bawarską Unię Chrześcijańsko-Społeczną (CSU) – ma jasne i wyraziste poglądy na najnowszą historię swojego kraju i nie waha się ich forsować podczas sprawowania władzy.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że polityka historyczna państwa niemieckiego jest ściśle powiązana z rosnącą w ostatnich latach rolą tego państwa na Starym Kontynencie. Choć jeszcze niedawno mówiono o francusko-niemieckim motorze napędowym Unii Europejskiej, dziś wyraźnie widać, że Paryż coraz bardziej pozostaje z tyłu. Podczas kryzysu finansowego Berlin otwarcie sięgnął po rolę samotnego, kontynentalnego lidera.

Niemcy mają wszystko, aby stać się hegemonem. Są państwem, które może nie tylko przewodzić Unii, ale także stanowić wzór dla reszty jej krajów. Mają znakomite położenie geopolityczne, najpotężniejszą gospodarkę, największą liczbę ludności, świetny przemysł i niezwykle stabilny system finansowy. Jest tylko jeden szkopuł – historia. W innych krajach wzbudza ona olbrzymią nieufność do Niemiec, a i dla ich mieszkańców stanowi nie lada problem

Jeden naród

Właśnie w tym kontekście można zrozumieć występujące od pewnego czasu zjawisko Aufarbeitung, co można interpretować jako odbudowę niemieckiej tożsamości historycznej.

Choć dziś trudno to sobie wyobrazić, jeszcze niedawno nawet słowo patriotyzm brzmiało w Berlinie podejrzanie. Widok kibiców wymachujących szalikami w barwach narodowych podczas piłkarskich mistrzostw w Niemczech w 2006 roku był dla wielu tamtejszych intelektualistów szokiem. Niemiecki „kompleks winy" został doprowadzony niemal do absurdu i teraz mamy do czynienia z raptownym odchodzeniem od takiej postawy. Efektem dociśniętej sprężyny, która nagle się prostuje. Zwykli Niemcy mieli już dość bicia się w piersi za grzechy swoich ojców i dziadków. A elity władzy zrozumiały, że społeczeństwo wychowywane za pomocą „pedagogiki wstydu" trudno zmobilizować do ambitnych europejskich projektów.

To dlatego państwo niemieckie stara się wskrzesić niemiecki patriotyzm w nowej – republikańskiej i demokratycznej – formie. Przywołuje osiągnięcia państwa niemieckiego, z którego jego obywatele mogliby być dumni, w tym przede wszystkim powstanie i sukces Republiki Federalnej Niemiec po II wojnie światowej – państwa, które zrodziło się z gruzów, aby błyskawicznie stać się światową potęgą. Drugi element to obalenie muru berlińskiego i zjednoczenie Niemiec, które stało się możliwe dzięki bezkrwawej rewolucji roku 1989. Obie te sprawy – na co zwracał uwagę prof. Zbigniew Mazur z Instytutu Zachodniego – odgrywają kluczową rolę zarówno w programie CDU/CSU, jak i ich koalicyjnego partnera FDP. Szczególnie akcentowane są w tym kontekście słowa takie jak sukces czy zwycięstwo.

Nie przez przypadek tak hucznie obchodzono w Berlinie 20. rocznicę zjednoczenia Niemiec. Zjednoczenia, które nie przez przypadek stało się symbolem upadku komunizmu, detronizując „Solidarność". Niedługo w Berlinie ma stanąć nowoczesny pomnik Jedności z napisem „Wir sind das Volk. Wir sind ein Volk" („Jesteśmy narodem. Jesteśmy jednym narodem"). Już mówi się, że ma on być kontrapunktem dla pobliskiego przytłaczającego pomnika ofiar Holokaustu.

Wypędzeni na sztandarach

Kolejnym, dla Polaków znacznie bardziej kłopotliwym elementem niemieckiej polityki historycznej jest uwypuklanie własnych cierpień z lat II wojny światowej. Niemcy w przeciwieństwie do Rosjan nie negują zbrodni popełnionych przez ich ojców i dziadów podczas wojny. Ale starają się ich ofiary zestawiać z ofiarami własnymi, aby nieco złagodzić historyczny wizerunek i zdjąć odium narodu sprawców.

Padające często w Polsce argumenty, że jest to trend marginalny, reprezentowany przez garstkę wymierających dinozaurów spod znaku Związku Wypędzonych, wydają się chybione. Związek ten jest blisko związany z partiami chadeckimi, jego szefowa Erika Steinbach jest deputowaną CDU, a sama kanclerz Angela Merkel w przeszłości brała udział w uroczystych galach organizowanych przez to środowisko. Nie tak dawno zaś Bundestag wezwał specjalną uchwałą rząd federalny do ustanowienia nowego ogólnoniemieckiego święta państwowego – dnia pamięci Niemców wysiedlonych po II wojnie z Polski i innych krajów. Święto takie miałoby być obchodzone 5 sierpnia (data ogłoszenia „Karty niemieckich wypędzonych ze stron ojczystych" w 1950 roku). Rezolucję przeforsowały partie chadeckie ze wsparciem liberalnej FDP.

Wypędzeni stali się zresztą nie tylko bohaterami oficjalnych enuncjacji, ale i kultury masowej. Powstają na ich temat filmy, książki, albumy, programy telewizyjne i wystawy. A w Berlinie zbudowany zostanie zapewne osławiony Widoczny Znak, czyli projekt muzealny będący mutacją Centrum przeciwko Wypędzeniom Eriki Steinbach. A więc koncepcji, która niegdyś napsuła sporo krwi w relacjach niemiecko-polskich i niemiecko-czeskich.

Nawiasem mówiąc, ciekawe, że akurat ta kategoria niemieckich ofiar trafiła na sztandary polityki historycznej Berlina. Sprawa dywanowych bombardowań niemieckich miast dokonanych przez Anglosasów oraz zbrodnie i gwałty Armii Czerwonej na wschodnich ziemiach Rzeszy, wciąż pozostają tematami tabu. Najwyraźniej Niemcy nie mają ochoty zadzierać z USA, Wielką Brytanią i Rosją, a Polska i Czechy wydają się partnerami, wobec których można pozwolić sobie na więcej.

Elementarz PR

Niemieckie działania zaczynają przypominać strategię PR olbrzymiego koncernu, który w przeszłości zasłynął z wyjątkowo nieuczciwych praktyk i teraz – próbując odzyskać dawną pozycję na rynku – stara się naprawić zszarganą reputację i odzyskać zaufanie partnerów. Pokazać, że konkurencja także nie grała fair, koncern zaś od czasu niechlubnych wydarzeń  odniósł wiele spektakularnych sukcesów.

Można założyć, że im bardziej Niemcy będą się starały zdobyć europejskie przewodnictwo, tym usilniej będą działać na rzecz ocieplenia historycznego wizerunku, chcąc uniknąć nieprzyjemnych skojarzeń i powtarzanych choćby w Polsce obaw, że Berlin wraca do starego celu, jakim jest podbój Europy.

Dzięki przemyślanej i prowadzonej w sposób konsekwentny polityce historycznej, skojarzenia takie jak Holokaust, Wehrmacht czy gestapo będą coraz bardziej wypierane przez sukces, obalenie muru berlińskiego czy bezkrwawą rewolucję. A Adolfa Hitlera zastąpi w zbiorowej świadomości Konrad Adenauer. To twarz, którą Niemcy chcą widzieć w lustrze i którą chcą pokazywać Europie. A gdy ktoś będzie nieśmiało przypominał o tym, co przyniosła ostatnia niemiecka próba kontynentalnej dominacji, zawsze będzie można powiedzieć: „przecież my także cierpieliśmy".

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą