Jaskrawym przykładem tego procesu jest degrengolada tygodnika „Newsweek". Oto pismo na świecie poważne, w Polsce stało się cotygodniowym brukowcem, który w co drugim numerze buduje cały przekaz wokół jakiegoś celebryty. A to robi okładkowy materiał z Dody czy Nergala, wypytując ich ze śmiertelną powagą, co sądzą o religii, problemach społecznych i polityce światowej, a to znowu z nieniosących żadnej wiedzy, sprowadzonych do obleśnego ciamkania opowieści o „sponsoringu" wśród studentek. Specyfiką wiadomości z celebryckiego świata jest, że w trzech czwartych sprowadzają się one do wieści o tym, iż ktoś kogoś obraził, ktoś został przez kogoś obrażony albo ktoś się obraził na kogoś – i to właśnie staje się społecznie ważnym problemem dla, pożal się Boże, „tygodnika opinii". Hołdys obraził się na internautów, internauci obrazili prowadzącego X-Factor, buddyści obrazili się na Cejrowskiego, Marta Gessler obraziła górali... Nawet sposób pełnienia przez „tygodniki opinii" propagandowej służby na rzecz władzy i Salonu bardziej niż dawne krytyki – oparte na poważnych, choć zwykle skłamanych zarzutach („zagrożenie dla demokracji", „naciski", „putinizacja") – zaczął przypominać stylistykę, w jakiej amerykańskim liberałom wtóruje medialny koncern Larry'ego Flinta. Tę, którą w Polsce do niedawna prezentował tylko szmatławiec Jerzego Urbana i wobec której „poważnym" mediom III RP wypadało się (choćby obłudnie) dystansować.
Piszę akurat o „Newsweeku", bo to przykład szczególnie dla mnie przykry, jako że niegdyś sam miałem honor współtworzyć polską edycję renomowanego amerykańskiego tytułu, wraz z kilkoma innymi osobami pracującymi dziś w „Rzeczpospolitej" i „Uważam Rze". Ale wszak identycznej deprawacji poddano także inne media. Ważny i poważny przez wiele lat „Wprost" przeszedł pod rządami Tomasza Lisa ewolucję analogiczną (nieco mniej „celebrytyzując" okładki, ale za to jeszcze bardziej „urbanizując" publicystykę) do tego stopnia, że możliwa stała się kuriozalna operacja wzajemnej wymiany we „wprostweeku" redaktorów naczelnych i zespołów redakcyjnych. A sam Lis, przez lata obsypywany przez Salon dziennikarskimi nagrodami, dziś w swoim programie telewizyjnym do roztrząsania problemu „rodziców Madzi" zaprasza gwiazdy telenowel i zakłada internetowy portal, również wypełniony głównie „kontentem" celebryckim; w brukowcu, który zrobił z „Newsweeka", jego poprzednik, trudno sobie wyobrazić właściwszego człowieka na właściwszym miejscu.
Miejsce przekazu dotyczącego polityki i spraw społecznych – nawet jeśli i tak sprowadzał się on do prymitywnego agit-propu – stopniowo zajmuje przekaz kryptoreklamowy. Restauratorka-celebrytka, która w wersji digitally restored spogląda na nas z okładki „Newsweeka", od czasu międzyredakcyjnej „wędrówki dusz" gospodarzy tam na ostatniej stronie jako autorka tzw. felietonów (nic wspólnego z definicją ze Słownika terminów literackich – obecnie „felieton" to tylko tekstowy glut, służący przyklejeniu do łamów celebryckiego nazwiska i zdjęcia), których jedyny zauważalny przekaz sprowadza się do promowania własnych restauracji i programu. Wcześniej robiła to we „Wprost", który też parę miesięcy temu umieścił ją na okładce, zresztą równie wygładzoną fotoszopem.
Nie dajmy sobie wmówić, Szanowni Państwo, że ta ewolucja dokonuje się pod naciskiem „ludożery", która jakoby nie chce poważnych treści. Kretynienie opiniotwórczych mediów nie podnosi ich sprzedaży – przeciwnie. Za to im bardziej ich sprzedaż spada, tym bardziej (proszę sprawdzić, to nie są tajne dane) rosną im wpływy z reklam. A z mediami podejmującymi poważne problemy jest dokładnie odwrotnie. Mnie to do złudzenia przypomina krzątaninę w partyjnym koncernie prasowym RSW w zdychającej PRL, kiedy to dotychczasowi zagorzali piewcy marksizmu-leninizmu nagle zaczęli żądać od podwładnych „więcej rozrywki i radosnego seksu", rozkręcając projekt „polskiego Playboya". Śmialiśmy się wtedy z kolegami, że Kołakowski powinien dopisać do swego opus magnum suplement, bo ostatnim stadium marksizmu okazuje się pornografia. Platformizm, jak widać, kończy się podobnie.
Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze"