W podwarszawskim Rembertowie, pośród zielonych sosen, pielęgnuje ogródek i wrogość do Żydów. Rosną trawa, kwiaty i listki. A także kolejne tomy wspomnień. Albin Siwak – w młodości budowniczy MDM, a w latach 80. symbol partyjnego betonu – gości przyjmuje w salonie umeblowanym meblościanką, lecz ozdobionym afrykańskimi maskami. Usadowiony w wygodnym fotelu tłumaczy, że pisze, by obudzić Polaków.
Bo Albin Siwak, lat 79, jest dziś pisarzem. Członkiem Klubu Inteligencji Polskiej, który siedzibę ma vis a vis ambasady amerykańskiej. Raz na miesiąc w klubie odbywają się spotkania. Poza tym Siwak jeździ z wizytami w teren. To do Olsztyna, to do Starachowic. – Tyle jest jeszcze do napisania, tyle do zrobienia. Człowiek wstaje rano, a wieczorem nie wie, gdzie się ten czas podziewa – żali się. Na emeryturze nigdy się nie nudził. Kolegom tłumaczy: Jak wy ręce pod dupę podkładacie i czekacie na śmierć – wasza sprawa.
„Historie niewiarygodnie prawdziwe", „Od łopaty do dyplomaty", „Rozdarte życie" i trzy tomy wspomnień „Bez strachu". To literacki bilans ostatnich kilkunastu lat.
Pełną gębą śpiewaliśmy
Do pisania zachęciła go wychowawczyni ze szkoły, pani Cudna. „Albin, ty masz dar bardzo rzadki, umiesz utrwalić to, co dzieje się wokół ciebie" – zakomunikowała. Więc uwierzył i pisze. A wyrazy uznania złożyli mu nawet kiedyś Zygmunt Broniarek i Ludwik Stomma.
W gabinecie, zamiast myśliwskich trofeów, wiszą dwa nagie miecze. To te, które Ulrich von Jungingen podarował królowi Władysławowi Jagielle w „Krzyżakach". Prezent od reżysera Aleksandra Forda. W gablocie, niczym zatknięte na szpilkach motyle, przyszpilone rzędy medali. Polonia Restituta, ale także odznaczenia związkowe i Złote Kielnie dla mistrza budownictwa. Jest też ten z wyrazami wdzięczności za zainicjowanie budowy pomnika Poległym za Polskę Ludową. I ostatni – od abp. Sławoja Leszka Głódzia. „Za odwagę, wiedzę i talent, które autor tak dokładnie opisał w swych książkach, Bóg zapłać".
Połowa z ułożonych na półkach książek ma dedykacje. Od ministrów, marszałków i innych dygnitarzy. Gospodarz dużo czyta. Chociaż, jak wiadomo, ma problemy ze wzrokiem. Miał 11 lat, kiedy czekał na ojca przed bramą fabryki, a przed nim wybuchł ruski granat. Wzrok odzyskał dopiero na wiosnę 1945 r. Jego duże, przyciemniane okulary to znak charakterystyczny.
Te okulary przyciągały wzrok, kiedy maszerował w pochodach. – Pierwszy maja to było piękne święto – rozpromienia się. Nie pamięta, ile pochodów przeszedł jako zwykły Siwak, brygadzista. Raz był nawet chorążym, niósł sztandar. – Dzisiaj wielu ludzi pisze: Komuniści kijem naganiali. Bo jakby nie poszedł, to by go z pracy wyrzucili. A to nieprawda, bo w komunizmie brakowało rąk do pracy. Myśmy chodzili, pełną gębą śpiewali. Koledzy mogli potem iść zebrać się na pół litra. Były festyny, tańce, zabawy. My mieliśmy wtedy po dwadzieścia parę lat. Świat wyglądał inaczej.
Urodził się jako syn przedwojennej sklepikarki z warszawskiego Grochowa. Ojciec, majster budowlany, stawiał kościół przy pl. Szembeka, a Albin uczył się u ks. Jana Sztuki. Po wojnie wyjechał do ojca na Mazury, do wsi Lutry. Powrócił w 1950 r., by odbudowywać Warszawę. Do PZPR wstąpił w roku 1970, gdy miał 37 lat. I nie żałuje. To dla takich jak on w PRL otwierała się perspektywa kariery. „Nie ma czasu na randki ani na żeniaczkę. Pracujemy po dwanaście godzin dziennie i często w niedzielę. Nikt nie narzeka" – wspominał w książce „Od łopaty do dyplomaty".
Od robotnika do Białego Domu
W końcu jednak się żeni. Pracuje w Hufcu Służby Polsce przy budowie MDM. Kolejno jako betoniarz, brygadzista budowlany, organizator brygady wielozawodowej w Kombinacie Budowy Warszawa Wschód, działacz związkowy, wreszcie wiceprzewodniczący Niezależnego Związku Zawodowego Budownictwa Przemysłowo-Budowlanego i Spółdzielczości Mieszkaniowej.
W najśmielszych snach nie przypuszczałby, że i jemu karnawał „Solidarności" otworzy drzwi do kariery. Po doświadczeniu Sierpnia '80, władza postanawia dokooptować do swojego grona grupę robotników. W lipcu 1981 r. na nadzwyczajnym zjeździe PZPR Albin Siwak zostaje członkiem Biura Politycznego KC PZPR i przewodniczącym Komisji Wniosków, Skarg i Sygnałów od Ludności Komitetu Centralnego.
„Czy chcielibyście, towarzyszu kapitanie, pełnić dalszą swoją służbę przy mnie? Na jakiś czas. Nie będzie to trwało dłużej niż moja kadencja w Komisji Skarg KC. Czuję, że moglibyście mi wiele pomóc. – Poczułem, jak od czubka głowy aż po stopy przepływa przeze mnie fala gorąca. Zaskoczony zapytałem: – Nie wiem, czy na to zasługuję... Dlaczego ja? Albin Siwak odparł: Bo widzę, jak się angażujecie i z jaką wiarą walczycie o sprawy swego ojca i jego przyjaciół". Ten rzadkiej urody dialog spisał kapitan Tadeusz Kowalczyk, adiunkt w Wojskowym Instytucie Ekonomicznym. W listopadzie 1981 r. Albin Siwak, wówczas członek Biura Politycznego, w taki właśnie sposób zaprosił go do współpracy. Kowalczyk propozycję przyjął.
Siwak miał swój gabinet w Białym Domu, czyli gmachu KC. Żeby trafić przed jego oblicze, ludzie po kilka miesięcy czekali w kolejce. W kancelarii wstępnej selekcji dokonywał zespół doradczy, prawnik i sekretarka.