Obywatele się budzą

Polacy coraz częściej biorą sprawy w swoje ręce. Impulsem, który wielu z nich popchnął do działania, była katastrofa smoleńska

Publikacja: 15.12.2012 00:01

Obywatele się budzą

Foto: PAP, Paweł Kula Paweł Kula

Jest  formularz, jest długopis. Dziarski krok po schodach sądowego gmachu i rzut oka na wokandę. W oczekiwaniu na rozprawę można zanotować kilka spostrzeżeń dotyczących sądowej infrastruktury. Czy są podjazd dla osób niepełnosprawnych, ogólnodostępne toalety, dobre oznaczenie sal. Liczy się też fachowa obsługa interesantów. Czy w informacji doradzą? W sekretariacie pomogą? Potem trzeba dostać się na salę rozpraw. To pierwszy sprawdzian dla sędziego. Czy wpuści? Powinien, bo w Polsce mamy prawo do publicznego procesu z udziałem publiczności. A to, czy sądy działają, jak należy, czy sędziowie nie przekraczają uprawnień i zachowują się kulturalnie – sprawdzają społeczni obserwatorzy. W Polsce jest ich już kilkuset.

Przygotowani przez toruńską fundację Court Watch Polska zasiadają na salach sądowych w całym kraju. Potem wypełniają formularz i wysyłają do fundacji. Po co to robią? By doprowadzić do zmian w polskim sądownictwie. – Badania pokazują, że Polacy są nieufni w stosunku do wymiaru sprawiedliwości. Uważają, że w sądzie nie ma sprawiedliwości, wygrywa silniejszy – wyjaśnia Bartosz Pilitowski, prezes fundacji Court Watch Polska. – Takie postrzeganie sądów ma wpływ na wiele dziedzin naszego życia. Wraz ze spadkiem zaufania do wymiaru sprawiedliwości spada poziom praworządności. Nie oddajemy spraw do sądów, długi odzyskujemy na własną rękę. Brak zaufania do sądownictwa skutkuje też mniejszą chęcią do zakładania własnych firm. Nie chcemy ryzykować, bo boimy się, że ktoś nas oszuka i trudno będzie dochodzić sprawiedliwości – argumentuje Pilitowski.

Idea obywatelskiego monitoringu sądów została zaczerpnięta z Zachodu. Tak działają między innymi mieszkańcy Kanady. Nie czekają, aż władza rozwiąże ich problemy, biorą sprawy we własne ręce.

Kiedy przeleje się czara

A u nas? Ilekroć mówi się o aktywności społecznej polskich obywateli czy o wolontariacie, to głównie źle. Polacy udzielają się za mało, okazjonalnie, bez przekonania. Jak już mają coś zrobić, to wolą wrzucić kilka złotych do puszki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, niż poświęcić kilka godzin tygodniowo na rzecz wspólnego celu. Czy rzeczywiście jest aż tak źle?

Z badań stowarzyszenia Klon/Jawor wynika, że nasz udział w działalności społecznej specjalnie się nie zwiększa. – Ze wstępnych analiz za 2012 rok wynika, że zmieniło się niewiele – mówi Małgorzata Borowska ze stowarzyszenia Klon/Jawor. – Po boomie na zakładanie stowarzyszeń i fundacji od 2000 roku wcale ich nie przybywa. Bo dziś założenie stowarzyszenia to jak założenie małej firmy. Ponadto skończyły się różne fundusze i środki na rozpoczęcie działalności społecznej. Niektóre międzynarodowe fundacje, które wspierały społeczników, po prostu zamykają w Polsce swoją działalność – dodaje.

Ale choć Polacy wciąż mało czasu poświęcają na działalność społeczną, to jednak zauważalna jest pewna pozytywna tendencja. – Pojawia się wiele inicjatyw nieformalnych. Jest coraz więcej tych sąsiedzkich, wykiełkowały ruchy miejskie, które walczą o sprawy mieszkańców miast, jak chociażby ruch rodziców walczących z zamykanymi w szkołach stołówkami – wylicza Borowska.

– Ja bym nie biadolił – mówi z kolei dr Ireneusz Siudem, psycholog społeczny z UMCS. – Inicjatyw obywatelskich stopniowo u nas przybywa. Ma to związek ze zmianą pokoleniową. Młodzi ludzie mają większą niż ich rodzice czy dziadkowie wiarę w to, że wspólnie mogą coś zrobić, skrzyknąć się w Internecie, zaistnieć ze swoim pomysłem w mediach.

Często, by uruchomić chęć do działania, potrzebny jest impuls. – Wielu ludzi jest niezadowolonych z tego, co się dzieje w kraju. Uważają, że w niejednej sferze naszego życia potrzebna jest poprawa. Sprawy w swoje ręce biorą jednak dopiero wtedy, kiedy przeleje się czara goryczy – podkreśla Siudem i zauważa, że tak się stało w przypadku katastrofy smoleńskiej. – To wydarzenie z niespotykaną siłą zadziałało na emocje i wyobraźnię Polaków. W wielu osobach zaszczepiło chęć naprawy różnych sfer życia w naszym państwie. Nie dziwi mnie, że po takim wydarzeniu powstały organizacje, które nie tylko chcą wyjaśnić przyczyny katastrofy, ale też rozliczać władze z ich obowiązków, wskazywać dziedziny, w których rządzący wykazują się nieudolnością.

Rozprawy kontrolowane

Fundacja Court Watch, która powstała w kwietniu 2010 roku,  nie narzeka na brak chętnych, którzy chcieliby patrzeć sędziom na ręce. Jedna na pięć osób przeszkolonych przez fundację bywa na rozprawach i przesyła wypełnione formularze. – Niektórzy kilka, a niektórzy nawet kilkadziesiąt w ciągu roku – mówi Bartosz Pilitowski.

Przez dwa ostatnie lata wolontariusze fundacji odwiedzili ponad 9 tys. rozpraw. Obserwatorem może zostać każda osoba pełnoletnia. Nie musi mieć przygotowania prawnego. Po szkoleniu przeprowadzonym przez działaczy fundacji każdy jest w stanie wypełnić formularz dotyczący przebiegu rozprawy. Wśród obserwatorów są studenci, zwłaszcza prawa i socjologii, ale także osoby starsze, niepracujące. – Chcemy zaktywizować seniorów. Myślimy o szkoleniach na Uniwersytetach Trzeciego Wieku. Osobom, które już nie pracują, łatwiej jest zaangażować się w naszą działalność, bo rozprawy odbywają się przecież w ciągu dnia, kiedy większość ludzi jest w pracy – mówi Pilitowski.

Społeczni obserwatorzy mają pierwsze poważne osiągnięcia. Z  zebranych przez nich uwag powstały już dwa raporty na temat pracy sądów. Trafiły do Ministerstwa Sprawiedliwości. Zainteresował się nimi sam minister Jarosław Gowin. Zostały rozesłane do prezesów sądów. – Teraz chcemy, żeby otrzymali je nie tylko funkcyjni sędziowie, ale także ci, którzy na co dzień orzekają. Za pośrednictwem naszej strony internetowej Courtwatch.pl zbieramy pieniądze, aby dołączyć 3,5 tys. płyt z naszym raportem do kwartalnika Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia – mówi Pilitowski.

Dzięki temu fundacja ma szansę dotrzeć do jednej trzeciej polskich sędziów.

Maciej Gnyszka, fundraiser i społecznik. Ciągle w biegu i z nieodzownym smartfonem w ręku. Też obserwuje. Ale nie sądowe rozprawy, tylko rynek mediów. Udało mu się skrzyknąć ludzi, którzy chcą mieć wpływ na to, co się dzieje w eterze. Założona przez niego w 2011 roku Fundacja Dobrych Mediów wspiera diecezjalne rozgłośnie radiowe. W tej chwili pomaga stacjom z Małopolski – RDN Małopolska i RDN Nowy Sącz oraz Radiu Warszawa, od którego wszystko się zaczęło.

Bank dla radia

To oddolna inicjatywa – zaznacza. – Kiedy archidiecezja warszawska sprzedała Radio Józef, zgłosiły się do mnie osoby zaangażowane w obronę tej rozgłośni. Chciały pomóc Radiu Warszawa, by nie podzieliło losu Józefa – wspomina Gnyszka.

Ponieważ Gnyszka ma doświadczenie w pozyskiwaniu funduszy od prywatnych darczyńców, założył fundację i wymyślił, że radiu potrzebna jest grupa przyjaciół. Tak powstał Bank Słuchaczy Radia Warszawa. Ci, którzy cenią nadawane w stacji audycje i chcą, by rozgłośnia się rozwijała, deklarują, że będą zasilać radio drobnymi darowiznami. Gnyszka wierzy, że małymi wpłatami można zmienić świat. – Słuchaczom, którzy zaangażowali się w pomoc rozgłośni, zależy na tym, by istniały niezależne katolickie media, które dają szanse na szersze spojrzenie na naszą rzeczywistość – mówi Gnyszka. – Chwalą sobie to, że w Radiu Warszawa są audycje o wychowaniu dzieci, o historii, kulturze. I że mogą spokojnie zostawić dziecko przed odbiornikiem, nie bojąc się, iż  będzie narażone na przykład na słuchanie niewybrednych dowcipów – podkreśla.

Bank Słuchaczy liczy już blisko tysiąc osób. Fundacja pomaga rozgłośniom przez dwa, trzy lata. A dzięki temu, że wokół nich tworzy się grupa przyjaciół gotowych je wspierać, potem mogą już radzić sobie same. – Jesteśmy przekonani, że przez wspólne zaangażowanie w działalność społeczną, możemy zdziałać więcej na rzecz naszego otoczenia niż politycy w Sejmie – dodaje Gnyszka.

Ale Bank Słuchaczy to nie tylko finansowe wsparcie rozgłośni. – Wyszła z tego ciekawa inicjatywa obywatelska, pospolite ruszenie tych, którzy identyfikują się z radiem i uważają, że jest im ono potrzebne – mówi ks. Grzegorz Walkiewicz, dyrektor Radia Warszawa. – Staliśmy się medium społecznościowym. To poważna siła. Co miesiąc zapraszamy naszych słuchaczy na specjalne spotkania, a potem oni kontaktują się między sobą. Stworzyli sieć. Zauważyłem, że w różnych sprawach pomagają sobie nawzajem, a i my możemy liczyć na pozamaterialne wsparcie inicjatyw radia. Nie ma problemu z tym, żeby znaleźć kogoś do pomocy – dodaje dyrektor rozgłośni.

W siedzibie Fundacji Narodowego Dnia Życia (powstała w 2009 roku) na ścianie wisi mapa Polski. Na niej aż gęsto od czerwonych punkcików. – To miasta, w których odbywają się doroczne Marsze dla Życia i Rodziny – informuje Jarosław Kniołek. Pomoc w organizacji lokalnych demonstracji jest jedną ze sztandarowych inicjatyw jego fundacji. Każdego roku zaprasza ona Polaków, by na ulicach zamanifestowali swoje przywiązanie do wartości rodzinnych i szacunek dla życia.

Początkowo marsz organizowano tylko w Warszawie. Okazało się jednak, że społeczności w innych miastach też chcą mieć takie marsze u siebie. – W tym roku odbyły się one w przeszło 50 miastach. Na następny rok mamy już ponad 70 zgłoszeń – opowiada Kniołek.

Marsze organizowane są przez lokalne grupy, wspólnoty, stowarzyszenia. W tym roku w akcji wzięli udział także mieszkańcy świętokrzyskiej wsi Koniemłoty. Ulicami tej niewielkiej miejscowości przemaszerowało kilkaset osób. – Nie pokazano ich w telewizji, ale mają swój udział w promowaniu szacunku dla życia i wartości rodzinnych – podkreśla Kniołek.

Ale fundacja nie tylko wspiera organizację marszy. Przygotowuje też materiały dla rodziców dotyczące wychowania, radzi, jak prowadzić edukację ekonomiczną dla najmłodszych, zasłużonym w promowaniu wartości rodzinnych przyznaje co roku nagrody – Tulipany Narodowego Dnia Życia. – Chodzi nam o to, by wykreować modę na rodzinę. Chcemy trafić z naszym przekazem do zwykłego Kowalskiego, ale i przekonać decydentów, że jeśli rodzina nie zostanie dowartościowana, będziemy się borykać z poważnymi problemami w wielu dziedzinach życia publicznego – wyjaśnia Marek Plotzke z zarządu fundacji.

Skąd wzięli pomysł na działalność?  – Długo temat rodziny i wartości życia był w zasadzie nieobecny w debacie publicznej. Pomyśleliśmy, że trzeba się zabrać za to samemu, że nikt za nas tego nie zrobi. Chodzi przecież o to, by zmieniać świat na lepsze – tłumaczy Plotzke.

Co z efektami? – Kilka lat temu, kiedy mówiliśmy w programach telewizyjnych o konieczności wprowadzania ulg podatkowych na dzieci, spotykaliśmy się z głośnym sprzeciwem  Ministerstwa Finansów. Dziś nikt już takich propozycji nie kwestionuje. Każda partia ma w tej dziedzinie jakieś swoje pomysły. Wydaje się nam, że mamy w tym swój udział i cieszy nas to – odpowiada Plotzke.

Fundacja cały czas się rozrasta. Niedawno zmieniła lokal na większy. –  Wiele naszych działań jest możliwych jedynie dzięki wsparciu wolontariuszy, którzy poświęcają nam swój czas. Sami nie bylibyśmy w stanie zrobić tak wielu rzeczy – zastrzega Kniołek.

Tym bardziej że fundacja jest finansowana ze składek społecznych. – Nie korzystamy z żadnych grantów ani dotacji – podkreśla.

Wykłady pod namiotem

W ostatnich dwóch latach jedną z najgłośniejszych organizacji pozarządowych stało się stowarzyszenie Solidarni 2010. Nazwą nawiązuje do filmu Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego, którego bohaterami byli ludzie oczekujący na wejście do Pałacu Prezydenckiego, gdy po katastrofie smoleńskiej wystawiono tam trumny Lecha i Marii Kaczyńskich oraz zmarłych tragicznie pracowników Kancelarii Prezydenta.

Potem autorzy filmu zaangażowali się w tworzenie stowarzyszenia, a Ewa Stankiewicz została jego prezesem. Solidarni 2010 nie mogą narzekać na brak działaczy. Ich oddziały powstały we wszystkich większych miastach Polski, na portalu Facebook zdobyli ponad 7 tys. fanów. Bezkompromisowo odpytują polityków o ustalenia dotyczące śledztwa smoleńskiego, organizują pikiety, domagają się dostępu do informacji i godnego upamiętnienia ofiar.

W całej Polsce organizują marsze pamięci czy projekcje niezależnych dokumentów filmowych. Znakiem firmowym organizacji stał się biały namiot rozstawiony naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego. Pod nim działacze Solidarnych 2010 nie tylko domagają się dymisji rządu, organizują spotkania czy wykłady na temat polityki i historii naszego kraju.

Ze strony internetowej Solidarnych wynika, że angażują się także w inne akcje. Sprzeciwiają się GMO, wspierają telewizję Trwam, wypowiadają się na temat kryzysu ekonomicznego, losu polskich stoczni czy wydobycia gazu z łupków.  Z  „Rzeczpospolitą" nie chcieli jednak porozmawiać o swojej działalności.

Choć działają najprężniej, nie są jedyną organizacją, która powstała po katastrofie smoleńskiej i domaga się wyjaśnienia przyczyn tragedii. Dąży do tego także Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010, którym kieruje Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN prof. Januszu Kurtyce. Stowarzyszenie powołało Społeczny Komitet Budowy Pomnika Ofiar Tragedii Narodowej pod Smoleńskiej, który stara się o zbudowanie obelisku ku czci ofiar katastrofy prezydenckiego Tu-154.

Mohery robią swoje

Monitoring sądów, wspieranie mediów, promocja rodziny... To jak jest z naszymi obywatelskimi postawami? Rzeczywiście tak źle, jak wskazują badania? – pytam naszych rozmówców.

– Jest różnica między tym, jak to wygląda u nas, a jak na Zachodzie – przyznaje Plotzke. I opowiada historię z kongresu ds. rodziny, w jakim uczestniczył w Madrycie. Trwał wykład na temat tego, że Hiszpanie, choć nadmiernie nie angażują się w pracę, to i tak życie toczą poza domem. W związku z tym opieką nad dziećmi obarczają dziadków. – Wtedy wstał starszy pan i powiedział, że jest ze stowarzyszenia dziadków, które właśnie planuje protest, aby zwrócić uwagę na ten problem – opowiada Plotzke. I dodaje:  –  U nas dziadkowie nie są w żaden sposób stowarzyszeni, a co dopiero mówić o organizowaniu protestu.

Maciej Gnyszka jest nieco większym optymistą. – I tak jest całkiem nieźle, a jak się zmienia, to na lepsze. Przecież kilkadziesiąt lat komunizmu to było dla nas jak społeczna psychuszka. Budowa społeczeństwa obywatelskiego musi potrwać – argumentuje. Nie ma jednak wątpliwości, że fundacje dzięki swoim działaniom budują kapitał społeczny. – Zachęcamy do wpłacenia datku. Gdy darczyńca jest zadowolony z efektu, zwiększa swoje zaangażowanie finansowe. A jeśli większych kwot już wpłacać nie może, szuka innych darczyńców, zaczyna być działaczem, zastanawia się, co jeszcze, oprócz  pieniędzy, może zaproponować. Efekt jest taki, że staje się świadomym obywatelem. Dociera do niego, że może wpływać na rzeczywistość i nie zrzuca wszystkiego na barki państwa. Wie, że jeśli coś jest dla niego ważne, to musi się tym zająć sam – tłumaczy.

Jarosław Kniołek: – Życie obywatelskie się u nas budzi. Nie tylko w stolicy, ale i w innych miastach. Choć powoli, idzie to jednak w dobrym kierunku. Parafie to w tej chwili główny nurt życia obywatelskiego. Często drwi się z tak zwanych moherowych beretów, ale te starsze panie wykonują doskonałą pracę. Pomagają słabszym, wydają posiłki ubogim, reagują na ważne problemy – wylicza.

Małgorzata Borowska zaznacza, że o gwałtowne zmiany u nas trudno, bo jesteśmy społeczeństwem na dorobku. – Bardzo dużo pracujemy. A jeszcze teraz w kryzysie każdy stara się złapać dodatkowe zajęcie. Ciężko znaleźć kilka dodatkowych godzin na działalność społeczną – podkreśla.

Bartosz Pilitowski uważa, że w naszym społeczeństwie drzemie potencjał. – I coraz częściej zdajemy sobie sprawę z tego, że choć w pojedynkę nie możemy wiele zdziałać, to zaangażowanie kilku osób może się przyczynić do pozytywnych zmian w naszym kraju. Z zaangażowaniem obywatelskim nie jest może u nas tak dobrze jak w stawianych często za wzór Stanach Zjednoczonych. Ale potencjał ludzki jest, brakuje nam know-how dla działań zbiorowych. A to się buduje przez pokolenia. Polacy muszą rozwijać własną kulturę obywatelskiego zaangażowania i współpracy. Dzięki tym umiejętnościom będziemy gotowi do realizacji naprawdę dużych przedsięwzięć – także w życiu publicznym, w nauce i w gospodarce. My się musimy dopiero nauczyć zbiorowych działań – tłumaczy.

Jest  formularz, jest długopis. Dziarski krok po schodach sądowego gmachu i rzut oka na wokandę. W oczekiwaniu na rozprawę można zanotować kilka spostrzeżeń dotyczących sądowej infrastruktury. Czy są podjazd dla osób niepełnosprawnych, ogólnodostępne toalety, dobre oznaczenie sal. Liczy się też fachowa obsługa interesantów. Czy w informacji doradzą? W sekretariacie pomogą? Potem trzeba dostać się na salę rozpraw. To pierwszy sprawdzian dla sędziego. Czy wpuści? Powinien, bo w Polsce mamy prawo do publicznego procesu z udziałem publiczności. A to, czy sądy działają, jak należy, czy sędziowie nie przekraczają uprawnień i zachowują się kulturalnie – sprawdzają społeczni obserwatorzy. W Polsce jest ich już kilkuset.

Przygotowani przez toruńską fundację Court Watch Polska zasiadają na salach sądowych w całym kraju. Potem wypełniają formularz i wysyłają do fundacji. Po co to robią? By doprowadzić do zmian w polskim sądownictwie. – Badania pokazują, że Polacy są nieufni w stosunku do wymiaru sprawiedliwości. Uważają, że w sądzie nie ma sprawiedliwości, wygrywa silniejszy – wyjaśnia Bartosz Pilitowski, prezes fundacji Court Watch Polska. – Takie postrzeganie sądów ma wpływ na wiele dziedzin naszego życia. Wraz ze spadkiem zaufania do wymiaru sprawiedliwości spada poziom praworządności. Nie oddajemy spraw do sądów, długi odzyskujemy na własną rękę. Brak zaufania do sądownictwa skutkuje też mniejszą chęcią do zakładania własnych firm. Nie chcemy ryzykować, bo boimy się, że ktoś nas oszuka i trudno będzie dochodzić sprawiedliwości – argumentuje Pilitowski.

Idea obywatelskiego monitoringu sądów została zaczerpnięta z Zachodu. Tak działają między innymi mieszkańcy Kanady. Nie czekają, aż władza rozwiąże ich problemy, biorą sprawy we własne ręce.

Kiedy przeleje się czara

A u nas? Ilekroć mówi się o aktywności społecznej polskich obywateli czy o wolontariacie, to głównie źle. Polacy udzielają się za mało, okazjonalnie, bez przekonania. Jak już mają coś zrobić, to wolą wrzucić kilka złotych do puszki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, niż poświęcić kilka godzin tygodniowo na rzecz wspólnego celu. Czy rzeczywiście jest aż tak źle?

Z badań stowarzyszenia Klon/Jawor wynika, że nasz udział w działalności społecznej specjalnie się nie zwiększa. – Ze wstępnych analiz za 2012 rok wynika, że zmieniło się niewiele – mówi Małgorzata Borowska ze stowarzyszenia Klon/Jawor. – Po boomie na zakładanie stowarzyszeń i fundacji od 2000 roku wcale ich nie przybywa. Bo dziś założenie stowarzyszenia to jak założenie małej firmy. Ponadto skończyły się różne fundusze i środki na rozpoczęcie działalności społecznej. Niektóre międzynarodowe fundacje, które wspierały społeczników, po prostu zamykają w Polsce swoją działalność – dodaje.

Ale choć Polacy wciąż mało czasu poświęcają na działalność społeczną, to jednak zauważalna jest pewna pozytywna tendencja. – Pojawia się wiele inicjatyw nieformalnych. Jest coraz więcej tych sąsiedzkich, wykiełkowały ruchy miejskie, które walczą o sprawy mieszkańców miast, jak chociażby ruch rodziców walczących z zamykanymi w szkołach stołówkami – wylicza Borowska.

– Ja bym nie biadolił – mówi z kolei dr Ireneusz Siudem, psycholog społeczny z UMCS. – Inicjatyw obywatelskich stopniowo u nas przybywa. Ma to związek ze zmianą pokoleniową. Młodzi ludzie mają większą niż ich rodzice czy dziadkowie wiarę w to, że wspólnie mogą coś zrobić, skrzyknąć się w Internecie, zaistnieć ze swoim pomysłem w mediach.

Często, by uruchomić chęć do działania, potrzebny jest impuls. – Wielu ludzi jest niezadowolonych z tego, co się dzieje w kraju. Uważają, że w niejednej sferze naszego życia potrzebna jest poprawa. Sprawy w swoje ręce biorą jednak dopiero wtedy, kiedy przeleje się czara goryczy – podkreśla Siudem i zauważa, że tak się stało w przypadku katastrofy smoleńskiej. – To wydarzenie z niespotykaną siłą zadziałało na emocje i wyobraźnię Polaków. W wielu osobach zaszczepiło chęć naprawy różnych sfer życia w naszym państwie. Nie dziwi mnie, że po takim wydarzeniu powstały organizacje, które nie tylko chcą wyjaśnić przyczyny katastrofy, ale też rozliczać władze z ich obowiązków, wskazywać dziedziny, w których rządzący wykazują się nieudolnością.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy