To nowoczesna wersja biura matrymonialnego. W portfolio przedstawianym klientkom – dwudziestu paru mężczyzn. Rzecz jasna nie ma tu imion i nazwisk. Ani nawet fotografii. Zamiast nich w tabelce numer identyfikacyjny. I dalej: grupa krwi, kolor oczu, włosów, typ budowy, zawód. Można przebierać – do wyboru, do koloru. Blondyni, szatyni, bruneci. Zielono- i niebieskoocy. Szczupli, normalni i zbudowani atletycznie (otyłych na liście brak). Wykształcenie: wyłącznie wyższe i średnie. Większość to studenci uniwersytetów, politechnik. Jest nawet jeden doktorant. Ale też jeden mechanik.
Jednak – inaczej niż w tradycyjnych biurach – panie, które zechcą skorzystać z usług tej instytucji, nie będą mogły bliżej poznać swoich wybranków. Nie wolno im sprawdzić, czy ten opisany jako „typ atletyczny" ma rzeczywiście ładnie rzeźbiony „kaloryfer" zamiast obwisłego brzuszka, czy student uczy się na Uniwersytecie Jagiellońskim, czy na nieznanej szerzej prywatnej wyższej uczelni w Kieleckiem. Nie dowiedzą się nawet, czy jest uroczy, czy antypatyczny, czy lubi komedie romantyczne, czy krwawe horrory. Co gorsza, przed jedną z najważniejszych w życiu decyzji nie dane im będzie poznać rodziców, rodzeństwa czy dziadków tego mężczyzny – dowiedzieć się, co myślą o świecie, jak traktują się nawzajem, czy podczas obiadu serwetkę umieszczają na kolanach, czy pod szyją, czy do ryby podają dwa widelce. Nie będą mogły zobaczyć jego domu rodzinnego, przyjrzeć się meblom, tapetom, obrazkom wiszącym na ścianach.
Biuro niby gwarantuje, że kandydat jest zdrowy, nie miał w rodzinie chorób genetycznych (sięgając do trzech pokoleń wstecz), nie przechodził też AIDS, żółtaczki czy chorób tropikalnych, nie pije, nie zażywa narkotyków. I nie jest gejem (uff!). To wszystko jednak gwarancje wyłącznie na papierze – nie da się ich zweryfikować, bo kandydaci pozostają anonimowi. Panie muszą wybierać w ciemno, na podstawie tabelki. A potem nie można się już wycofać.
Bo skorzystanie z banku spermy oznacza związek do końca życia z mężczyzną, którego nigdy się nie poznało. Związek za pośrednictwem wspólnego dziecka.
O moralnych aspektach zapłodnienia in vitro, o desperacji kobiet, które w naturalny sposób nie są w stanie zajść w ciążę, o niszczeniu zarodków – które w rzeczywistości jest zabijaniem istot ludzkich – wiele już pisano. Mniej o tym, co (być może w tym przypadku słusznie) jest na drugim planie – że popularność metody in vitro jest dowodem na to, jak bardzo dla współczesnych ludzi zmalało znaczenie korzeni, pochodzenia, rodowodu. Czyli tego wszystkiego, co kiedyś w ogromnej mierze stanowiło o człowieku, o jego prawdziwej wartości.