Nowa niemiecka tożsamość

Wycinanie mordów na ludności cywilnej w okupowanej Polsce z niemieckich podręczników, pomijanie milczeniem Powstania Warszawskiego z blisko 200 tysiącami cywilnych ofiar nie jest przypadkiem, ale świadomą polityką edukacyjną.

Publikacja: 29.06.2013 01:01

Większość to Żydzi – mówi bohater filmu odgrywający rolę AK-owca. Tym tłumaczy, dlaczego partyzanci

Większość to Żydzi – mówi bohater filmu odgrywający rolę AK-owca. Tym tłumaczy, dlaczego partyzanci nie uwalniają więźniów z transportu do obozu koncentracyjnego

Foto: Plus Minus

Red

W pierwszych dniach po emisji niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie" dyskusję w Polsce zdominowały dwa wątki: czy stało się dobrze, że film ten wyemitowała w porze największej oglądalności TVP, oraz sposób ukazania Armii Krajowej jako bandy zwyrodnialców i antysemitów, którzy Żydów „topią jak koty".



Powiedzmy sobie szczerze; film jest słaby, nierzetelny, pełny merytorycznych błędów. Aktorzy grający żołnierzy AK dukają coś monosylabami z twardym niemieckim akcentem, mieszkają w ogromnych ziemiankach niczym żołnierze UPA, na dodatek po lesie paradują z opaskami z czerwonym napisem AK.



W filmie nie zgadza się ani topografia, ani nazewnictwo miejscowości. Chronologia wojenna rozpoczyna się, jak za czasów stalinizmu, od 1941 roku, czyli od napaści Niemiec na ZSRR. A jednak stało się dobrze, że polski widz miał okazję zobaczyć film, który został obejrzany przez 20 milionów Niemców i kupiony przez wiele zagranicznych stacji telewizyjnych na całym świecie.



Pomost międzygeneracyjny



Producent filmu – telewizja publiczna ZDF – zachęcał, aby przed odbiornikami telewizorów gromadziły się różne pokolenia Niemców. Główną cechą obrazu „Nasze matki, nasi ojcowie" jest misyjność. Wyraża się, zgodnie z tytułem filmu, w wysiłku stworzenia generacyjnego pomostu nad przepaścią między skompromitowanym i głęboko uwikłanym w nazizm pokoleniem Niemców a pokoleniami młodszymi. Temu celowi zostały podporządkowane poszczególne sekwencje filmu.

Film „Nasze matki, nasi ojcowie" jest wymownym świadectwem formowania się nowej rewizjonistycznej wersji historii, oblanej sosem poprawności politycznej



Wątek polski jest rzeczywiście poboczny, ale odgrywa wielką rolę i bez niego nie mogłoby wybrzmieć to, co jest w samym centrum uwagi twórców – dramat niemieckiego pokolenia wojennego. Na reprezentantów tego pokolenia autorzy scenariusza wybrali piątkę berlińczyków: dwie ładne dziewczyny, Charlottę i Gretę, oraz trzech mężczyzn, z których jeden, Victor, jest niemieckim Żydem.



Młodzież, poza Victorem, nie wie, co to jest niemiecki nacjonalizm, antysemityzm ani kult Hitlera. Wyciąga rękę w hitlerowskim pozdrowieniu jakby od niechcenia, żeby zadośćuczynić opresyjnym urzędnikom państwa. Gardzi teoriami rasowymi (ich żydowski kolega czuje się na tyle swobodnie, że wita się ze swoimi niemieckimi przyjaciółmi pozdrowieniem „szalom" – w Berlinie w 1941 roku – sic!) i swoją lojalność wobec państwa niemieckiego traktuje czysto zewnętrznie. Trzeba się gdzieś zaciągnąć, coś ze sobą zrobić, trwa wojna. Młodzież płynie z wartkim nurtem historii, na którą nie ma wpływu, ale której musi sprostać.

Zły los

Zacytujmy fragment filmowej narracji: „Było nas pięcioro przyjaciół, byliśmy młodzi i wiedzieliśmy, że przyszłość należy do nas. Świat stał przed nami otworem. Wystarczyło sięgnąć. Byliśmy nieśmiertelni. Wkrótce musieliśmy się przekonać, jak jest naprawdę".

Jedynym doświadczonym członkiem tej grupy jest Wilhelm Vinter, który świeżo powrócił ze zwycięskiej kampanii w Polsce i we Francji. Swój pobyt w wojsku taktuje na chłodno jak urzędnik wspinający się po szczeblach administracyjnej kariery. Gorzkiej lekcji wojny dostarcza mu dopiero front wschodni, położony daleko za granicą zachodniej cywilizacji. Wszyscy bohaterzy cierpią tam niesłychane męki, uczą się mordować niewinnych, a w okopach toczą długie dyskusje o konflikcie sumienia.

Victor trafia do okupowanej Polski, prosto w łapy kosmatych polskich nacjonalistów z Armii Krajowej, którzy deklarują chęć mordowania Żydów przy każdej okazji. Potem następują sekwencje poprawności politycznej: polski antysemita nie zabije niemieckiego Żyda, a nawet podaruje mu pistolet, przystojna protofeministka rosyjska udaremni czerwonoarmiście gwałt na niemieckiej dziewczynie.

Z pięciorga przyjaciół ginie dwoje; każde na swój sposób jest ofiarą podłego nazizmu. W końcowej scenie widzimy odważną krytykę adenauerowskich Niemiec: bezwzględny nazista staje na straży nowego demokratycznego porządku za wiedzą, jakżeby inaczej, amerykańskiego żołnierza. Trójka ocalałych spotyka się w knajpie. Koniec.

Przez niemieckich komentatorów film jest chwalony za „odważne" sceny: pokazanie „zbrodni na Wschodzie", „okrucieństw Wehrmachtu" oraz hipokryzji powojennych Niemiec, które nie ukarały wojennych zbrodniarzy. Niemiecki widz 70 lat po zakończeniu II wojny światowej jest w stanie przyznać, że na Wschodzie dochodziło do mordów ludności cywilnej, i w pełni solidaryzować się z pokoleniem '68. Pełny sukces. Ale ta akceptacja okupiona jest pewną ceną – przedstawieniem wschodniej Europy jako miejsca jakby żywcem wyjętego z rasistowskich teorii: jako obszaru dzikiego, strasznego, pełnego chłopskiej biedoty i dzikusów z AK, zdecydowanie bardziej antysemickich niż najgorszy antysemita w mundurze SS.

Niewinność Wilhelma

Pominięcie dwóch lat wojny, 1939–1940, pozwoliło twórcom filmu ominąć nie tylko powszechny entuzjazm narodu niemieckiego z powodu zwycięstw w Europie Zachodniej, lecz także pozwoliło zachować niewinność Wilhelma. Jako oficer frontowy ów Wilhelm musiałby nadzorować eksterminację inteligencji, selekcję i mordowanie Żydów polskich.

Pierwsza masowa egzekucja Żydów na terenie Generalnej Guberni została przeprowadzona już na jesieni 1939 roku w Ostrowi Mazowieckiej, zaledwie 100 km od Warszawy. W ciągu dwóch pierwszych lat okupacji w Polsce Niemcy wymordowali w akcjach bezpośrednich lub zesłali do obozów koncentracyjnych na śmierć 100 tysięcy przedstawicieli inteligencji polskiej: profesorów wyższych uczelni, nauczycieli gimnazjalnych, księży, zakonnic, inżynierów, samorządowców, polityków, weteranów powstań śląskich.

Palmiry, Lasy Szpęgawskie, Mniszek, Piaśnica to zbiorowe miejsca kaźni dziesiątek tysięcy polskiej inteligencji. Pretekstem do rozprawy z tą warstwą społeczną była walka z polskim podziemiem (które notabene w latach 1939–1940 jeszcze nie istniało, Armia Krajowa powstała w 1942 roku). Towarzyszyło jej świadome dążenie do uzyskania zmiany struktury społecznej.

W Polsce inteligencja jako taka miała przestać istnieć. Wszystkie uniwersytety rozbito, szkoły średnie, poza zawodowymi, pozamykano i zakazano kształcenia. Polska miała stać się rezerwuarem taniej siły roboczej dla III Rzeszy. Wypchnięcie ze świadomości współczesnych Niemców zbrodni w Polsce z pierwszych dwóch lat wojny symbolizuje postać Wilhelma, który równie dobrze mógłby przywozić swoim sympatycznym koleżankom sukienki zrabowane polskim Żydówkom. Ale nie przywozi. Swoją niewinność traci dopiero po agresji Niemiec na ZSRR w 1941 roku, zabijając rosyjskiego jeńca.

Selektywna świadomość

Po emisji filmu Gerhard Gnauck, korespondent dziennika „Die Welt", na pytanie o przekłamany wizerunek Armii Krajowej odpowiedział, że dla współczesnych Niemców, mimo że są pacyfistami, armia to jednak armia, partyzantka nie przebiła się do ich świadomości.

Jak to się dzieje, że 70 lat po wojnie do świadomości niemieckiej nie przebiła się wiadomość, że Armia Krajowa stanowiła największą podziemną armię w okupowanej przez Niemców Europie? A wystarczyło ledwie kilka lat, żeby haniebna zbrodnia polska w Jedwabnem na Żydach przebiła się tak doskonale, że twórcy filmu cechy polskiego motłochu, który dopuścił się pogromu, przenieśli na żołnierzy AK reprezentujących podziemne państwo polskie. Bartosz T. Wieliński z „Gazety Wyborczej" raczej retorycznie pytał, czy ktoś wytłumaczy Niemcom, że AK to nie SS?

Z pewnością niemiecka opinia publiczna absorbuje te elementy historii polskiej, które są dla niej samej wygodne. Jedwabne i Kielce, miejsca pogromów antyżydowskich, urosły w świadomości naszych sąsiadów do rangi niemieckich obozów koncentracyjnych.

Nic dziwnego, że Armia Krajowa w filmie jest przedstawiona jak mieszanina wschodniego barbarzyństwa połączonego z sadyzmem typowym dla formacji SS. To nie Polacy powinni tłumaczyć Niemcom, że AK to nie SS, ponieważ ludzie odpowiedzialni za niemiecką politykę historyczną doskonale o tym wiedzą, a jeśli nie wiedzą, to dlatego że wiedzieć nie chcą.

Po filmie dało się słyszeć ze strony polskiej rytualne nawoływania do kształcenia Niemców: więcej historycznych seminariów, więcej niemieckich studentów w Polsce. Odpowiem: ta godna pochwały pozytywistyczna robota nie przyniesie pożądanej zmiany w szerszej skali. Inicjatywa leży po stronie niemieckiej, a konkretnie po stronie ministerstw edukacji poszczególnych landów. Dziesiątki lat po wojnie edukacja historyczna młodego pokolenia Niemców kończyła się na Republice Weimarskiej.

Współczesna pamięć historyczna Niemców ogranicza się do winy wobec jednego narodu, Żydów. Już sam fakt niezaprzeczania zbrodniom na Żydach wydaje się niemieckim komentatorom dowodem na rozliczenie się z przeszłością, tyle że inne aspekty wojny okryte są głuchym milczeniem. W Berlinie powstały kolejne pomniki ofiar Holokaustu, Żydów i Cyganów, dodano do nich ofiary niemieckiej eugeniki, a także prześladowanych homoseksualistów.

W sprawie upamiętnienia wymordowanej polskiej inteligencji napotykamy na opór. Przełamanie go niczego nie zmieni, ponieważ wiedza na temat polityki okupacyjnej w Polsce będzie, jak do tej pory, domeną ekspertów. Po stronie niemieckiej nie ma woli politycznej, aby stała się częścią zbiorowej pamięci współczesnych Niemców. Wycinanie mordów na ludności cywilnej w okupowanej Polsce z podręczników szkolnych, pomijanie milczeniem Powstania Warszawskiego z blisko 200 tysiącami cywilnych ofiar nie jest przypadkiem, ale świadomą polityką edukacyjną.

Rewizjonizm stary i nowy

Film „Nasze matki, nasi ojcowie" jest zlepkiem krętactw i propagandowych klisz. Jest też wymownym świadectwem formowania się nowej rewizjonistycznej wersji historii, oblanej sosem poprawności politycznej. Nie po raz pierwszy Niemcy próbują rewidować powojenną historię.

Symbolem rewizjonizmu na gruncie historii była postać znanego historyka, prof. Ernsta Noltego. W latach 80. XX wieku jego książki spowodowały gorącą debatę historyków nad genezą nazizmu i odpowiedzialnością Niemiec za zbudowanie zbrodniczego systemu III Rzeszy. Teza Noltego, że narodowy socjalizm był odpowiedzią i reakcją na komunizm, została skrytykowana, a autor tezy wypchnięty na boczny tor debaty.

Współczesny rewizjonizm niemiecki nie przejawia się w tradycyjnej syntezie historycznej, akademickiej debacie uwzględniającej wieloaspektową politykę Niemiec i relacje ze Związkiem Radzieckim. Współczesny rewizjonizm przejawia się na gruncie kultury, głównie obrazu filmowego docierającego do milionowych rzesz odbiorców. Stary rewizjonizm był konserwatywno-prawicowy, nowy jest liberalno-lewicowy, pozbawiony, przynajmniej pozornie, nacjonalizmu.

Stosuje on powszechnie przyjęte narzędzia badawcze, takie jak: dekonstrukcja historyczna, mikrohistoria, historia mentalności, history from below, czyli historia widziana oczami przeciętnego człowieka. Takimi narzędziami służącymi odpolitycznieniu historii II wojny światowej posłużono się w poprzednich niemieckich produkcjach filmowych: w „Dreźnie", „Ucieczce", „Gustloffie" czy „Kobiecie w Berlinie".

Dlatego właśnie i tym razem bohaterem filmu „Nasze matki, nasi ojcowie" nie został ideolog niemiecki, profesor wyższej uczelni czy funkcjonariusz NSDAP. Bohaterem zbiorowym filmu są zwykli ludzie, których młodość pechowo przypadła na lata nazizmu i II wojny światowej, nad których losem można odrobinę się rozczulić, a nawet zapłakać. W swoich wyborach bohaterowie nie kierują się motywacjami politycznymi, ale czysto ludzkimi – naciskiem środowiskowym, presją ambitnych rodziców, chęcią kariery zawodowej.

Ta kreacja bohatera zbiorowego upodabniającego tamtą młodzież do współczesnej (w zamyśle twórców – oni byli tacy jak wy) pozwoliła Niemcom ominąć wszystkie drażliwe kwestie – apologii nordyckości połączonej z nienawiścią do Żydów i Słowian, fanatycznej wiary w zwycięstwo III Rzeszy, aktów sadyzmu, jakich w czasie wojny dopuszczali się właśnie zwykli Niemcy.

Dekonstrukcja historii, a z nią podważanie statusu prawdy historycznej, upodmiotowienie różnych narracji posłużą do budowania nowej tożsamości współczesnych Niemiec, już dzisiaj chętnie przyjmujących rolę mentora i pośrednika w relacjach polsko-żydowskich.

Jednocześnie trudno nie zauważyć, że to w Niemczech wzbiera fala krytyki Izraela za militaryzm, zagrażanie pokojowi światowemu i prześladowanie Palestyńczyków. O winach i moralnej powinności krytyki państwa Izrael poinformował opinię publiczną w 2012 roku pisarz Günter Grass, dyżurny moralista ukrywający długo swoją przeszłość w oddziałach Waffen SS.

Film „Nasze matki, nasi ojcowie" pokazał, że Niemcy od powojennego milczenia o własnej przeszłości przeszli płynnie do konfabulacji na swój temat. Jeszcze nie tak dawno każdy argument odnoszący się do II wojny światowej w negocjacjach dotyczących Unii Europejskiej i siły poszczególnych państw Niemcy przedstawiały jako anachronizm.

Dobre samopoczucie

Współczesne Niemcy nie myślą już o wojnie, argumentowano, żyją innymi problemami, po co sięgać do zamierzchłej przeszłości. Dobrze, że o szczerości tych deklaracji polscy widzowie mogli się przekonać, oglądając film „Nasze matki, nasi ojcowie". Współczesne Niemcy są rzeczywiście pluralistyczne, pokojowe, rozliczają siebie, a jeszcze chętniej innych z antysemityzmu, militaryzmu, nacjonalizmu i innych grzechów przeszłości. Bardzo pragną wybić się na inny, wyższy status – narodu nieoskarżanego za wywołanie dwóch wojen światowych i morza krwi, w którym utopili Europę.

Jaką cenę zapłaci Europa za dobre samopoczucie naszych sąsiadów zza Odry? Na razie jedną, ale wysoką, historycznej prawdy i wartości, jakimi była podbudowana. Nieżyjący Marek Edelman, przywódca powstania w warszawskim getcie i uczestnik powstania warszawskiego, powiedział, żeby Niemcy „nie pchali się ze swoim nieszczęściem. Nie należy się im miłosierdzie, należy się im pokuta. I to przez wiele pokoleń", „człowiek chory też cierpi, a nikt nie stawia mu pomników" – dodawał.

To charakterystyczne, że nie zanegował niemieckich cierpień i nieszczęść, ale odmówił im statusu podmiotowości. Dlaczego? Myślę, że nie tylko ze względów etyczno-moralnych. Bo jeśli mówimy o cierpieniach wojennych Niemców, jeśli zgadzamy się, aby zaistniały w zbiorowej wyobraźni, to przyjdzie czas na opisy ich wojennego męstwa.

I to będzie kolejny efekt uboczny rozpoczętej rewizji II wojny światowej, który tym razem nie dotknie „obrażalskich" Polaków, ale wszystkie narody, które udaremniły niemieckie plany.

Autorka jest historykiem idei XIX i XX wieku, pracownikiem naukowym Instytutu Historii PAN, opublikowała m.in. „Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego 1880–1952" (Warszawa 2003)

W pierwszych dniach po emisji niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie" dyskusję w Polsce zdominowały dwa wątki: czy stało się dobrze, że film ten wyemitowała w porze największej oglądalności TVP, oraz sposób ukazania Armii Krajowej jako bandy zwyrodnialców i antysemitów, którzy Żydów „topią jak koty".

Powiedzmy sobie szczerze; film jest słaby, nierzetelny, pełny merytorycznych błędów. Aktorzy grający żołnierzy AK dukają coś monosylabami z twardym niemieckim akcentem, mieszkają w ogromnych ziemiankach niczym żołnierze UPA, na dodatek po lesie paradują z opaskami z czerwonym napisem AK.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy