Nic dziwnego, że Armia Krajowa w filmie jest przedstawiona jak mieszanina wschodniego barbarzyństwa połączonego z sadyzmem typowym dla formacji SS. To nie Polacy powinni tłumaczyć Niemcom, że AK to nie SS, ponieważ ludzie odpowiedzialni za niemiecką politykę historyczną doskonale o tym wiedzą, a jeśli nie wiedzą, to dlatego że wiedzieć nie chcą.
Po filmie dało się słyszeć ze strony polskiej rytualne nawoływania do kształcenia Niemców: więcej historycznych seminariów, więcej niemieckich studentów w Polsce. Odpowiem: ta godna pochwały pozytywistyczna robota nie przyniesie pożądanej zmiany w szerszej skali. Inicjatywa leży po stronie niemieckiej, a konkretnie po stronie ministerstw edukacji poszczególnych landów. Dziesiątki lat po wojnie edukacja historyczna młodego pokolenia Niemców kończyła się na Republice Weimarskiej.
Współczesna pamięć historyczna Niemców ogranicza się do winy wobec jednego narodu, Żydów. Już sam fakt niezaprzeczania zbrodniom na Żydach wydaje się niemieckim komentatorom dowodem na rozliczenie się z przeszłością, tyle że inne aspekty wojny okryte są głuchym milczeniem. W Berlinie powstały kolejne pomniki ofiar Holokaustu, Żydów i Cyganów, dodano do nich ofiary niemieckiej eugeniki, a także prześladowanych homoseksualistów.
W sprawie upamiętnienia wymordowanej polskiej inteligencji napotykamy na opór. Przełamanie go niczego nie zmieni, ponieważ wiedza na temat polityki okupacyjnej w Polsce będzie, jak do tej pory, domeną ekspertów. Po stronie niemieckiej nie ma woli politycznej, aby stała się częścią zbiorowej pamięci współczesnych Niemców. Wycinanie mordów na ludności cywilnej w okupowanej Polsce z podręczników szkolnych, pomijanie milczeniem Powstania Warszawskiego z blisko 200 tysiącami cywilnych ofiar nie jest przypadkiem, ale świadomą polityką edukacyjną.
Rewizjonizm stary i nowy
Film „Nasze matki, nasi ojcowie" jest zlepkiem krętactw i propagandowych klisz. Jest też wymownym świadectwem formowania się nowej rewizjonistycznej wersji historii, oblanej sosem poprawności politycznej. Nie po raz pierwszy Niemcy próbują rewidować powojenną historię.
Symbolem rewizjonizmu na gruncie historii była postać znanego historyka, prof. Ernsta Noltego. W latach 80. XX wieku jego książki spowodowały gorącą debatę historyków nad genezą nazizmu i odpowiedzialnością Niemiec za zbudowanie zbrodniczego systemu III Rzeszy. Teza Noltego, że narodowy socjalizm był odpowiedzią i reakcją na komunizm, została skrytykowana, a autor tezy wypchnięty na boczny tor debaty.
Współczesny rewizjonizm niemiecki nie przejawia się w tradycyjnej syntezie historycznej, akademickiej debacie uwzględniającej wieloaspektową politykę Niemiec i relacje ze Związkiem Radzieckim. Współczesny rewizjonizm przejawia się na gruncie kultury, głównie obrazu filmowego docierającego do milionowych rzesz odbiorców. Stary rewizjonizm był konserwatywno-prawicowy, nowy jest liberalno-lewicowy, pozbawiony, przynajmniej pozornie, nacjonalizmu.
Stosuje on powszechnie przyjęte narzędzia badawcze, takie jak: dekonstrukcja historyczna, mikrohistoria, historia mentalności, history from below, czyli historia widziana oczami przeciętnego człowieka. Takimi narzędziami służącymi odpolitycznieniu historii II wojny światowej posłużono się w poprzednich niemieckich produkcjach filmowych: w „Dreźnie", „Ucieczce", „Gustloffie" czy „Kobiecie w Berlinie".
Dlatego właśnie i tym razem bohaterem filmu „Nasze matki, nasi ojcowie" nie został ideolog niemiecki, profesor wyższej uczelni czy funkcjonariusz NSDAP. Bohaterem zbiorowym filmu są zwykli ludzie, których młodość pechowo przypadła na lata nazizmu i II wojny światowej, nad których losem można odrobinę się rozczulić, a nawet zapłakać. W swoich wyborach bohaterowie nie kierują się motywacjami politycznymi, ale czysto ludzkimi – naciskiem środowiskowym, presją ambitnych rodziców, chęcią kariery zawodowej.
Ta kreacja bohatera zbiorowego upodabniającego tamtą młodzież do współczesnej (w zamyśle twórców – oni byli tacy jak wy) pozwoliła Niemcom ominąć wszystkie drażliwe kwestie – apologii nordyckości połączonej z nienawiścią do Żydów i Słowian, fanatycznej wiary w zwycięstwo III Rzeszy, aktów sadyzmu, jakich w czasie wojny dopuszczali się właśnie zwykli Niemcy.
Dekonstrukcja historii, a z nią podważanie statusu prawdy historycznej, upodmiotowienie różnych narracji posłużą do budowania nowej tożsamości współczesnych Niemiec, już dzisiaj chętnie przyjmujących rolę mentora i pośrednika w relacjach polsko-żydowskich.
Jednocześnie trudno nie zauważyć, że to w Niemczech wzbiera fala krytyki Izraela za militaryzm, zagrażanie pokojowi światowemu i prześladowanie Palestyńczyków. O winach i moralnej powinności krytyki państwa Izrael poinformował opinię publiczną w 2012 roku pisarz Günter Grass, dyżurny moralista ukrywający długo swoją przeszłość w oddziałach Waffen SS.
Film „Nasze matki, nasi ojcowie" pokazał, że Niemcy od powojennego milczenia o własnej przeszłości przeszli płynnie do konfabulacji na swój temat. Jeszcze nie tak dawno każdy argument odnoszący się do II wojny światowej w negocjacjach dotyczących Unii Europejskiej i siły poszczególnych państw Niemcy przedstawiały jako anachronizm.
Dobre samopoczucie
Współczesne Niemcy nie myślą już o wojnie, argumentowano, żyją innymi problemami, po co sięgać do zamierzchłej przeszłości. Dobrze, że o szczerości tych deklaracji polscy widzowie mogli się przekonać, oglądając film „Nasze matki, nasi ojcowie". Współczesne Niemcy są rzeczywiście pluralistyczne, pokojowe, rozliczają siebie, a jeszcze chętniej innych z antysemityzmu, militaryzmu, nacjonalizmu i innych grzechów przeszłości. Bardzo pragną wybić się na inny, wyższy status – narodu nieoskarżanego za wywołanie dwóch wojen światowych i morza krwi, w którym utopili Europę.
Jaką cenę zapłaci Europa za dobre samopoczucie naszych sąsiadów zza Odry? Na razie jedną, ale wysoką, historycznej prawdy i wartości, jakimi była podbudowana. Nieżyjący Marek Edelman, przywódca powstania w warszawskim getcie i uczestnik powstania warszawskiego, powiedział, żeby Niemcy „nie pchali się ze swoim nieszczęściem. Nie należy się im miłosierdzie, należy się im pokuta. I to przez wiele pokoleń", „człowiek chory też cierpi, a nikt nie stawia mu pomników" – dodawał.
To charakterystyczne, że nie zanegował niemieckich cierpień i nieszczęść, ale odmówił im statusu podmiotowości. Dlaczego? Myślę, że nie tylko ze względów etyczno-moralnych. Bo jeśli mówimy o cierpieniach wojennych Niemców, jeśli zgadzamy się, aby zaistniały w zbiorowej wyobraźni, to przyjdzie czas na opisy ich wojennego męstwa.
I to będzie kolejny efekt uboczny rozpoczętej rewizji II wojny światowej, który tym razem nie dotknie „obrażalskich" Polaków, ale wszystkie narody, które udaremniły niemieckie plany.
Autorka jest historykiem idei XIX i XX wieku, pracownikiem naukowym Instytutu Historii PAN, opublikowała m.in. „Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego 1880–1952" (Warszawa 2003)