Bogusław Chrabota: Moja matka była jedną z tych kobiet

Ostatnio złapałem się na tym, że nigdy nie podziękowałem mojej matce za wyjątkowy wysiłek, jakim było prowadzenie domu, wychowywanie dzieci, łączenie tysięcy obowiązków domowych z zawodowymi, czego jestem dziś beneficjentem jako względnie normalny człowiek, który zdążył już wychować własne dzieci.

Publikacja: 07.06.2019 17:00

Bogusław Chrabota: Moja matka była jedną z tych kobiet

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Taki trud, wyjątkowe staranie idzie zwykle w zapomnienie. Po latach uznajemy to za niezobowiązującą normalność. A jak miało być? Zdajemy się pytać. Czy normalna byłaby sytuacja przeciwna? Dysfunkcjonalna rodzina? Jakiś rodzaj wykolejenia? No, nie. Nie ma na to zgody. A zatem to pozory. Bo kiedy porzuci się perspektywę naturalnych uczuć i emocji wiążących się z macierzyństwem i spojrzy na sytuację kobiet w PRL analitycznie, spod mgły przeszłości wyłania się wyjątkowy obraz przyspieszonej emancypacji w sytuacji krytycznie trudnej. W sytuacji permanentnej „gospodarki niedoboru", jak opisywał model ekonomiczny socjalizmu Węgier János Kornai.

Do tej diagnozy należy dodać jeszcze polską specyfikę. Ciągnącą się przez dekady odbudowę zniszczonego kraju, forsowną industrializację i społeczną transformację mas ludności wiejskiej w miejską społeczność industrialną. Może te terminy brzmią tajemniczo, ale kryje się za nimi wędrówka milionów dziewcząt i chłopców ze wschodu na zachód, z wiosek do robotniczych dzielnic nowo budowanych miast. Z tradycyjnej gospodarki wiejskiej do współczesnych modeli konsumpcji, z takimi symbolami nowoczesności jak domowa toaleta, wanna, kuchenka gazowa i telewizor. A więc błyskawiczny awans, niemal skok z trampoliny w nowoczesność, tyle że w wersji uboższej, mniej przyjaznej i o niebo bardziej wymagającej niż w tym samym czasie na demokratycznym Zachodzie.

I choć tu i tam w tym samym czasie nasilały się procesy emancypacji kobiet, to co w Wielkiej Brytanii, we Francji i w Stanach Zjednoczonych było dobrowolnym wybijaniem się kobiet na niezależność, w Polsce i szerzej w całym „socu" było polityczną bądź ekonomiczną koniecznością. Plakatowe kobiety stalinizmu wskakiwały na traktory, nie dlatego że bardzo tego chciały, ale ze względu na to, że była taka potrzeba. Chłopcy walczyli i krwawili na frontach, więc w kołchozach i fabrykach zastępowały ich kobiety. By ukryć ten deficyt mężczyzn, stalinizm wypracował etykietę zastępczą i to zgodną ze światowymi trendami: feministyczną emancypację pracy.

W latach 50. był to już dogmat, a przez kolejne dekady konieczność. Mężczyźni, stawiając pomniki socjalizmu, zarabiali za mało, by wielodzietna rodzina mogła przeżyć. Do pracy szły więc kobiety, dzieci powierzając przedszkolom, szkołom i podwórkom. A potem wracały po godzinach, przeciążone pełnymi zakupów siatami. Dźwigały to, co było akurat w sklepie. Kartofle, cebulę, buraki, czasem kilo boczku czy mortadelę. Wracały do domów na nogach przedwcześnie obrosłych żylakami od wystawania w kolejkach. Musiały umieć to wszystko pogodzić. Pracę zawodową. Przygotowywanie posiłków (nikt nie chodził do restauracji), zajmowanie się dziećmi, pranie, suszenie, prasowanie, sprzątanie. Trzeba było wielkiego charakteru, niezłomnej woli i hartu ducha, by temu podołać. Nie wszystkie potrafiły, ale te, którym to się udało, wypuściły ze swoich domów mądre, pełne szacunku do ludzi i pracy pokolenie Polaków.

Moja matka była jedną z tych kobiet. Nigdy nie miewała dni słabości ani chwil załamań. Była niezłomna w tej swojej codziennej – i bez nadziei na jakąś zmianę – prywatnej walce. Szczęśliwie żyje, więc mogę jej dziś za wszystko podziękować. A podziękowania te ślę z innego już świata. Świata ukształtowanego przez same kobiety. I nie to jest ważne, że mogą dziś robić zakupy przez internet. Nie to, że mają stres, czy kupić towary ekologiczne, odchudzające czy może wegańskie. Ten stres – paradoksalnie – nie jest mniejszy od tamtego sprzed lat, czy w ogóle coś uda się kupić. Dziś kobiety mają wolność wyborów, a feminizm, jeśli jest, to szczery. Nie doktrynalny. Więc im w nim kibicuję.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Taki trud, wyjątkowe staranie idzie zwykle w zapomnienie. Po latach uznajemy to za niezobowiązującą normalność. A jak miało być? Zdajemy się pytać. Czy normalna byłaby sytuacja przeciwna? Dysfunkcjonalna rodzina? Jakiś rodzaj wykolejenia? No, nie. Nie ma na to zgody. A zatem to pozory. Bo kiedy porzuci się perspektywę naturalnych uczuć i emocji wiążących się z macierzyństwem i spojrzy na sytuację kobiet w PRL analitycznie, spod mgły przeszłości wyłania się wyjątkowy obraz przyspieszonej emancypacji w sytuacji krytycznie trudnej. W sytuacji permanentnej „gospodarki niedoboru", jak opisywał model ekonomiczny socjalizmu Węgier János Kornai.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił