Podczas pacyfikacji zginęło blisko tysiąc osób. Przeżyli nieliczni – ci, którzy zdołali się schować w piwnicach, kopcach ziemniaków, kościelnej wieży albo wcześniej wywędrowali do sąsiednich miejscowości. Część z nich pojawiła się we wsi już nazajutrz, żeby pochować bliskich. Ale i to okazało się wielce ryzykowne.
Małgorzata Gośniowska-Kola: – Ukraińcy pozostali w lasach i początkowo strzelali do tych, którzy próbowali organizować pogrzeby. Doświadczył tego choćby ksiądz Jan Cieński, który przyjechał z sąsiedniego Złoczowa.
Tylko część zdołała rozpoznać swoich bliskich. Ciała były chowane na cmentarzu albo wprost w powapiennych dołach. Potem ludzie wyjechali. Wielu na zawsze.
Stanisława Sitnik: – W Hucie zostało kilka domów, ale ludzie nie chcieli tam zostawać. Bali się Ukraińców. My pojechaliśmy za Sasów. Było nam bardzo ciężko, przyszedł głód. Mama zmuszona była oddać dwoje dzieci do ochronki. Inaczej by nie przeżyły. Ale kiedy w 1945 deportowali nas na zachód, zabrała je z powrotem. Znów byliśmy wszyscy razem.
Pod niemieckim dowództwem
Dlaczego doszło do zbrodni w Hucie Pieniackiej i kto tak naprawdę za nią odpowiada? Śledztwo w tej sprawie cały czas prowadzi krakowski oddział IPN. – Wiemy już sporo, ale ciągle jeszcze wiele przed nami – przyznaje Waldemar Szwiec, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Według niego sama eksterminacja różni się od czystek etnicznych dokonywanych na Wołyniu. – Nieco odmienne było tutaj podłoże, co innego stało się bezpośrednim impulsem akcji – podkreśla.
Huta Pieniacka, powtórzmy raz jeszcze, leżała na uboczu. Niemcy zapuszczali się tam rzadko, z czego skwapliwie korzystali partyzanci. W połowie lutego do wsi wkroczył sowiecki oddział ze zgrupowania płk. Dmitrija Miedwiediewa. Partyzanci chcieli odpocząć, podleczyć rannych, zdobyć zaopatrzenie. Hutę opuścili w nocy z 21 na 22 lutego. O ich obecności doniósł Niemcom jeden z mieszkających w okolicy Ukraińców. 23 lutego do Huty wyruszył zwiad – właśnie ten, który samoobrona mylnie wzięła za oddział UPA. W wyniku strzelaniny zginęło dwóch SS-manów. A Niemcy postanowili ostatecznie rozprawić się ze wsią.
– W nocy, która poprzedziła pacyfikację, w Hucie pojawił się kurier AK ze Złoczowa. Powiadomił dowódcę samoobrony, że w okolicy koncentrują się i przegrupowują niemieckie oddziały. Przekazał jednak, by nie podejmować walki, ukryć broń i schować się w lesie – tłumaczy prokurator Szwiec. – Nikt nie się spodziewał, że Niemcy planują zniszczyć wieś i zabić mieszkańców. Wcześniej podobną akcję przeprowadzili w jednej z sąsiednich miejscowości, ale tam skończyło się na rewizjach w poszukiwaniu broni – dodaje.
Rozkaz, jak się później okazało, i tak przyszedł zbyt późno. Do lasu zdołała wymaszerować tylko część członków samoobrony. Pozostali, zaskoczeni i zdezorientowani, nie stawiali oporu.
– W pacyfikacji wziął udział IV Galicyjski Ochotniczy Pułk SS. Składał się on z ochotników do dywizji SS-Galizien, ale w chwili masakry formalnie do niej nie należał. Był formacją policyjną – tłumaczy prokurator Szwiec. Pułkiem dowodzili Niemcy, jednak służyli w nim przede wszystkim Ukraińcy. Za masakrę Huty odpowiedzialna jest też paramilitarna grupa złożona z ukraińskich mieszkańców sąsiednich wsi. – Jej członkowie nie prowadzili pacyfikacji w rozumieniu czysto wojskowym. Domykali obławę, przeszukiwali domy, zajmowali się rabunkiem – wylicza Szwiec. Wiele wskazuje również na to, że w zagładzie wsi uczestniczyła jedna sotnia UPA. Dowodem mogą być ukraińskie materiały archiwalne pochodzące z zasobów NKGB.
Świadkowie wydarzenia, bliscy pomordowanych, mówią sporo na ten temat, wymieniają nawet nazwiska sprawców. Informacje trudno jednak weryfikować na podstawie dokumentów. – Nie mamy dziennika wojennego jednostki, która dokonała pacyfikacji, ani meldunków dotyczących operacji – przyznaje prokurator Szwiec. W latach 60. postępowanie karne w sprawie zbrodni w Hucie Pieniackiej prowadzone było w ZSRR. – Zwróciliśmy się do Ukrainy i Rosji z prośbą o materiały. Usłyszeliśmy jednak, że ich nie ma – informuje prokurator Szwiec.
IPN posiada za to meldunek AK. Wynika z niego, że w początkach marca 1944 roku oddziały sowieckie starły się z IV pułkiem SS, a potem rozstrzelały grupę jeńców. Mieli być oni odpowiedzialni m.in. za masakrę Huty Pieniackiej. – Pacyfikacją Huty Pieniackiej dowodził niemiecki kapitan. Według materiałów, które niedawno otrzymaliśmy z Niemiec, w okolicy przebywało w tamtym czasie dwudziestu oficerów w tym stopniu. Teraz weryfikujemy otrzymane informacje – tłumaczy prokurator Szwiec.
W 1947 roku przed sądem w Katowicach stanął Włodzimierz Czerniawski. Miał brać udział w eksterminacji wioski dowodząc ukraińskim oddziałem paramilitarnym. Został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano. W śledztwie IPN jak dotąd nikt nie usłyszał zarzutów. – Musimy opierać się na ludzkiej pamięci i szczątkowych dokumentach. W takiej sytuacji bezsporne ustalenie szczegółów, nazwisk, okoliczności zbrodni jest bardzo trudne. Ale szansa na oskarżenie przynajmniej niektórych sprawców moim zdaniem ciągle jeszcze istnieje – podsumowuje naczelnik Szwiec.
Tam, gdzie był mój dom
Po wojnie Huta Pieniacka znalazła się na terytorium ZSRR. Ludna i gwarna niegdyś wieś już nigdy nie podniosła się po masakrze. Powoli umierała też pamięć o niej. W latach 80. w miejscu pacyfikacji pojawiła się wspominająca o niej tablica, ale był to hołd w typowo sowieckim stylu – z czerwoną gwiazdą oraz inskrypcją-oskarżeniem pod adresem „okupanta i band UPA", za to bez wymieniania narodowości ofiar.
Już po rozpadzie ZSRR i powstaniu niepodległej Ukrainy o pamięć zaczęli walczyć dawni mieszkańcy miejscowości oraz ich rodziny. Doprowadzili do postawienia pomnika ku czci pomordowanych, założyli też Stowarzyszenie Huta Pieniacka. Ich zabiegi okazały się jednak orką na ugorze.
Sprawa Huty Pieniackiej nadal dzieli Polaków i Ukraińców. Część ukraińskich historyków (np. piszący na emigracji Taras Huńczak czy Roman Kolisnyk) uważa, że IV Pułk SS jedynie zajął wieś i przekazał ją Niemcom. Powołują się przy tym na raport Mychajły Chronowjata z Zarządu Wojskowego SS-Galizien. Według zwolenników tej wersji wieś była matecznikiem partyzantki, która siała terror w okolicy. Inna wersja, powtarzana czasem przez Polaków mówi o zbrodni Ukraińców.
O tym, jak gorący to temat, można się było przekonać pięć lat temu, w przededniu obchodów 65. rocznicy masakry. Lwowscy deputowani z Bloku Julii Tymoszenko zaapelowali do ówczesnego prezydenta Wiktora Juszczenki, by nie brał udziału w uroczystościach. – Nie zważając na to, że strona polska ignoruje prawdę historyczną, mamy zamiar oddać hołd Polakom poległym w Hucie, a jednocześnie upamiętnić Ukraińców, którzy padli ofiarą Polaków – podkreślał wtedy deputowany Ołeh Pankewycz i zapowiadał, że postawi we wsi Jaseniw pomnik nauczyciela, którego mieli zamordować żołnierze AK wraz z sowiecką partyzantką.
Ostatecznie Juszczenko do Huty przyjechał. Przy tablicy ku czci pomordowanych stał ramię w ramię z prezydentem Lechem Kaczyńskim i mówił: – Mord w Hucie Pieniackiej z pewnością można zaliczyć do najstraszniejszych i najokrutniejszych wydarzeń w historii. Jestem przekonany, że zarówno Ukraińcy, jak i Polacy doskonale rozumieją i szanują swoją przeszłość, historię i tragiczne strony reżimu stalinowskiego i hitlerowskiego. Ale dziś mówimy nie tylko o przeszłości. Mamy wspólne cele, wspólną europejską teraźniejszość.
Małgorzata Gośniowska-Kola: – Te uroczystości zapadną mi w pamięć na długo. Nie tylko ze względu na przyjazd prezydentów, ale też działaczy Swobody, którzy mieli z sobą flagi OUN. Wówczas też zostały odczytane nazwiska przeszło 500 zidentyfikowanych ofiar. Wrażenie było niesamowite...
W ubiegłym tygodniu rocznicowe uroczystości miały się odbyć w Hucie Pieniackiej, a także we Lwowie. Ze względu na napiętą sytuację, która ciągle jeszcze panuje na Ukrainie, zostały odwołane.
Paulina Siwiela i Stanisława Sitnik na Ukrainę i tak się nie wybierały. – Wiek nie pozwala – przyznają zgodnie. Zaraz jednak dodają, że tak naprawdę Huty Pieniackiej nie opuściły nigdy.
Paulina Siwiela: – Nie ma dnia, żebym o niej nie myślała. Ale jak mogłoby być inaczej? Tam leżą mój ojciec, babka, dziadek...
Stanisława Sitnik: – Kilka lat temu miałam okazję tam pojechać. Stanęłam na pustkowiu, które kiedyś było Hutą Pieniacką, i płakałam. Płakałam krwawymi łzami. Byliśmy tam krótko, ale gdybym miała więcej czasu... Myślę, że nadal potrafiłabym wskazać miejsce, gdzie kiedyś stał mój dom.
Korzystałem z książek Władysława Bąkowskiego („Zagłada Huty Pieniackiej", Kraków 2001) oraz Sulimira Stanisława Żuka („Skrawek piekła na Podolu, Huta Pieniacka – Hucisko Brodzkie", Warszawa 2009)