W mroźnych porywach wiatru historii, w środku miasta, nad którym władzę sprawuje Archanioł, łopotały sztandary: europejskie, banderowskie, europejsko-banderowskie. Żółte gwiazdy stawały się czarne, a czerwień i czerń przechodziły w błękit. Europejskie niebo łączyło się z ukraińską ziemią i krwią.
Trudno nam było to zobaczyć, bo nowoczesność odbiera nam zdolność rozumienia symboli. Najpierw przestajemy zauważać symbole ciemności. Nie pasują do świata, który eliminuje poczucie zła i wierzy w niekończący się postęp. Z czasem pozostają nam tylko symbole pozytywne, ale bez ciemnego tła również i one przestają być zrozumiałe.
Zrozumiałe czy niezrozumiałe, symbole cały czas do nas mówią. Tamten plac nazwano Euromajdanem nie dlatego, że przemawiał w imię Europy i do Europy, ale przede wszystkim dlatego, że mówił o Europie – o nas samych.
Ponieważ Ukraińcy są młodym narodem – narodem, który się jeszcze nie stworzył, który dopiero chce się stworzyć – musieli nadgonić stracony czas. Dzieje w Kijowie musiały przyspieszyć, pokonać w dni i tygodnie to, co Europa pokonywała przez setki lat. Pod ogromnym ciężarem następujących po sobie wydarzeń warstwy czasu uległy kompresji. W wielkich skrótach, cięciach, zwrotach oglądaliśmy swoją własną historię – to, o czym chcielibyśmy zapomnieć, i to, co chcielibyśmy ocalić. A to, co chcemy ocalić, opiera się na tym, o czym chcemy zapomnieć.
Skarb rewolucji
Majdan pokazał, czym jest skarb, który my dawno straciliśmy: wolność do całkowitej przemiany tej ziemi. Ukraińcy pokazywali nam, że przeszłość (niekończące się dekady sowieckiego i postsowieckiego panowania) można odmienić, i że można rozpocząć wszystko od nowa. Nie określał ich żaden testament poza tym, którzy sami tworzyli. Takiemu doświadczeniu nadali nowe słowo: pierezawantażenije – reset, powtórne uruchomienie, tak jak powtórnie uruchamia się system komputerowy. Różnica polegała na tym, że tym razem chcieli uruchomić naraz system polityczny, ekonomiczny i społeczny.
Obok wolności na Majdanie zapanowała równość. Najtrwalszy, żelazny podział między rządzonymi a rządzącymi, między oligarchią a masą załamał się. Wszyscy rządzili i zarazem byli rządzeni. Przywódców partii politycznych, którzy rościli sobie prawo do reprezentacji, traktowano z bardzo dużą nieufnością. Wszystkie decyzje należało podejmować w debacie publicznej. Codziennie na kijowskiej agorze artykułowały się i ucierały tysiące skonfliktowanych ze sobą głosów. Ale właśnie w tym chaotycznym procesie wykuwała się jedność, której w końcu przestraszył się tyran.
Ten nowy porządek wolności, równości i braterstwa można opisać jednym słowem: republika.