Brukselscy ninja

Unijni dostojnicy prosili Stany Zjednoczone o pomoc w obaleniu Silvia Berlusconiego – ujawnił amerykański minister finansów Tim Geithner, wywołując burzę polityczną nie tylko we Włoszech. Ile warta jest włoska suwerenność?

Publikacja: 24.05.2014 01:45

Brutusie...? Odchodzący Silvio Berluscioni gawędzi ze swoim następcą Mario Montim, listopad 2011 r.

Brutusie...? Odchodzący Silvio Berluscioni gawędzi ze swoim następcą Mario Montim, listopad 2011 r.

Foto: AFP

Podejrzenia, że włoski rząd w 2011 roku padł ofiarą machinacji Brukseli i Berlina z udziałem prezydenta Giorgia Napolitano przestały być tylko teorią spiskową, a rewelacje Geithnera wywołały popłoch i ogromne zakłopotanie w Brukseli. Przewodniczący Herman Van Rompuy, szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, szef Eurogrupy Jean-Claude Juncker, komisarz ds. gospodarczych i walutowych Olli Rehn po 24 godzinach wymownego milczenia wydali podobnie brzmiące oświadczenia, które można streścić krótko: „To nie ja". Nikt nie ważył się zarzucić Geithnerowi kłamstwa. Tym bardziej że amerykański sekretarz skarbu, Berlusconiemu ni brat, ni swat, nie miał żadnych powodów, by konfabulować.

Padły sugestie, że jeśli nawet takie propozycje padły, to z ust nieodpowiedzialnych, niskich rangą urzędników. Trzeba by więc założyć, że Geithner po dwóch latach urzędowania nie posiadał rozeznania, kto jest kim w Unii, i wdał się w rozmowy z jakimiś uzurpatorami, a na dodatek odbył w tej sprawie poważną rozmowę z prezydentem Barackiem Obamą. Sam Geithner, dopytywany, z kim konkretnie rozmawiał, nie chce puścić pary ust, wyjaśniając, że wszystko, co ma do powiedzenia w tej sprawie, opisał w swojej książce.

Szef Departamentu Finansów w latach 2009–2013, przedtem prezes Banku Rezerw Federalnych w Nowym Jorku, 14 maja wydał swoje wspomnienia pod tytułem „Stress Test: Reflections on Finacial Crises" („Test wytrzymałości: rozważania o kryzysach finansowych"), w której ostro krytykuje politykę rygoru finansowego narzuconą Unii przez Niemcy. Twierdzi, że podyktowana była głównie egoizmem i brakiem wyobraźni, a w efekcie pogłębiła kryzys, doprowadzając finanse i gospodarki państw południa Europy na skraj przepaści. Spiskowi przeciw Berlusconiemu poświęcił zaledwie kilkanaście linijek:

„Tej jesieni (2011 roku – przyp. red.) prezydent Obama regularnie spotykał się europejskimi przywódcami, a ja byłem w stałym kontakcie z ministrami finansów Unii. Często prosili nas o interwencję. Jedni, by odwieść kanclerz Merkel od polityki skąpstwa, a inni, by skłonić Włochy i Hiszpanię do większej odpowiedzialności za kiesą państwową. W pewnym momencie funkcjonariusze Unii zwrócili się do nas (chodzi o Lael Brainard, zastępczynię Geithnera odpowiedzialną za sprawy międzynarodowe – przyp. red.) z prośbą o udział w spisku, który miał obalić Berlusconiego. Chodziło im o to, abyśmy zablokowali pożyczkę Międzynarodowego Funduszu Walutowego dla Włoch, uzależniając zgodę od dymisji Berlusconiego. Przekazaliśmy tę zaskakującą prośbę prezydentowi, ale mimo że wygodniej byłoby nam posiadać w Europie lepszych przywódców, nie mogliśmy się angażować w tego rodzaju imprezy. Jak powiedział prezydent, »Nie możemy mieć jego krwi na rękach«".

Opłacalna pożyczka

Plan był diaboliczny: Berlusconi zwraca się o pożyczkę do MFW, by ratować Włochy, Amerykanie niespodziewanie żądają w zamian dymisji i pułapka się domyka. Polityk stający przed medialnie nagłośnionym dylematem „dobro własne czy kraju" musi zrezygnować. Spiskowcy chcieli jednym kamieniem ubić dwa gołębie: pozbyć się Berlusconiego i jednocześnie zapewnić sobie kontrolę nad finansami Włoch. Tymczasem żeby spisek się powiódł, trzeba było najpierw zmusić Berlusconiego, by się o tę pożyczkę do MFW zwrócił. Ówczesny premier Hiszpanii Jose Luis Zapatero w swojej książce „El Dilema" pisze: „W trakcie szczytu G20 w Cannes 3 listopada 2011 r. podczas kolacji w wąskim, wybranym gronie Berlusconi i jego minister gospodarki Giulio Tremonti byli przez dwie godziny młotkowani i zmuszani do przyjęcia pożyczki". Nie wiadomo, kto młotkował, ale niedawno „Financial Times", opisując piórem Petera Spiegela, jak ratowano euro, wspomina o tej sytuacji i ogromnej presji wywieranej w Cannes na Włochy głównie przez Niemcy i Francję. A Berlusconi i Tremonti bronili się przed narzucaną siłą pomocą rękami i nogami, bo praktycznie oznaczałoby to oddanie finansów kraju pod komisaryczny zarząd wielkiej trójki: MFW, Unii i Europejskiego Banku Centralnego, jak w wypadku Grecji.

Decydujące okazało się stanowisko Obamy, który w tej sprawie poparł Berlusconiego: „I think Silvio is right". Włochy zachowały suwerenność finansową, choć, ze względu na podpisane przez Berlusconiego w Cannes inne zobowiązania, znacznie ograniczoną. Ale już wtedy w Cannes, na tydzień przed dymisją, jak wspominają członkowie włoskiej delegacji, ich zagraniczni koledzy pytali ze zdumieniem: „A co wy tu jeszcze robicie? Przecież wszyscy tu mówią, że lada chwila rządy u was przejmie ekipa Maria Montiego". Zapatero wręcz napisał, że Berlusconi, rezygnując z pożyczki, przypieczętował swój los, bo właśnie w Cannes Merkel, Sarkozy, dostojnicy Unii i MFW podjęli ostateczną decyzję o pozbyciu się włoskiego premiera. Tę wersję wydarzeń potwierdza Lorenzo Bini Smaghi, wówczas członek zarządu Europejskiego Banku Centralnego, a także, powołując się na własne źródła „Financial Times", i brytyjski tygodnik „Spectator". Rząd Montiego zaprzysiężono 12 dni później.

Zaraz po szczycie w Cannes tzw. spread, czyli różnica oprocentowania dziesięcioletnich włoskich obligacji państwowych w porównaniu z niemieckimi, za sprawą spekulacji skoczył o blisko 100 punktów do 575 (czyli że Włosi, pożyczając pieniądze, muszą płacić odsetki o 5,75 proc. wyższe niż Niemcy). A to oznaczało, że równie gwałtownie wzrosły koszty obsługi horrendalnego włoskiego długu publicznego (wówczas 119 proc. PKB, 1,9 bln euro). Runęła mediolańska giełda, akcje włoskich banków spadły o kilkanaście procent, agencje ratingowe znów obniżyły notowania Włoch, a kilku deputowanych koalicji Berlusconiego przeszło do opozycji. Rząd utracił większość w parlamencie i 12 listopada wieczorem Berlusconi złożył dymisję na ręce Giorgia Napolitano na Kwirynale, gdzie przed pałacem prezydenckim kilka tysięcy rzymian śpiewało i tańczyło z radości, popijając szampana.

Jak być kochanym

Już cztery dni później w podejrzanym superekspresowym tempie zaprzysiężony został rząd profesora Maria Montiego, „człowieka Brukseli" (był komisarzem unijnym przez dwie kadencje w latach 1994–2004), prezesa Komisji Trójstronnej (think tank stworzony przez Davida Rockefellera) i członka komitetu sterującego tajemniczej, wpływowej Grupy Bilderberg. Wiodące europejskie media i najważniejsi przywódcy tryumfalnie ogłosili, że z Włoch przepędzono Belzebuba i objawił się Mesjasz. Składane mu powszechnie hołdy od Waszyngtonu po Berlin ocierały się o hagiografię. Już wkrótce prof. Monti, przez jednych z rewerencją, przez innych z pogardą, nazwany został unijnym prymusem. Unijne, czyli niemieckie, pomysły na walkę z kryzysem czytał w lot i natychmiast gorliwie wprowadzał w życie.

Zgodnie z rewelacjami, które w dniu rezygnacji Berlusconiego opublikował „Spectator" (o tym, że poda się do dymisji było wiadomo trzy dni wcześniej), decyzja o wysadzeniu włoskiego premiera z siodła, jeśli nie zrealizuje wystawionych w Brukseli recept na walkę z kryzysem, miała zapaść w gronie tzw. Grupy Frankfurckiej. Chodzi o uczestników nadzwyczajnego szczytu niemiecko-francuskiego we Frankfurcie nad Menem 19 października 2011 r., w którym oprócz kanclerz Merkel i prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego udział wzięli Van Rompuy, Juncker, szef EBC Mario Draghi i dyrektor MFW Christine Lagarde. To samo towarzystwo, twierdzi brytyjski tygodnik, bez najmniejszych problemów wymusiło rezygnację greckiego premiera Adreasa Papandreou (10.11.2011 r.), ale z Berlusconim miało kłopot: posiadał świetne stosunki z Moskwą, dość dobre w Waszyngtonie, a poza tym był premierem dużego, popularnego kraju, z którym trzeba się liczyć – trzecią gospodarką strefy euro.

Rozpoczęła się więc kampania pouczania i dyskredytowania włoskiego rządu. Już cztery dni później, 23 października, na wspólnej konferencji prasowej Merkel i Sarkozy'ego po unijnym szczycie w Brukseli  francuski dziennikarz spytał, czy Berlusconi jest w stanie przeprowadzić wymagane przez Unię reformy. Merkel i Sarkozy popatrzyli na siebie, potem w sufit i parsknęli śmiechem. Większość Włochów, w tym wielu politycznych wrogów premiera, uznała ten wybuch wesołości za policzek wymierzony całym Włochom, poniżający Berlusconiego akt niesłychanej arogancji i wykalkulowanego politycznego chamstwa. Niemniej jednak sygnał poszedł w świat: Merkel i Sarkozy, czyli Niemcy i Francja, nie ufają Berlusconiemu. „Spectator" podsumował: „Jeszcze kilka miesięcy temu byłoby nie do pomyślenia, że w Unii dwoje szefów rządów najpierw osłabia, a potem obala innego premiera". Jak sugerował „Spectator", spiskowcy potrzebowali jednak potężnego sojusznika we Włoszech, by stworzyć wrażenie, że rezygnacja Berlusconiego jest wyłącznie efektem wewnętrznego kryzysu politycznego, i uniknąć oskarżeń o brutalną ingerencję w sprawy suwerennych Włoch. Sojusznika znaleźli w osobie prezydenta Napolitano.

Brytyjski tygodnik nie poparł swojej teorii spiskowej żadnymi dowodami, ale prawda o bardzo podejrzanej i pachnącej zdradą stanu roli Napolitano („Mój ulubiony komunista" – mówił o nim były sekretarz stanu USA Henry Kissinger) w obaleniu Berlusconiego wyszła na jaw 27 miesięcy później, w lutym tego roku. Wówczas amerykański dziennikarz Alan Friedman, od lat korespondent „Financial Times" we Włoszech, autor komentarzy w „Wall Street Journal", opublikował książkę „Ammazziamo il gattopardo" („Zabić lamparta"), gdzie analizuje przyczyny, dla których kryzys tak dotknął Włochy. Na jej potrzeby przeprowadził szereg wywiadów z włoskimi politykami. Rozmowy sfilmował, dzięki czemu Włosi mogli sobie obejrzeć w telewizji, jak prof. Monti z rozbrajającą szczerością opowiada, że prezydent Napolitano prowadził z nim rozmowy o objęciu sterów rządu już w czerwcu 2011 r., a więc na sześć miesięcy przed dymisją Berlusconiego (sic!). Co więcej, Monti (najpewniej nie zdając sobie sprawy z wagi tego, co mówi) ujawnił, że w tym samym czasie Napolitano zlecił Corrado Passerze (był w przeszłości m.in. ministrem finansów, dyrektorem kilku banków i poczty) opracowanie planu ożywienia gospodarki i wyciągnięcia Włoch z kryzysu. Passera 16.11. 2011 r. został ministrem gospodarki w rządzie Montiego.

Spisek prezydenta

Z innych wywiadów Friedmana wynika, że już w lipcu 2011 r. Monti radził się Romana Prodiego, co zrobić, jeśli prezydent powierzy mu misję utworzenia rządu. Wynika więc z tego, że prezydent, zgodnie z włoską konstytucją jej gwarant, bezstronny arbiter sporów politycznych i instytucjonalnych, spiskował za plecami premiera i rządu posiadającego wówczas większość, choć dość kruchą, w wyłonionym przez demokratyczne wybory parlamencie. A w końcu oddał Włochy w ręce własnego, autorskiego gabinetu. Innymi słowy przeprowadził bezkrwawy zamach stanu. Friedman podsumował te machinacje i błyskawiczne tempo politycznych wydarzeń w listopadzie 2011 r. krótko: „Bim, bum, bam! Nawet jeśli Napolitano uczynił to ze szlachetnych pobudek troski o państwo, podeptał przy tym konstytucję Republiki Włoskiej". Nie tylko prawicowi komentatorzy przezwali prezydenta królem Giorgio, a Włochy monarchią niekonstytucyjną.

Berlusconi o tym, że padł ofiarą międzynarodowego spisku, w którym za sznurki pociągała kanclerz Merkel, przekonuje od ponad dwóch lat. Jak tłumaczy, był niewygodny, bo walcząc o interesy swego kraju, nie chciał się podporządkować niemieckiej dyktaturze w Unii i za to spotkała go kara. Oskarża Merkel i Sarkozy'ego, że w walce z kryzysem kierowali się przede wszystkim egoizmem i interesem swoich krajów, świadomie szkodząc innym, takim jak Włochy, Hiszpania, Grecja czy Irlandia. Mówi o agresywnej próbie „skolonizowania" Włoch (oddanie finansów Włoch pod kontrolę trojki – P.K.) i o swojej przyjaźni z Putinem, bardzo niewygodnej dla lokomotyw Unii, bo jej owoce biznesowe coraz bardziej godziły w interesy Niemiec i Francji.

Jak twierdzi, miał w Unii wielu zazdrosnych wrogów jako architekt i rozgrywający amerykańsko-rosyjskiego zbliżenia. Notabene Berlusconi do dziś, mimo kryzysu ukraińskiego, powtarza, że Rosja powinna być w NATO i w Unii. Z tych wszystkich powodów, ale głównie z racji nieprzejednanej, patriotycznej postawy w obronie włoskich interesów – przekonuje Berlusconi – postanowili się mnie pozbyć. I oskarża banki centralne Niemiec i Francji o celową, masową wyprzedaż włoskich obligacji już na początku lata 2011 r., co obniżyło zaufanie rynków finansowych do włoskich papierów dłużnych. Wywołało też wysoką falę spekulacji, która wywindowała spread do katastrofalnej dla Włoch wysokości, a w efekcie była jedną z przyczyn złożenia dymisji.

Dintojra krawaciarzy

Praktycznie do chwili ogłoszenia rewelacji Geithnera te oskarżenia traktowano jako efekt manii prześladowczej i ostrego ataku megalomanii, której Berlusconiemu nigdy nie brakowało. Teraz nikt już nie zaprzecza, że starano się pozbyć Berlusconiego, sięgając do arsenału gangsterskich środków. O tym, że Niemcy i Francja potrafią w Unii w imię własnych, egoistycznych interesów sięgnąć po chuligańskie metody, wiadomo powszechnie i nie od dziś.

Przykłady można mnożyć. Ot, tydzień temu Phillipe Legrain, bardzo znany brytyjski pisarz, dziennikarz (BBC, „Economist"), a przede wszystkim do lutego 2014 r. szef teamu doradców Barroso, przyznał, że Komisja Europejska i EBC pod naciskiem Niemiec i Francji, grożąc Irlandii usunięciem ze strefy euro, zmusili ją, a konkretnie irlandzkich podatników, do całkowitego pokrycia zadłużenia irlandzkich banków. Chodziło o to, że irlandzkie banki zadłużyły się głównie w bankach Niemiec i Francji. Jak powiedział Legrain, Komisja i EBC pod naciskiem Berlina i Paryża podjęli „ogromnie niesprawiedliwą decyzję, przedkładając interes niemieckich i francuskich banków nad dobro irlandzkich obywateli". Nietrudno więc sobie wyobrazić, że Merkel i Sarkozy w imię egoistycznych interesów, via Unia, MFW i EBC, wywierały również presję na Berlusconiego, Włochy i jej banki.

Skoro wiemy na pewno, że oficjele Unii namawiali Waszyngton do udziału w spisku, by obalić premiera Włoch, a prezydent Napolitano spiskował z Mario Montim za plecami rządu na pięć miesięcy przed jego upadkiem, pozostaje jedynie pytanie, na ile Berlusconi skoczył, a na ile go popchnęli. Płonący teraz w mediach ogniem świętego oburzenia na spiskowców medialny krezus i jego pretorianie wygodnie zapominają, że Berlusconi był również architektem swego upadku. Powolna agonia jego rządów rozpoczęła się już w lecie 2010 r., gdy Berlusconiego opuścił najwierniejszy sojusznik Gianfranco Fini (przez lata szef Sojuszu Narodowego) wraz z 50 parlamentarzystami. Niemal równocześnie eksplodował pierwszy skandal obyczajowy (luksusowa prostytutka ujawniła, że spędziła noc z premierem), a pół roku później drugi, słynny bunga-bunga, w którym Berlusconi został oskarżony o korzystanie z prostytucji nieletnich.

W decydującą fazę wchodziło kilka procesów, w których był oskarżony o korupcję. Mimo coraz wyraźniejszych sygnałów o boleśnie uderzającym we Włochy kryzysie Berlusconi przekonywał, że krajowi i obywatelom nic nie grozi, że restauracje i samoloty są pełne korzystających z życia rodaków i namawiał do odważniejszego wydawania pieniędzy jako recepty na ożywienie gospodarki. Gdy już w grudniu 2010 r. koalicji rządzącej w oczy zajrzało widmo utraty parlamentarnej większości, podkupił trzech senatorów opozycji. Spadkowi popularności w sondażach towarzyszyła coraz słabsza kontrola nad tym, co działo się w parlamencie i w kraju. Berlusconi przestał rządzić. Walczył o  utrzymanie się przy władzy i bronił przed wymiarem sprawiedliwości. Włochy pod rządami Berlusconiego, oczywiście nie bez udziału lewicowej opozycji, stały się najpierw krajem dryfu, a potem zaczęły tonąć. Stąd nie sposób przyjąć oferowanej przez Berlusconiego wersji wydarzeń, zgodnie z którą wszystko szło jak po maśle, dopóki do dzieła nie przystąpiło międzynarodowe sprzysiężenie w zmowie z włoską lewicą, wymiarem sprawiedliwości i komunistą Napolitano.

Jednak z drugiej strony wizja anonimowych brukselskich biurokratów, którzy na zlecenie lokomotyw Unii, przede wszystkim Niemiec, podróżują po świecie i knują, aby obalić niewygodny rząd kraju członkowskiego, poraża, a na dodatek wpisuje się w retorykę najbardziej zajadłych antyunijnych trybunów w przeddzień wyborów do Parlamentu Europejskiego. Porażają również arogancja i brutalne naciski zdominowanej przez Niemcy Unii wobec tych wszystkich, którzy nie palą się do realizowania wystawianych w Brukseli jedynie słusznych recept na walkę z kryzysem. Tym bardziej że narzucona z Berlina polityka finansowego rygoru jest coraz powszechniej krytykowana. Nie tylko przez jej ofiary na południu Europy, ale też przez znanych ekonomistów w Europie i USA, w tym byłego sekretarza skarbu Geithnera.

Co dość wymowne, biorąc pod uwagę obiektywne parametry gospodarcze, sytuacja Włoch, jeśli chodzi o bezrobocie, PKB i dług publiczny, jest w tej chwili dużo gorsza niż pod koniec 2011 r., gdy Berlusconi został zmuszony do złożenia rezygnacji. Rządy unijnego prymusa Maria Montiego okazały się dla Włoch polityczną i gospodarczą katastrofą. Jego następca Enrico Letta po prostu trwał. Rządzący od trzech miesięcy młody, charyzmatyczny Matteo Renzi na razie sporo obiecuje. Natomiast wielkie sukcesy odnosi w autopromocji. Jak kiedyś Silvio Berlusconi. Renzi jednak potrafi szybko wyciągać wnioski. Nauczony smutnym doświadczeniem Berlusconiego zaraz po objęciu władzy wziął pod pachę swój program reform  i zawiózł do korekty do Berlina, Paryża i Brukseli, gdzie mu nanieśli stosowne poprawki.

Podejrzenia, że włoski rząd w 2011 roku padł ofiarą machinacji Brukseli i Berlina z udziałem prezydenta Giorgia Napolitano przestały być tylko teorią spiskową, a rewelacje Geithnera wywołały popłoch i ogromne zakłopotanie w Brukseli. Przewodniczący Herman Van Rompuy, szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, szef Eurogrupy Jean-Claude Juncker, komisarz ds. gospodarczych i walutowych Olli Rehn po 24 godzinach wymownego milczenia wydali podobnie brzmiące oświadczenia, które można streścić krótko: „To nie ja". Nikt nie ważył się zarzucić Geithnerowi kłamstwa. Tym bardziej że amerykański sekretarz skarbu, Berlusconiemu ni brat, ni swat, nie miał żadnych powodów, by konfabulować.

Padły sugestie, że jeśli nawet takie propozycje padły, to z ust nieodpowiedzialnych, niskich rangą urzędników. Trzeba by więc założyć, że Geithner po dwóch latach urzędowania nie posiadał rozeznania, kto jest kim w Unii, i wdał się w rozmowy z jakimiś uzurpatorami, a na dodatek odbył w tej sprawie poważną rozmowę z prezydentem Barackiem Obamą. Sam Geithner, dopytywany, z kim konkretnie rozmawiał, nie chce puścić pary ust, wyjaśniając, że wszystko, co ma do powiedzenia w tej sprawie, opisał w swojej książce.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą