Czy nie jest tak, że wszystkie kraje manipulują historią?
Że inni nie byli lepsi? No tak, udowadnianie, że inne kraje postępowałyby podobnie jak Trzecia Rzesza, to właśnie druga strategia, drugi człon relatywizacji, o której zacząłem mówić. Tu zawsze symbolem dyżurnym jest i będzie bombardowanie Drezna: zdaniem Niemców świadectwo niegodnego i barbarzyńskiego zachowania aliantów. Towarzyszą mu do wyboru: Armia Czerwona, kolonializm, gułagi, chińska rewolucja kulturalna, Czerwoni Khmerzy, przesiedlenia ludności niemieckiej... Co prowadzi do niebezpiecznego wniosku, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z normą. A to nie jest norma. To straszliwe łamanie wszelkich norm, szczególnie gdy robi to naród cywilizowany o ogromnym dorobku kulturalnym.
A czy etos „wypędzonych" mieści się w tendencji do wybielania historii?
„Wypędzeni" plasują się wręcz na pierwszym miejscu wśród ofiar bezprzykładnego bezprawia. To ikona niemieckiej martyrologii. Oficjalne stanowisko rządów niemieckich nieodmiennie głosi, że jedno bezprawie (niemieckie) nie usprawiedliwia drugiego (polskiego czy czeskiego), przy czym kontekst historyczny przesiedleń jest w ogóle pomijany. Widzi pani, w narracji niemieckiej wiek XX to czas dwóch wyjątkowych zbrodni: mordu na ludności żydowskiej i masowych „wypędzeń", zwłaszcza ludności niemieckiej. Widać próbę podczepienia przesiedleń pod tragedię Żydów. A hierarchizując tragedie europejskie, wymienia się najpierw Holokaust, a tuż za nim „wypędzenie".
A młode pokolenie? Sugerował pan, że ono już nie potępia dziadków esesmanów?
Nie może potępiać, bo z badań wynika, że takich dziadków po prostu nie ma. A oto dlaczego: kilka lat temu wzięto pod lupę konkretne rodziny. Sprawdzono, kim byli dziadek i babcia – jaka była ich wojenna rola. A potem przebadano wyobrażenia wnuków na ten temat. Ich opowieści rzecz jasna nie brały się znikąd, lecz wprost z rodzinnych przekazów.
I co się okazało?
Że obraz dziadka czy babci został odwrócony. Nawet jeśli ów dziadek był zupełnie przyzwoitym członkiem NSDAP czy też bardziej szemranym, mającym coś więcej za uszami, lecz kiedyś zdarzyło mu się ponarzekać, skrytykować cokolwiek – ot, braki w zaopatrzeniu – skwapliwie powtarzano to w historii rodzinnej, aż urastał do rangi przeciwnika reżimu, ba, członka ruchu oporu... Ciekawe, że wnukowie, opowiadając historie rodzinne, mówili obrazami wziętymi żywcem z filmów o Holokauście.
Dziadkowie to ofiary systemu?
W warstwie obrazowania co najmniej takie jak żydowskie. Albo też buntownicy walczący z tym złym systemem. Aby zaś nie było nieporozumień, dodam, że badani bardzo dobrze znali historię drugiej wojny światowej. A przynajmniej doskonale wiedzieli o masowych mordach i eksterminacji Żydów, bo o polityce wobec innych narodów mieli raczej mętne pojęcie.
Ich rodzice mieli inne podejście?
Owszem. Pokolenie dorastające w latach 60. było niesłychanie krytyczne i straszliwie zbuntowane przeciwko swym matkom i ojcom, obciążając ich za całe wojenne zło.
Niklas Frank, syn Hansa, w 2003 roku na wystawie w Krakowie publicznie powiedział: „Proszę o wybaczenie tego, co Frankowie wam uczynili".
To nieodosobniony przypadek. Bywało, że dzieci dokonywały bardzo surowej oceny moralnej, co w odniesieniu do rodziców jest niesłychanie trudne. Przecież wielu z tych drani musiało być dobrymi ojcami. A to, że lubili kwiatki czy muzykę, aktywnie uczestnicząc przy tym w masowych mordach, tylko pogarsza sprawę. Jak pani wie, zbadano skład batalionu dokonującego masowych egzekucji na Wschodzie. Zajmował się on niemal wyłącznie rozstrzeliwaniem, co nie mogło być zajęciem przesadnie estetycznym. I co się okazało? Że byli to normalni, przeciętni ludzie. Ani sadyści, ani psychopaci.
A prawnuków tych „normalnych ludzi" opuściły już wyrzuty sumienia?
Cóż, mają raczej poczucie ogromnego sukcesu Republiki Federalnej, tego, że udało się stworzyć dobrze funkcjonujące, pod wieloma względami wzorowe społeczeństwo. A to neutralizuje spojrzenie na przeszłość. Jeśli mają poczucie winy, to raczej abstrakcyjne, choć nie jestem pewien, czy można mówić o poczuciu winy. To raczej zażenowanie i wstyd. Trudno przecież obciążać winą pokolenie żyjące obecnie. Jeśli już, to za przemilczenia czy przekręcanie prawdy historycznej.
To „druga wina"?
Tak, niemiecki publicysta Ralph Giordano określił przemilczanie mianem drugiej winy. Ale nawet jeśli istnieje coś w rodzaju wstydu za przeszłość, pojawia się przecież argument: „Na litość boską, jak długo mamy czuć się winni?".
Co najmniej tak długo, jak my będziemy winni pamięć naszym bliskim. I jak długo będziemy czytywać „Medaliony"... Pan tego nie oczekuje?
Wolałbym raczej niedopuszczenie do zacierania prawdy historycznej. To mi wystarczy. O ile za czyny narodu odpowiada państwo jako całość i obowiązek zadośćuczynienia nie znika wraz ze zmianą ustroju, o tyle sto lat po wojnie pozostaje tylko odpowiedzialność za jakąś przyzwoitą formę pamięci. To wydaje mi się teraz najważniejsze. Wszelkie sztuczki nie są tu ani godne, ani potrzebne, bo tego, co było, zmienić się już nie da. To się po prostu stało.
Myśli pan o takich sztuczkach jak wypowiedzi, w których pada fraza „polskie obozy śmierci"?
To żałosne krętactwo i rzecz zdumiewająca. Jeszcze dziesięć lat temu nikt nie odważyłby się napisać „polski obóz zagłady". Zdarzało się to może w Stanach, ale teraz trafia się także w niemieckich publikacjach prasowych. Głupota, złośliwość czy coś więcej?
Przypomniałam synowi: „Niemcy zamordowali twojego pradziadka", a on mi na to: „Jacy Niemcy, mamo, żadni Niemcy! Przecież hitlerowcy!". To jakaś różnica?
A ci hitlerowcy to byli Chińczycy czy też Eskimosi? To byli Niemcy, co więcej, cały naród uczestniczył w wojennym przedsięwzięciu. Zdaje mi się, że co najmniej jedna piąta należała do NSDAP lub innych organizacji związanych z reżimem. Jasne, że ideologii faszystowskiej nie popierała w całości większość narodu – bo to niemożliwe. Podobały się jedynie określone rzeczy. Szarego Niemca z lat 30. cieszyła na przykład klęska Polski, a po upadku Francji ludzie różnych opcji szaleli z radości. Zna pani Roberta Vansittarta?
Nie miałam przyjemności...
Mówię o brytyjskim dyplomacie z czasów wojny. Robert Vansittart mawiał, że naród niemiecki jest pełen ludzi zacnych i godnych szacunku. Problem polega na tym, że gdy przychodzi godzina próby, jakoś ich nie widać.
—rozmawiała Ewelina Pietryga
Prof. Zbigniew Mazur jest historykiem, wieloletnim pracownikiem naukowym Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Ostatnio opublikował „Kulturę zjednoczonych Niemiec" (2013)