Każdy, kto liznął choć trochę wiedzy o show-biznesie i rynku fonograficznym, wie, że największą sprzedaż w historii osiągnął album „Thriller" Michaela Jacksona. Trudno się dziwić: transgresyjny król popu i teledysków miał bezprecedensowe wsparcie MTV. Ale to, że na drugim miejscu płytowych bestsellerów wszech czasów znajduje się AC/DC z albumem „Back in Black" – będzie dla wielu zaskoczeniem. Z wielu względów. Zespół Angusa Younga długo był lekceważony, a i dziś nie traktuje się go poważnie. Wciąż można usłyszeć, że grają starego rock and rolla w wyostrzonej formie. Poza tym Angus Young nigdy nie skończył gimnazjum i na pewno musi być zakompleksionym przygłupem. Trudno też go zrozumieć, gdy mówi australijsko-szkockim slangiem.
– Kiedy przybyliśmy do Anglii, wyzywano nas od australijskich wieśniaków, naśmiewano się z akcentu i chciano odesłać pierwszym statkiem do domu – mówił w jednym z wywiadów Angus Young.
Idealny idol robociarzy! I kurdupel o wzroście 157 cm.
Błąd! Najmniejszy gitarzysta świata prowadzi obecnie największy, najważniejszy zespół rockowy, który zgromadzi na tegorocznych koncertach więcej fanów niż wymuskany, lansowany przez rockowe i polityczne salony Bono z U2. A przełomem w długiej drodze na rockandrollowy szczyt, czemu poświęcona jest jedna z piosenek AC/DC, była właśnie płyta „Back in Black" (1980), którą kupiło na całym świecie 50 mln fanów. Tylko „Thriller" był lepszy. Tylko wyrafinowane „The Dark Side of the Moon" Pink Floyd walczy do dziś z „Back in Black" o miejsce numer dwa.