Krąży ulicami, wreszcie trafia na cmentarz. Dobry, uczynny to był sąsiad, zawsze pomógł, porozmawiał... Nie zdaje sobie sprawy, że to ON jest nieboszczykiem, który żałuje, że nie był na swoim pogrzebie.
Potem wchodzi do mieszkania, w kuchni czeka na niego żona, ale jakaś inna. Idzie piętro wyżej. Klucz pasuje. Wita go żona, ale znów nie jego. „Poszedłem sobie na Parkową, rozglądam się, to w lewo popatrzę, to w prawo. Ulica jak ulica, domy jak domy, nieduże, ogrodzone parkanami. I sklep jeden mały na rogu. Tyle. Ulica jak każda inna w tej dzielnicy. Zwyczajna. Z takich, co to chodzić po nich całkiem nie ma po co. Obok sklepu skręciłem, tak jak, zdaje się, powinno być w stronę Kościuszki, patrzę na tabliczkę. Parkowa". Sąsiad krąży ulicami, wszystkie nazywają się Parkowa, za nic nie może trafić do domu. Pod numerem drugim mieszka staruszka, wpatruje się w sąsiada wytrzeszczonymi oczami: „Taki sąsiad uczynny, dalej powiada. Każdego dnia cały różaniec za spokój duszy sąsiada mówię, mówi i rękę z różańcem podnosi. Co za dzień!".
Oniryczna i groteskowa proza Adriana Markowskiego zyskała uznanie Grzegorza Królikiewicza. Nasz zdobywca Złotych Lwów, twórca filmów z niezapomnianymi kreacjami Franciszka Trzeciaka, zrealizował film „Sąsiady", który miał już swoją wiosenną premierę. Jeszcze go nie widziałem, na razie smakuję opowiadania Adriana Markowskiego: operuje szczegółem, zna realia kamienicy, tu właśnie kotłują się jego bohaterowie, czyli sąsiedzi. Czuję smrodek szamba na podwórku, także stęchły piwniczny cug. Jest dobrze. Na podwórkowej ławce siedzą baby, plotkują. Ludzie tu sponiewierani, czytający wciąż tę samą gazetę, jedzący salceson i mortadelę, kradnący sobie węgiel, rowery i żony, udają, że wszystko jest w porządku, kiedy nie jest i trzeba porąbać meble, by napalić w piecu i zagotować herbatę. „Króliki same, i tyle! Nie sąsiedzi, tylko sąsiady, i nie sąsiadują ze mną, tylko siedzą. Szkoda słów!". Nie wiemy na pewno, w jakich czasach to wszystko się dzieje. To raczej stalinizm, ale na pewno brakuje pogody i gawędy, którą niedawno zaproponował nam Marek Ławrynowicz w „Patriotów 41".
W opowiadaniu „Pod trójką" bohater niby jest jeden, ale multiplikuje się. On chce czytać gazetę, siedzi przy zasłanym ceratą stole. Nagle okazuje się, że w mieszkaniu jest też sąsiad. Nie wiadomo, skąd się wziął. Zachowuje się tak, jakby był u siebie. „Wstałem, ręce o stół opieram, ceratę gniotę, bo całkiem nie wiem, co mam ze sobą albo z sąsiadem zrobić, a sąsiad, jak gdyby nigdy nic, do pokoju szklanki z herbatą przynosi. [...] Posiedział trochę, łyżeczką podzwonił, w końcu znad szklanki głowę podnosi, patrzy i, co, powiada, tak sąsiad stoi? Usiadłby sąsiad, co tam u sąsiada, opowiedział". Taki właśnie jest Markowski, teraz czas na film Królikiewicza.