Sarmatyzm – ten ma dopiero czarny PR! Pastwili się nad nim wszyscy, począwszy od perukarzy czasów stanisławowskich po politruków czasów peerelowskich. Że podgolone łby, ciemnota i zabobon, że przebigosowali ojczyznę na sejmikach. Pozytywiści biadali, Gombrowicz szydził cienko, ze szkiców Norblina zerka na nas pijak z kalafiorowatym nosem.
Również entuzjaści i nostalgicy Sarmacji dali się, przynajmniej na poziomie popkultury, zepchnąć do defensywy: chwalą urodę strojów, bitność husarii, usiłują, ze zmiennym szczęściem, „mówić Sienkiewiczem", a na Facebooku co roku 4 lipca obok gwiaździstego sztandaru USA można zobaczyć portret hetmana Żółkiewskiego i memy – zawsze te same! – sławiące wiktorię pod Kłuszynem.
Wśród wielu przyczyn takiego stanu rzeczy jest i nie najlepszy stan badań nad tą epoką. Owszem, miał Srebrny Wiek Rzplitej swoich wybitnych badaczy, od Karola Szajnochy po Adama Kerstena: nadal jednak dorobek historyków, osobliwie, jeśli idzie o historię idei, jest nieporównanie bardziej skąpy od tego, czym poszczycić się mogą „odrodzeniowcy" albo „oświeceniowcy". Jak się okazuje – co dość fatalnie świadczy o stanie przygotowania naukowców – dzieje się tak między innymi za sprawą bariery językowej. Mamy znawców aramejskiego, sanskrytu czy greckiej koine, tymczasem przeszkodą okazała się nowożytna, fakt, że zachwaszczona i mało przejrzysta, łacina!