Markiz de Sade z kombinerkami

Na początku były fantazje, oczywiście, a dowiedzieliśmy się o nich za sprawą Lema, który zebrał pokaźną liczbę wizji i głosów w swojej „Fantastyce i futurologii".

Aktualizacja: 23.10.2015 12:27 Publikacja: 23.10.2015 02:00

Markiz de Sade z kombinerkami

Foto: Fotorzepa

„Czy możesz sobie wyobrazić, Flaxy – relacjonuje wrażenia z wyposażonego w androidy domu uciech bohater powieści »The Silver Eggheads« Fritza Leibera z połowy lat 50. – że robisz to z dziewczyną, która jest cała welwetowa albo pluszowa, albo która może ci śpiewać symfonię, podczas kiedy ty jej to robisz, albo może tylko nucić »Bolero« Ravela (...), albo przypomina – nie zanadto! – kota albo wampira, albo ośmiornicę, albo ma włosy jak Meduza, co sobie żyją i pieszczą cię...?".

No rzeczywiście, zajmujące, choć zaiste tęgim trzeba być melomanem, by podczas tete-a-tete z welwetowym sobowtórem Kim Basinger mieć jeszcze głowę do Ravela. Ale Lemowi, który widział dalej, zgroza zjeżyła rzadkie włosy na głowie i odtąd przymierzał się z różnych stron do „femmekinów", usiłując oswoić je śmiechem: Ion Tichy w swoich podróżach trafia a to na pralki zaprojektowane dla kawalerów, w przypadku których „większość czynności nie miała nic wspólnego z praniem, wręcz przeciwnie", a to na planetę, gdzie nie masz milszej rozrywki niż  poćwiartowanie androida-dziecka.

Dziś już nie trzeba nigdzie lecieć, wystarczy wejść na stronę firmy i przejrzeć katalog w PDF: Roxxxy z pracowni Douglasa Hinesa kosztuje około 8 tysięcy dolarów, RealDolls z kalifornijskiej Abyss Creations wyceniane są od 10 tysięcy wzwyż i naturalnie nie mają nic wspólnego ze smutkiem przydworcowych porno shopów: to rzeczywiście burze włosów i inne monsuny, online wybrać można 17 deseni piegów i dwa razy tyle odcieni sutków. Naklika się nasz Pigmalion, zanim dokona przelewu. Lalki nie potrafią jeszcze śpiewać, ale już nucą i mruczą.

Szybko poszło: codziennie niemal można przeczytać o nowych sondażach, takich jak ten z sierpnia, z którego wynika, że co piąty obywatel Wielkiej Brytanii chętnie spróbowałby seksu z lalką  robotem, a co drugi nie widzi w tym nic zdrożnego i przede wszystkim nie zamierza osądzać innych. Specjaliści od gotowania żywych żab w  powoli podgrzewanej wodzie zapewniają, że to nic takiego, bo wszak skórzane dilda znudzonych dam dworu odnajdywano już w ruinach Pompei, a dziś ludzie romansują i oglądają filmy porno w sieci, więc w sumie co za różnica?

Istotą zła prostytucji – to jedna z bardzo niewielu kwestii, w których zgadzają się etycy chrześcijańscy i co bardziej zachowawcze feministki – nie tkwi w „nieobyczajności", ale w tym, że jej istotą jest skrajne uprzedmiotowienie drugiego człowieka. Bardziej radykalnie zrobić to może tylko morderca lub kanibal, ale zjadanie swojej ofiary praktykuje się rzadziej niż wręczenie jej 100 złotych. Tyle że w przypadku fembotów użytkownik nie ma do czynienia z uprzedmiotowieniem, ale po prostu z przedmiotem. Świetnie ukazuje to fotoreportaż Jonathana Beckera z  Abyss Creations. Dwa ujęcia różowe i rude – i nagle zdjęcie jak z Guantanamo czy kazamatów KGB: lalka wysyłana jest do klienta w wielkiej skrzyni ze skrępowanymi (dla bezpieczeństwa transportu) rękami i z białą czaszką z twardego plastiku, na którą dopiero właściciel nałoży maskę-twarz. Inne migawki jak z pracowni Hannibala Lectera: łabędzie szyje, gładkie przedramiona, spiętrzone w sinym świetle jarzeniówek; tułów z ciężkimi piersiami wisi na haku; kształt, w którym domyśleć się zaledwie można ludzkich rąk i nóg, rozpięty na rusztowaniu.

Wygląda na to, że osiągnęliśmy szczyt, w tym sensie, że otchłań zieje z każdej strony. Na Dalekim Wschodzie już tworzone są sekslalki niemowlęta: można się spodziewać, że rychło powstanie coś również dla ludzi, którzy doświadczają rozkoszy, zadając cierpienie innym. Ale mniejsza o markiza de Sade z kombinerkami. Femboty, bo tak się je dzisiaj określa, stanowić będą dla milionów „normalnych" mężczyzn okazję do ćwiczeń z nieodpowiedzialności: nie trzeba będzie się niczego wstydzić ani silić na cokolwiek. To jakby ostatni kawałek z puzzli, które rozsypał dla nas przed kilku laty Houellebecq i inni antyutopiści: nie trzeba nam sztucznej inteligencji, która ma się pojawić w połowie wieku, ani dylematów zakochanych w sobie ludzi i androidów jak z „Łowcy androidów".

Pokusa bezproblemowego życia i zaspokojenia jest dla milionów o krok. Jak to było w  „Skowycie" Ginsberga? „Unieście rąbki sukien, drogie panie, wkraczamy do otchłani"? Stworzenia z Otchłani – bo tak można tłumaczyć Abyss Creations – właśnie wychodzą ku nam, kusząco unosząc mini z tiulu.

Szanowna Redakcjo,

Podzielając niechęć do seksu z lalkami i robotami Wojciecha Stanisławskiego („ Markiz de Sade z kombinerkami”, PlusMinus z 24-24.10.2015) muszę jednak jako amerykanista zauważyć, że źle przetłumaczony cytat, który przypisał Allenowi Ginsbergowi  jako pochodzący z jego poematu „Skowyt": „Unieście rąbki sukien, drogie panie, wkraczamy do otchłani” (w oryginale: Hold back the edges of your gowns, Ladies, we are going through hell), nie jest jego autorstwa. Jest to ostatnie zdanie ze Wstępu do Howl innego wybitnego amerykańskiego poety Williama Carlosa Williamsa.

W Polsce, niestety, przetłumaczono tytuł Howl jako „Skowyt”, choć powinno się go tłumaczyć jako „Wycie”, a powyższy cytat skierowany do czytelnika poematu lepiej by brzmiał po polsku tak: „Trzymajcie rąbki waszych sukien, Szanowne Panie, jedziemy przez piekło” lub „…mamy tu piekło”. W żadnym wypadku nie można tłumaczyć „hold back” jako „unieście”, co uczynili w Polsce tłumacze Wstępu. Williams bynajmniej nie chciał nas zachęcać do swobody obyczajowej. Nie chodzi też o otchłań, lecz o piekło.

Cytat ten nie pasuje do opisywanej przy końcu felietonu erotycznej pokusy otchłani i kuszącego unoszenia mini z tiulu przez erotyczne lalki-roboty. Jest to bowiem ostrzeżenie przed opisanym w Howl piekłem technokratycznego materializmu Ameryki, brzmiące jak uwaga z ust konduktora wagoniku kursującego po piekielnych trasach lunaparku Ameryki, w jakiego wcielił się na moment doświadczony poeta Williams, przedstawiający poetycki trip debiutanta Ginsberga. Może to być też aluzja do „Sezonu w piekle” Artura Rimbauda, a nawet do „Piekła” Dantego.

„Czy możesz sobie wyobrazić, Flaxy – relacjonuje wrażenia z wyposażonego w androidy domu uciech bohater powieści »The Silver Eggheads« Fritza Leibera z połowy lat 50. – że robisz to z dziewczyną, która jest cała welwetowa albo pluszowa, albo która może ci śpiewać symfonię, podczas kiedy ty jej to robisz, albo może tylko nucić »Bolero« Ravela (...), albo przypomina – nie zanadto! – kota albo wampira, albo ośmiornicę, albo ma włosy jak Meduza, co sobie żyją i pieszczą cię...?".

Pozostało 92% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Vincent V. Severski: Notatki na marginesie Eco
Plus Minus
Dlaczego reprezentacja Portugalii jest zakładnikiem Cristiano Ronaldo
Plus Minus
„Oszustwo”: Tak, żeby wszystkim się podobało
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Fotel dla pani Eli
Plus Minus
„Projekt A.R.T. Na ratunek arcydziełom”: Sztuka pomagania
Plus Minus
Jan Maciejewski: Strategiczne przepływy