„Czy możesz sobie wyobrazić, Flaxy – relacjonuje wrażenia z wyposażonego w androidy domu uciech bohater powieści »The Silver Eggheads« Fritza Leibera z połowy lat 50. – że robisz to z dziewczyną, która jest cała welwetowa albo pluszowa, albo która może ci śpiewać symfonię, podczas kiedy ty jej to robisz, albo może tylko nucić »Bolero« Ravela (...), albo przypomina – nie zanadto! – kota albo wampira, albo ośmiornicę, albo ma włosy jak Meduza, co sobie żyją i pieszczą cię...?".
No rzeczywiście, zajmujące, choć zaiste tęgim trzeba być melomanem, by podczas tete-a-tete z welwetowym sobowtórem Kim Basinger mieć jeszcze głowę do Ravela. Ale Lemowi, który widział dalej, zgroza zjeżyła rzadkie włosy na głowie i odtąd przymierzał się z różnych stron do „femmekinów", usiłując oswoić je śmiechem: Ion Tichy w swoich podróżach trafia a to na pralki zaprojektowane dla kawalerów, w przypadku których „większość czynności nie miała nic wspólnego z praniem, wręcz przeciwnie", a to na planetę, gdzie nie masz milszej rozrywki niż poćwiartowanie androida-dziecka.
Dziś już nie trzeba nigdzie lecieć, wystarczy wejść na stronę firmy i przejrzeć katalog w PDF: Roxxxy z pracowni Douglasa Hinesa kosztuje około 8 tysięcy dolarów, RealDolls z kalifornijskiej Abyss Creations wyceniane są od 10 tysięcy wzwyż i naturalnie nie mają nic wspólnego ze smutkiem przydworcowych porno shopów: to rzeczywiście burze włosów i inne monsuny, online wybrać można 17 deseni piegów i dwa razy tyle odcieni sutków. Naklika się nasz Pigmalion, zanim dokona przelewu. Lalki nie potrafią jeszcze śpiewać, ale już nucą i mruczą.
Szybko poszło: codziennie niemal można przeczytać o nowych sondażach, takich jak ten z sierpnia, z którego wynika, że co piąty obywatel Wielkiej Brytanii chętnie spróbowałby seksu z lalką robotem, a co drugi nie widzi w tym nic zdrożnego i przede wszystkim nie zamierza osądzać innych. Specjaliści od gotowania żywych żab w powoli podgrzewanej wodzie zapewniają, że to nic takiego, bo wszak skórzane dilda znudzonych dam dworu odnajdywano już w ruinach Pompei, a dziś ludzie romansują i oglądają filmy porno w sieci, więc w sumie co za różnica?
Istotą zła prostytucji – to jedna z bardzo niewielu kwestii, w których zgadzają się etycy chrześcijańscy i co bardziej zachowawcze feministki – nie tkwi w „nieobyczajności", ale w tym, że jej istotą jest skrajne uprzedmiotowienie drugiego człowieka. Bardziej radykalnie zrobić to może tylko morderca lub kanibal, ale zjadanie swojej ofiary praktykuje się rzadziej niż wręczenie jej 100 złotych. Tyle że w przypadku fembotów użytkownik nie ma do czynienia z uprzedmiotowieniem, ale po prostu z przedmiotem. Świetnie ukazuje to fotoreportaż Jonathana Beckera z Abyss Creations. Dwa ujęcia różowe i rude – i nagle zdjęcie jak z Guantanamo czy kazamatów KGB: lalka wysyłana jest do klienta w wielkiej skrzyni ze skrępowanymi (dla bezpieczeństwa transportu) rękami i z białą czaszką z twardego plastiku, na którą dopiero właściciel nałoży maskę-twarz. Inne migawki jak z pracowni Hannibala Lectera: łabędzie szyje, gładkie przedramiona, spiętrzone w sinym świetle jarzeniówek; tułów z ciężkimi piersiami wisi na haku; kształt, w którym domyśleć się zaledwie można ludzkich rąk i nóg, rozpięty na rusztowaniu.