Gniew w polityce

Agresywną retorykę kiedyś kojarzono wyłącznie z partiami skrajnymi. Dziś swoich hejterów mają wszystkie znaczące ugrupowania, a zwolennicy KOD bez zażenowania na manifestacjach skandują hasła typu „Duda na Wawel!"

Aktualizacja: 05.03.2016 05:58 Publikacja: 04.03.2016 06:00

Wściekły, biały mężczyzna William Foster. W tej roli Michael Douglas

Wściekły, biały mężczyzna William Foster. W tej roli Michael Douglas

Foto: Materiały promocyjne

Blisko sześć lat temu Bronisław Komorowski wygrał wybory prezydenckie pod hasłem: „Zgoda buduje". W roku 2015, ubiegając się o reelekcję, zrezygnował z koncyliacyjnego stylu bycia i zaczął zachowywać się agresywnie.

Kiedy na wiecu wyborczym w Stargardzie Szczecińskim został przez swoich antagonistów wygwizdany, puściły mu nerwy. Wołał: „Tacy awanturnicy! Tacy przeciwnicy zgody! Nie ma na to naszej zgody!", „Z nimi musimy wygrać! Ich musimy zepchnąć na kompletny margines!".

To jednak Komorowskiemu nie pomogło, bo nie za takie zachowania go lubili jego wyborcy. Zresztą z gniewem nie było mu do twarzy, budził śmiech i politowanie.

Dziś furorę robią politycy, których agresja wygląda wiarygodnie. Lud chce bowiem mieć reprezentantów, którzy autentycznie walczą w imieniu wyborców. A czas ku temu jest sposobny. Za sprawą chociażby mediów społecznościowych w świecie narasta niezadowolenie z oficjalnych politycznie poprawnych przekazów dnia zakłamujących rzeczywistość. Stąd zapotrzebowanie na ludzi, którzy głosząc bolesną prawdę, nie wahają się wchodzić w konflikty.

Korwin policzkuje Boniego

Agresywne w formie uprawianie polityki miało licznych zwolenników od początku III RP, ale do niedawna kojarzono je tylko z partiami spoza mainstreamu. Dla niektórych z nich agresja była zresztą po prostu polityczną metodą na wzbudzenie zainteresowania i zdobycie poparcia. Uwagę tę można odnieść do działalności Janusza Korwin-Mikkego, który w oczach wielu ludzi jest czołowym hejterem Polski z uwagi na takie jego zachowania, jak chociażby deprecjonowanie udziału osób niepełnosprawnych w zawodach sportowych.

Czytaj także:

Korwin-Mikke nie ogranicza się jednak wyłącznie do agresji werbalnej. W roku 2014 na spotkaniu nowo wybranych eurodeputowanych z Polski zaszokował on opinię publiczną spoliczkowaniem Michała Boniego. Poszło o debatę z roku 1992 nad zainicjowaną przez Korwin-Mikkego w Sejmie (był wówczas posłem) uchwałą lustracyjną.

Boni, dowiedziawszy się wtedy o tym, że znalazł się na liście Macierewicza (uważanej za listę agentów bezpieki wśród ówczesnych członków rządu i parlamentarzystów), określił inicjatora uchwały sejmowej publicznie mianem osoby niespełna rozumu. Korwin-Mikke nie mógł darować politykowi Platformy Obywatelskiej, że ten, chociaż sam przyznał się w roku 2007 do podpisania w roku 1985 deklaracji tajnej współpracy z SB, nie przeprosił go za wcześniejsze obraźliwe słowa.

Koniecznie trzeba tu również przypomnieć Samoobronę, która wszczynając protesty bijące w rządy ekip postsolidarnościowych, nie stroniła od przemocy na ulicach polskich miast. Andrzej Lepper zdobył wśród wielu ofiar transformacji gospodarczej popularność właśnie dlatego, że pokazywał, iż wymierzanie ludowej sprawiedliwości z użyciem siły fizycznej jest dopuszczalne.

W pierwszej dekadzie III RP połączenie inteligenckiej dystynkcji z technokratyczną pewnością siebie jeszcze można było skołowanym półwieczem realnego socjalizmu Polakom jakoś sprzedać. Namaszczone przez „Gazetę Wyborczą" autorytety podkreślały, że nie ma alternatywy dla rządów mędrców z UW oraz reform Leszka Balcerowicza.

Potem jednak król okazał się nagi. Transformacja dała w kość nie tylko robotnikom z będących pozostałością po PRL bankrutujących zakładów przemysłowych i rolnikom z upadających pegeerowskich gospodarstw, ale i duszonym przez fiskalizm drobnym przedsiębiorcom. Wbrew fałszywej legendzie Samoobrona zyskała na popularności między innymi dlatego, że zaczęli ją popierać właśnie „prywaciarze", pozbawieni zrozumienia ze strony państwa obdarzającego przywilejami rodzimych oligarchów i kapitał zagraniczny.

Ludziom, którzy boleśnie odczuli na sobie skutki transformacji, wmawiano, że nie potrafili skorzystać z szans, które otworzyła przed nimi III RP, albo że cechuje ich moralna małość, bo nie okazują wdzięczności politykom, którzy poprowadzili Polskę ku świetlanej przyszłości. Gdy ktoś, kto ciężko haruje, słyszy pod swoim adresem takie argumenty, to trudno mu się dziwić, że wywołują one w nim wściekłość. Opowieści o dobrodziejstwach wolności, która nadeszła w roku 1989, skrywały często pogardę establishmentu dla nizin społecznych.

To właśnie poniekąd w imieniu „skrzywdzonych i poniżonych" III RP Lepper atakował w Sejmie w roku 2001 okrągłostołowe elity słowami: „Doprowadziliście kraj do ruiny, a naród do nędzy – kulturalnie, bez inwektyw – a teraz o »Wersalu « marzycie. Na tej sali już go nie będzie, bo kraj tonie, bo ludzie na chleb nie mają. Mówicie, że jestem niekulturalny, że używam słów nieparlamentarnych, a ja tylko powtarzam to, co ludzie mówią, którzy was też między innymi wybrali".

Taka retoryka nie wywołała jednak rewolty społecznej. I nawet jeśli Polacy w roku 2005 postanowili odrzucić III RP w postkomunistycznej formule, którą symbolizowała afera Rywina, na rzecz prawicowej „rewolucji moralnej", to przecież nie przetarli drogi do władzy jakiemuś nowemu wcieleniu Jakuba Szeli. Polską scenę zdominowały Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska. Ugrupowania te to nie gołębie pokoju, ale dalekie są od awanturnictwa Samoobrony.

Rzecz jasna w PiS można wskazać takie osoby, jak Krystyna Pawłowicz bądź Stanisław Pięta, a w PO – Stefan Niesiołowski czy Radosław Sikorski. Często im się zarzuca, nie bez powodu, że epatując swoich przeciwników negatywnymi emocjami, podnoszą temperaturę sporów nad Wisłą i tym samym psują obyczaje.

Ale o ile Lepper był przywódcą i twarzą swojego ugrupowania, o tyle tego samego nie można powiedzieć o hejterach z PiS i PO. Niewyparzone języki są traktowane przez przywódców tych formacji funkcjonalnie i warunkowo. W atakach hejterów upatrują oni wartości wtedy, gdy idzie za tym korzyść wizerunkowa.

W takich kategoriach trzeba też rozpatrywać głośne spoty wyborcze z parlamentarnych kampanii wyborczych. W roku 2007 PiS rozpowszechniało film „Salon" o biznesmenach podejrzanej proweniencji, którzy mieli się kojarzyć z PO, ponieważ w usta jednego z nich włożono jej wyborcze hasło: „By żyło się lepiej". Z kolei cztery lata później Platforma wypuściła materiał zmontowany w ten sposób, że miał on przedstawiać agresywne zachowania obrońców krzyża przed Pałacem Prezydenckim i kibiców. Straszenie tymi utożsamianymi z elektoratem PiS grupami kończyło zdanie: „Oni pójdą na wybory, a Ty?".

W III RP mamy do czynienia z eskalacją wyrażania negatywnych emocji w życiu publicznym, czego dobitnym świadectwem stał się Janusz Palikot. W odróżnieniu od uchodzącego za typowego watażkę wiejskiego Leppera wykreował się on na obrazoburcę naruszającego rozmaite tabu, które obowiązują w tradycyjnym społeczeństwie. Palikot nie wahał się więc chociażby w drastyczny sposób szydzić z żałobników po katastrofie smoleńskiej. Wprowadził na salony knajacki język Jerzego Urbana. W roku 2011, kilkanaście miesięcy po opuszczeniu PO, udało mu się na fali antypisowskich, antyklerykalnych, lewicowo-liberalnych nastrojów wprowadzić do parlamentu swoją polityczną reprezentację.

Później jednak wahadło przechyliło się w prawą stronę. Palikot przepadł, a pojawił się Paweł Kukiz, chociaż akurat on nigdy nie posunął się do brutalnych gestów, które cechują zachowania lidera Twojego Ruchu. W tym przypadku nie chodziło bowiem o przekraczanie granic moralności obliczone na prowokowanie „moherowej" i „smoleńskiej" Polski, lecz o w założeniach szlachetny bunt maluczkich przeciw możnym tego świata. I o ile Palikot grał na korzyść PO, o tyle Kukiz w gruncie rzeczy okazał się sprzymierzeńcem PiS.

Były wokalista zespołu Piersi, niegdyś publicznie popierający Platformę, przeistoczył się w sprzymierzonego z Ruchem Narodowym prawicowego „antysystemowca", który zachowując dawny punkowy temperament, zaczął kontestować establishment III RP, także na swoich płytach „Siła i honor" oraz „Zakazane piosenki". I w roku 2015 stanął do wyścigu o prezydenturę.

Szczególnie mogło zapaść w pamięci gorące wystąpienie Kukiza tuż po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich. Na celowniku muzyka znalazł się kanał TVN 24. Kukiz grzmiał: „Mamy kilka miesięcy – musicie się dobrze przygotować, drogi TVN. Te wasze »Biało na Czarnym« – wy jesteście czarni, jesteście źli, jesteście okrutni. O mało nie wykończyliście mojej rodziny – cóż potraficie zrobić ze zwykłym człowiekiem? Stłamsić, zniszczyć".

Vidal jedzie po bandzie

Wyrażanie negatywnych emocji w życiu publicznym przestało być obciachem nie tylko w Polsce. To tendencja globalna, która stała się przedmiotem dyskusji przy okazji ubiegania się Donalda Trumpa o nominację Partii Republikańskiej do startu w amerykańskich wyborach prezydenckich. Multimiliarder przykuwa uwagę całego świata ekscentrycznymi zachowaniami. Epatuje złością. Kpi z poprawności politycznej: optuje za zakazem wjazdu do USA dla muzułmanów i daje do zrozumienia, że Murzyni są bardziej predysponowani do popełniania przestępstw niż ludność biała.

Można odnieść wrażenie, że Trump artykułuje głośno treści, które są w głowach wielu przedstawicieli amerykańskiego mainstreamu, ale których nie mają oni odwagi wypowiedzieć. Porównajmy retorykę multimiliardera z retoryką George'a W. Busha. Były prezydent USA po zamachach z 11 września 2001 roku podkreślał, że nie można utożsamiać islamu z terroryzmem Al-Kaidy. Tymczasem Trump nie bawi się już w takie niuanse i dezawuuje religię muzułmańską jako taką.

Z podobnym zjawiskiem jak w USA mamy również do czynienia w Niemczech. Po nieszczęściu, jakie na nie ściągnęła III Rzesza, elity tego kraju bardzo się pilnują, żeby z powodu jakiegoś nawet drobiazgu nikt ich nie posądził o rasizm, antysemityzm, ksenofobię. To właśnie dlatego, gdy w ostatnią sylwestrową noc w Kolonii doszło ze strony przybyszów z krajów muzułmańskich do aktów przemocy wobec Niemek, tamtejsze media przez jakiś czas milczały.

W Niemczech wyrażana otwarcie wrogość wobec imigrantów i uchodźców cechowała jeszcze do niedawna wyłącznie neonazistowskie subkultury i pozbawione szans na zdobycie władzy radykalne ugrupowania nacjonalistyczne. Ale to się kończy, o czym świadczy pojawienie się ruchu PEGIDA (Patriotyczni Europejczycy przeciw Islamizacji Zachodu), który organizuje masowe demonstracje z udziałem wielu Niemców o umiarkowanych poglądach.

Gniew wywołany zamiataniem brudów pod dywan ogarnia także niemiecki establishment. Przykładem może być sprzeciwiające się polityce imigracyjnej Berlina ugrupowanie Alternatywa dla Niemiec, którą założyli między innymi były polityk CDU Bernd Lucke oraz niegdyś dziennikarz mainstreamowych mediów Konrad Adam.

Warto tu też przywołać przypadek Thilo Sarrazina. Ten ekonomista był w przeszłości politykiem SPD i członkiem zarządu Niemieckiego Banku Federalnego. W roku 2010 opublikował książkę „Deutschland schafft sich ab: Wie wir unser Land aufs Spiel setzen" („Samolikwidacja Niemiec: Jak wystawiamy nasz kraj na ryzyko"). Postawił w niej tezę, że Berlin poprzez swoją politykę imigracyjną dopuścił do narodzin wewnątrz RFN „równoległego społeczeństwa" przybyszów z krajów muzułmańskich. Ukazanie się tej książki miało dla jej autora poważne reperkusje – ówczesny prezydent Niemiec Christian Wulff wezwał Sarrazina do ustąpienia z funkcji członka zarządu Niemieckiego Banku Federalnego, co ten uczynił.

Pół roku temu amerykański antropolog Peter Wood w serwisie internetowym dwutygodnika „National Review" opublikował tekst poświęcony zjawisku „nowego gniewu" (new anger). Pretekstem dla autora stała się właśnie kampania Trumpa. Według Wooda multimiliarder należy do tych znanych postaci minionego półwiecza, które przekroczyły granice uprzejmości, wygłaszając w agresywny sposób nieprzyjemne treści. Ekscesy Trumpa – czytamy w tekście – mają w sobie coś z performance'u i byłyby nie do pomyślenia za prezydentury Dwighta D. Eisenhowera, nie mówiąc już o prezydenturze Franklina D. Roosevelta.

Wtedy bowiem – argumentuje Wood – takie rzeczy uchodziły za słabość, bowiem w cenie była samokontrola. To się jednak zaczęło zmieniać wraz z narodzinami kontrkultury. Jako ważny moment antropolog wskazuje poemat „Skowyt" Allena Ginsberga, czołowego poety epoki hipisowskiej. Wood podkreśla, że od tamtego okresu narosło przekonanie, iż autentyczność jest więcej warta niż szacunek dla innych osób.

Warto tu jednak dodać, że w latach 60. ekspresywne zachowania były domeną bohemy artystycznej czy lewicy. Potwierdzeniem tej tezy jest – przywołana zresztą przez Wooda – sytuacja z roku 1968, uwieczniona w filmie dokumentalnym „Best of Enemies" z roku 2015. W studiu ABC spotkali się pisarz Gore Vidal – znany ze swojego biseksualizmu i podejmowania w swojej twórczości skandalizujących wątków obyczajowych – oraz konserwatywny publicysta William F. Buckley Jr. Obaj mieli skomentować konwencję Partii Demokratycznej w Chicago, której towarzyszyły, spowodowane zaangażowaniem Ameryki w wojnę wietnamską, gwałtowne antyrządowe wystąpienia, stłumione przez policję.

Vidal krytykował politykę Białego Domu i bronił uczestników protestów, a Buckley wobec takiego stanowiska oponował. Doszło do ostrej wymiany zdań. Kiedy Buckley w pewnym momencie zaczął Vidalowi przerywać, usłyszał z jego ust: „Zamknij się, facet", a następnie został przez niego określony mianem „kryptonazisty". To publicystę zirytowało. W odpowiedzi użył wobec Vidala słowa „queer", będącego wówczas obraźliwą aluzją do orientacji seksualnej pisarza, a następnie wygrażał mu, że jeśli nie przestanie on go wyzywać od „kryptonazistów", da mu w twarz.

Wood powołuje się na późniejszą relację w tygodniku „The New Yorker", z której wynikało, że Buckley był po wyjściu ze studia załamany – nie mógł się pogodzić z tym, że nie potrafił nad sobą zapanować, natomiast Vidal był zachwycony, że pojechał po bandzie i odniósł w telewizyjnym starciu zwycięstwo. To świadczy o istocie przemian, jakie zaszły w kulturze zachodniej w drugiej połowie XX wieku. Według Wooda Buckley był człowiekiem tradycyjnych wartości, Vidal zaś zwiastował już nowe czasy. Ale dziś – orzeka antropolog – rolę, która przypadała w latach 60. temu drugiemu, odgrywa Trump, czyli polityk konserwatywny. Skądinąd na tle obecnych gorących debat rozmowa Vidala z Buckleyem była miłą pogawędką.

Biały mężczyzna wkurza się

Ze spostrzeżeniami Wooda należy się zgodzić. Kontrkultura przebiła się bowiem do mainstreamu, czego przykładami na gruncie polskim są właśnie tak różni politycy, jak Korwin-Mikke (jak najbardziej kojarzy się z Trumpem), Palikot i Kukiz. Poglądy nie mają tu znaczenia, ważne jest samo stawianie spraw na ostrzu noża. To lubią ludzie i na lewicy, i na prawicy, bowiem polityka stała się spektaklem, który ogląda się niczym pojedynki bokserskie.

Jednocześnie polityczni fighterzy są reprezentantami mas, bowiem wyrażają ich polityczne namiętności. Zatem Palikot, mówiąc o konieczności zastrzelenia i wypatroszenia Jarosława Kaczyńskiego, reprezentował tych wszystkich ludzi, którzy niegdyś na antypisowskich demonstracjach skandowali: „Giertych do wora! Wór do jeziora!" (gdy polityk ten był w koalicji z PiS), a teraz na manifestacjach KOD skandują: „Szydło do wora!" czy „Duda na Wawel!".

Jak twierdzi Wood, Amerykanie dziś łatwo ulegają gniewowi i nawet nie wystarcza im czasu, żeby wyrażać z tego powodu wstyd. Ale też lubią patrzeć, kiedy inni ludzie tak się zachowują. Antropolog przypomina zachowania Johna McEnroe – furorę w USA wywoływało to, że tenisista rzucał histerycznie rakietą na korcie. Wrażenie na Amerykanach robiła też – według Wooda – scena z filmu Sidneya Lumeta „Sieć" z roku 1976. Główny bohater, prezenter telewizyjny, krzyczał w niej: „Jestem wściekły jak diabli, dłużej tego nie wytrzymam!".

W tym kontekście nie można pominąć także filmu Joela Schumachera „Upadek" z roku 1993. Główną postacią tej produkcji jest fenomenalnie grany przez Michaela Douglasa William Foster. Jest rozwiedziony, w dodatku ma sądowy zakaz zbliżania się do byłej żony i córki. Niemniej w dzień urodzin swojego dziecka chce się z nim, wbrew temu zakazowi, spotkać. Jego podróż zaczyna się od tego, że znajduje się w gigantycznym samochodowym korku, który wywołuje w nim wściekłość. Foster postanawia więc ruszyć do córki na piechotę.

Po drodze wobec napotkanych ludzi dokonuje aktów przemocy. Ale patrząc z jego perspektywy, po prostu wymierza tym osobom, a przynajmniej części z nich, sprawiedliwość. Fostera wkurzają bardzo różne rzeczy: zawyżona przez sklepikarza rodem z Korei cena coca-coli, uliczny rabunek, regulaminowe spoufalanie się sprzedawcy z klientem w barze szybkiej obsługi, neonazizm. Znamienne, że „Upadkowi" zarzucano między innymi, że promuje wzorzec „zagniewanego białego mężczyzny" wpisujący się w amerykański stereotyp białego konserwatyzmu.

Współczesny niemiecki filozof Peter Sloterdijk – uchodzący za spadkobiercę myśli Fryderyka Nietzschego, niegdyś związany z nową lewicą – uważa, że dziś mamy do czynienia z konfliktem dwóch żywiołów. Pierwszy to mieszczańskie zaspokajanie konsumpcyjnych potrzeb i kierowanie się freudowską „zasadą przyjemności", drugi zaś to wywołany poczuciem krzywdy resentyment, który stanowi paliwo dla rozmaitych rewolt w świecie.

Zdaniem Sloterdijka zderzenie tych dwóch tendencji prowadzi donikąd. Dlatego filozof przypomina jeszcze jeden żywioł, który miał olbrzymie znaczenie w antycznej kulturze greckiej. Chodzi o „thymos", czyli postawę polegającą na tym, że człowiek się prostuje i zaczyna odczuwać dumę.

I trzeba Sloterdijkowi przyznać rację. Resentyment nie jest dobrym doradcą. Postawa tymotejska pozwala zaś wprzęgnąć myślenie krytyczne w działanie twórcze, a nie wyłącznie w niszczenie tego, co się nie sprawdziło. Globalny bunt przeciwko poprawności politycznej może cieszyć. Ale muszą za nim stać dorośli ludzie, a nie rozkapryszone dzieci.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku