Dobrze działającego państwa nie zbudują żadne, choćby najlepsze przepisy. Państwo tworzą ludzie i ich zachowania. Normy prawne mogą oczywiście na te zachowania wpływać i je modyfikować, ale w wymiarze fundamentalnym dla funkcjonowania państwa, czyli w obrębie reguł ustalających zasady rywalizacji o władzę i zasady jej sprawowania, kluczowe jest to, w jaki sposób najważniejsze dla tegoż państwa grupy ludzi (elity) definiują relacje pomiędzy sobą. Nie zawsze musi się to odbywać świadomie, niekiedy „wypracowanie" reguły może być wynikiem wyczerpania przeciwników, którzy dojdą do wniosku, że stan równowagi jest bardziej opłacalny od permanentnej wojny. Instytucje, tak wielbione przez konserwatystów, to nic innego jak sformalizowanie, w drodze wyraźnego bądź dorozumianego konsensusu, pewnych relacji w obrębie świata władzy i polityki, które elita danego kraju uznała za pożądane – lub przynajmniej za takie, które zapewniają poszczególnym grupom wystarczający stan równowagi.
Zasada rządów prawa i trójpodział władzy, na których swoje funkcjonowanie oparły z powodzeniem kraje Zachodu są takim właśnie konsensusem elit. Aby zrozumieć, na czym tak naprawdę polega konflikt wokół wprowadzanych przez PiS zmian w wymiarze sprawiedliwości, należy najpierw uświadomić sobie, co stanowi istotę kompromisu zawartego w tych formułach i dlaczego kompromis ten nigdy nie został w Polsce osiągnięty lub też co najwyżej osiągnięty został jedynie pozornie.
Twórcy prawa
Trójpodział władzy to w istocie ustalenie zasad rządzących kreacją prawa powszechnie obowiązującego. Tego, którego moc sprawcza – ze względu na stojący za nim aparat państwowego przymusu – jest znacznie większa niż w przypadku reguł konstytucyjnych. Decydujący wpływ na treść norm pozwalających regulować ludzkie zachowania i zarządzać konfliktem społecznym uzyskały w nowożytnym państwie dwie grupy ludzi: elita polityczna i elita prawnicza. Ta pierwsza stanowi prawo w sensie formalnym (w demokracji – z wykorzystaniem organów przedstawicielskich, czyli przede wszystkim parlamentu) i narzuca w sformułowanych przez siebie przepisach określony kierunek polityki publicznej. Ta druga poprzez wykładnię przepisu, niezbędną do zastosowania go do konkretnego przypadku, uzupełnia jego treść, a niekiedy ją zmienia. Dopiero połączenie obydwu tych czynności tak naprawdę tworzy prawo, co elegancko ujmuje hermeneutyczna koncepcja, w myśl której „prawo" jako byt w sensie ontologicznym istnieje tylko przez chwilę, w momencie jego zastosowania.
W tradycji anglosaskiej, bogatej w historyczne doświadczenia rozwoju common law, sądom wprost przyznaje się rolę prawotwórczą. W Europie kontynentalnej rola sędziego postrzegana jest jako bardziej podporządkowana, jednak i tam nie sposób znaleźć kraj, w którym orzeczenia sądów nie zmieniałyby w jakimś stopniu treści prawa stanowionego. Przywoływana niekiedy formuła Monteskiusza („sędzia jest tylko ustami ustawy") jest w istocie martwa. Gdyby spróbować ją zastosować, sędzia sprowadzony by został jedynie do roli urzędnika, wykonującego przepisy dosłownie, co do litery. Jest to jednak niemożliwe.
System prawny, aby zachować elastyczność i adekwatny poziom responsywności na oczekiwania społeczne, musi w pewnych sferach dopuszczać przy wydaniu indywidualnego rozstrzygnięcia stosunkowo szeroki zakres swobodnego uznania, opartego na poczuciu sprawiedliwości. Stosowanie prawa (domena sędziów – trzeciej władzy) zawiera w sobie element indywidualnej oceny sytuacji, który jest zbędny przy wykonywaniu prawa (domena władzy drugiej). Policjant, wystawiając mandat za przekroczenie prędkości, ma jedynie ustalić, że prędkość została przekroczona. Nie interesują go motywacje kierowcy i inne – być może szczególne – okoliczności. Jednak sędzia, sądzący kierowcę za śmiertelne potrącenie pieszego, weźmie takowe pod uwagę i na wymiar kary wpływ będzie miało to, że do wypadku doszło podczas jazdy z ciężko chorym dzieckiem do szpitala, a ofiara była pod wpływem alkoholu. Gdyby bezdusznie zastosował sztywny „taryfikator", nakazujący za tego rodzaju wypadek wymierzyć obligatoryjnie ściśle określoną sankcję, wyrok uznalibyśmy przecież za niesprawiedliwy.