Prawo można rozumieć na dwa sposoby: według jednych przepisy są po to, aby ich przestrzegać, według innych po to, by je omijać. Lawirowanie w meandrach prawniczych regulacji i wynajdywanie w nich dziur stało się największą zaletą prężnego przedsiębiorcy. A urzędnicy są od tego, by te dziury łatać.
Nie ma innej możliwości na okiełznanie bujnej kreatywności w obniżaniu kosztów pracy, jak precyzyjne uregulowanie zobowiązań pracodawcy przepisami. Wprawdzie instytucje stanowiące prawo mają zwykle refleks szachisty, ale lepsze to niż brak jakiejkolwiek reakcji. Przedsiębiorczy zleceniodawca i tak zdąży wykonać kilka rozliczeń rocznych i przygotować się na nadchodzące zmiany.
Zamiast jednak piętnować przedsiębiorców, oburzając się wysysaniem życiowych soków z mas pracujących i strasząc widmem szykującej się do kanonady Aurory, może warto uzmysłowić sobie, że kapitalizm nie jest formą zinstytucjonalizowanej działalności charytatywnej. Przedsiębiorca, by skutecznie konkurować na rynku, powinien być innowacyjny, szybko reagować na zmiany, zwracać uwagę na koszty i przewidywać ruchy konkurencji. I to właśnie robi.
Przy obecnej stopie bezrobocia rynek pracy jest właściwie rynkiem pracodawcy. Negocjowanie warunków zlecenia przez wykonawcę to najczęściej iluzja i kończy się rezygnacją z jego usług.
Jakoś nie bardzo wierzę, by te zmiany w przepisach stały się skutecznym panaceum na manipulowanie przez sprytnych przedsiębiorców przy kosztach pracy. Wydaje mi się, że bonus od ręki dostanie przede wszystkim ZUS w postaci większych wpływów. Dla zleceniobiorców pozostanie obietnica przyszłej wyższej emerytury.