W zeszłym roku było tego zaledwie 32 mln zł. Jakie to objawienie spłynęło na guru finansów publicznych i skąd podszepty, by wieścić mandatowe eldorado?
Jakże fałszywie przy tej okazji brzmią zapewnienia, że to nasze, czyli uczestników ruchu drogowego, dobro urzędnicy mają na względzie. Gdyby bowiem akcja radarowa miała odnieść skutek, to należałoby się raczej spodziewać zahamowania liczby wykroczeń, a co za tym idzie, mniejszych pieniędzy. Czy zatem do kierowców nic nie dociera czy też liczącym pieniądze urzędnikom zera się w rachunkach pomieszały? Pozostaje jeszcze kwestia podziału łupów z mandatów. Posłowie PO przygotowali nawet specjalny projekt, którym ma się zająć w tym tygodniu Sejm. Pieniądze miałyby trafić po połowie – na bezpieczeństwo na drogach i funkcjonowanie Inspekcji Transportu Drogowego. Pytanie tylko, czy stać nas na tak drogą instytucję.
Narzekamy na NFZ, że to moloch zjadający pieniądze z ubezpieczeń, lecz koszty osobowe NFZ za 2012 rok to 370 796 tys. zł na 5200 etatów. Tymczasem według założeń na 700 etatów w GITD przypadałoby dwakroć tyle.
Czemu ta instytucja ma być tak kosztowna? Czy wpływa na to przywilej wożenia urzędniczej persony pana głównego inspektora Tomasza Połcia wozem luksusowym? Bo przecież mandatów za przekroczenie prędkości czy inne drogowe uchybienia nie płaci.
Skąd pomysł topienia kwoty zbliżonej do kosztów zaopatrzenia w sprzęt ortopedyczny przez rok wszystkich ubezpieczonych przez NFZ w instytucji o znikomej istotności w porównaniu z lecznictwem? A jeśli GITD nie wykona założeń budżetowych, dorzucając do budżetu kwotę drastycznie niższą od przewidywanej? Czy mamy wtedy spodziewać się dymisji niekompetentnego urzędnika? Choć trudno zdecydować którego. Czy tego, co kwotę wpływów wyssał z palucha, czy tego, który planu nie wykonał? Szczerze mówiąc, obie opcje byłyby słuszne.