„Frankfurter Allgemeine Zeitung” dotarł do treści noty dyplomatycznej, który polski MSZ skierował do Berlina, po ogłoszeniu tzw. raportu Mularczyka. Gazeta potwierdza, że w dwustronicowym dokumencie nie pada słowo „reparacje”, ale odszkodowania. Wcześniej sprawa ta budziła kontrowersje w Polsce, kiedy nieoficjalne informacje o treści noty, wyciekły z rządu.
Czy brak tego sformułowania w piśmie do Niemiec to błąd i osłabienie polskiego stanowiska, który może świadczyć o dość asekuracyjnym lub niezdecydowanym podejściu rządu Morawieckiego? Niekoniecznie. Oficjalnie nie przedstawiono treści dokumentu opinii publicznej, z uzasadnieniem jej zapisów. Wydaje się jednak, że taktyka może być przemyślana. Użyte sformułowanie odszkodowania wojenne (czy za skutki wojny), jest w prawie międzynarodowym znacznie pojemniejszym pojęciem, niż reparacje. W skład odszkodowań mogą wchodzić zarówno te indywidualne, ale też restytucja mienia, czy właśnie reparacje. To wszystko mieści się w pojęciu odszkodowania wojenne. Gdyby polski MSZ użył jedynie zwrotu „reparacje”, zawęziłby pole roszczeń, wystawiając poza nawias żądania np. zwrotu dzieł sztuki i zabytków.
Czytaj więcej
Dziewięć akapitów, ale ani słowa o reparacjach czy konkretnej sumie, jaką Niemcy miałyby wypłacić...
Termin odszkodowania wojenne obejmuje wszystkie te składniki obejmuje. Definiują to postanowienia IV konwencji haskiej z 1907 r. i inne akty prawa międzynarodowego, które dzielą odszkodowania wojenne na restytucję, czyli zwrot zagrabionego mienia, reparacje wojenne, czyli bezpośrednie roszczenie państwa wobec państwa-agresora, które łamie prawo międzynarodowe; oraz odszkodowania indywidualne od osób fizycznych od państwa — strony konfliktu naruszającej prawa i zwyczaje prowadzenia wojny, oraz od osób prawnych i fizycznych winnych naruszenia tych praw.
Zatem sformułowanie odszkodowania wojenne może być zatem celową strategią dyplomatyczną, która otwiera pole do skorzystanie ze wszystkich wariantów roszczeń, jeżeli dojdzie do realnego sporu z RFN.