Pomysł, aby ukraińscy uczniowie, którzy kilka tygodni temu przyjechali do Polski, zdawali wkrótce egzaminy z mickiewiczowskich „Dziadów”, jest absurdalny. To tak, jakby nieznającym niemieckiego młodym Polakom kazać zdawać egzamin z dzieł Goethego w niemieckiej szkole.

Czytaj więcej

Szkoły pękają w szwach po utworzeniu miejsc dla dzieci z Ukrainy

Dziś próbuje się na siłę wtłoczyć niektóre ukraińskie dzieci w polski system edukacji. Bez znaczenia jest brak znajomości języka, nawet łacińskiego alfabetu, czy kompletne oderwanie od realizowanych w Ukrainie edukacyjnych programów. Takie podejście pogłębia jedynie dezorientację przybyłych. Oczywiście wszystko można podpiąć pod szczytne hasła pomocy, tolerancji, równości, otwartości. Tyle że hasła te muszą firmować działania racjonalne.


Do Polski przyjechało kilkaset tysięcy dzieci gotowych podjąć naukę. Państwo powinno próbować zbudować system edukacji dla nich, uwzględniając ich rzeczywiste potrzeby, a nie chwytliwe hasła.


Spora część rodzin po wojnie zapewne wróci do Ukrainy, część zdecyduje się zostać w Polsce. Dostosujmy więc potrzeby do realiów, do tych dwóch scenariuszy. W polskich szkołach powinny powstawać ukraińskie klasy, kształcące dzieci według ukraińskich programów edukacyjnych. Część zajęć, takich jak np. język polski, matematyka, a także zajęcia, które służą integracji i asymilacji, powinna odbywać się wspólnie z polskimi dziećmi. Oczywiście lansując taką koncepcję, łatwo narazić się na zarzut budowania ukraińskich gett. Chybiony jednak, jeżeli ukraińskim rodzicom da się wybór. Bo to oni, a nie państwo polskie, decydują o dobru swoich dzieci. Klasy ukraińskie z elementami polskiej podstawy programowej powinny być skierowane do rodzin, które chcą wrócić do domu, w związku z tym nie chcą przerywać ukraińskiej edukacji. Dla tych, którzy chcą zostać, polski rząd powinien zaoferować klasy wspólne, mieszane, na takich samych zasadach, jak dla polskich uczniów.