W przededniu XI Krajowego Zjazdu Radców Prawnych pochylamy się nad dokonaniami upływającej kadencji (dawniej – „zdajemy sprawozdanie"). Oczywiście podkreślamy to, co się udało, i bagatelizujemy, a co najmniej relatywizujemy to, co nie wyszło (dawniej – „obok wzlotów bywały upadki, ale niczego nie zamierzamy ukrywać" albo – jak powiada klasyk – „w naszym sprawozdaniu oddajemy obiektywnie plusy dodatnie i plusy ujemne").
Może by więc tak... Powiada ustawodawca w kodeksie cywilnym, że należytą staranność dłużnika w prowadzonej przez niego działalności gospodarczej określa się, uwzględniając zawodowy charakter tej działalności. Reguła to oczywista dla każdego prawnika. Chociaż tzw. zwykły zjadacz chleba może poprosić o jej przetłumaczenie z prawniczego na nasze. Voila! – od fachowca wymaga się więcej. Wiedzą o tym także lekarze, inżynierowie i cała ogromna plejada zawodowców. Wydawałoby się zatem, że wiedzą o tym wszyscy, niezależnie od zdolności do czytania ze zrozumieniem tekstów aktów prawnych. Aliści w dzisiejszych czasach, w których drogowskazem do zaspokojenia osobistych pragnień, ambicji i aspiracji jest (bywa?) nadużywane magiczne słowo „deregulacja", okazuje się, że tę normatywną oczywistość trzeba co rusz przypominać i mozolnie tłumaczyć różnej maści reformatorom. Zwłaszcza tym, którzy głoszą przesłanie dotychczas przyświecające sportowcom. Citius, altius, fortius! Szybciej (bo, jak nie teraz, to kiedy), wyżej (bo czasy nowe, ale za wieszczem „tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga"), silniej (bo, jak nie my, to kto?).
Jeszcze niedawno prawdziwy mężczyzna potrafił wyczyścić gaźnik w swoim „bolidzie", sam wymieniał oleje i inne płyny ustrojowe pojazdu. Dziś technika i technologia poszły tak do przodu, że prawdziwy mężczyzna biegnie (podjeżdża) do fachowca, aby wymienił mu żarówkę tylnego lewego stopu. Żyjemy w czasach fachowców. Złota rączka i telefon do przyjaciela odchodzą do przeszłości.
Dziś oczekujemy wokół siebie profesjonalistów. Z jednej strony patrząc na świat. Bo z drugiej dopada nas internet. W którym – jak powiadają wtajemniczeni – jest wszystko. Więc może w internetowym matriksie tłyterów i fejsbuków powinien ulokować swą kancelarię profesjonalny prawnik?
Zanim, Czytelniku, spróbujesz odpowiedzieć, zanim – skoro takie pytanie zadaję – posądzisz mnie o troglodytyzm, sklerotyzm albo łaskawie: o staroświeckość i niechęć do innowacyjności jedynie, zastanów się chwilę. Czy wolisz, żeby zbadał cię lekarz czy cyborg siedzący w twoim tablecie? Czy chcesz usłyszeć słowa pocieszenia, a może rozgrzeszenia od syntezatora mowy, czy też od kapłana, psychologa, terapeuty? Czy nie lepiej najpierw porozmawiać jak człowiek z człowiekiem, a potem niech rozmówca-fachowiec zmierzy się z twoim problemem. Z siecią, w necie albo i bez niego. Byle zrozumiał i pomógł.