Jeśli nie jest możliwe całkowite wyłączenie odpowiedzialności pośredników internetowych, względnie uzależnienie jej tylko i wyłącznie od reakcji na prawomocne orzeczenie sądowe (ewentualnie także urzędowe zawiadomienie), niezbędne jest doprecyzowanie wymogów formalnych procedury notice and takedown. Dobrym pomysłem wydaje się sprecyzowanie w projekcie założeń, że „podjęcie czynności prawnych mających na celu ochronę naruszonych praw” oznacza wystąpienie z właściwym powództwem na drogę sądową, w tym z wnioskiem o udzielenie zabezpieczenia (ewentualnie prywatnym aktem oskarżenia etc.). Warto zauważyć, że takie rozwiązanie przewiduje amerykańska ustawa o ochronie praw autorskich (Digital Millennium Copyright Act), na której założeniach wzorowało się MSWiA.
[srodtytul]Rozwiązanie dobre, ale...[/srodtytul]
Druga istotna zmiana to poszerzenie katalogu podmiotów zwolnionych z odpowiedzialności za treść w Internecie o pośredników w „dostępie do cudzych danych”.
Chodzi tu o zamieszczanie odesłań (linków) do stron WWW, na których znajdują się kwestionowane treści, oraz usługę wyszukiwania informacji w Internecie (np. wyszukiwarka Google). Oczywiście zwolnienie tych podmiotów z odpowiedzialności za treść, na którą nie mają żadnego wpływu – bo jedynie pośredniczą w dostępie do niej – to dobre rozwiązanie. Problem w tym, że szczegółowe wyliczanie kolejnych podmiotów, które zasługują na ustawowe wyłączenie odpowiedzialności, może się okazać legislacyjną pułapką, nawet jeśli nie dziś, to w niedalekiej przyszłości. Jeśli teraz do istniejących wyłączeń dopisujemy wyszukiwarki i hiperłącza, dlaczego nie uregulujemy także usług polegających na dostarczaniu platform społecznościowych i podobnych rozwiązań typu Web 2.0? Co zrobimy, jeśli wkrótce pojawią się nowe rodzaje usług, np. Web 3.0? Przy utrzymaniu takiego modelu kazuistycznego wyliczenia typów usługodawców, którzy korzystają ze zwolnienia z odpowiedzialności za treść, może się okazać, że cały szereg już istniejących i nadchodzących usług internetowych nie da się zaklasyfikować według ustawowych szufladek. Czy w takiej sytuacji znów będziemy zmuszeni czekać kilka lat, aż ustawodawca zdecyduje się dokonać nowelizacji – nowelizacji, która i tak nie nadąży za rozwojem technologii i społeczeństwa informacyjnego? Wydaje się, że o wiele bardziej pożądane byłoby zaprojektowanie ogólnej definicji (czy kilku ogólnych definicji) podmiotów, które zasługują na wyłączenie odpowiedzialności, w której mieściłyby się zarówno już istniejące formy aktywności, jak i te, które być może dopiero powstaną na skutek postępu w komunikacji elektronicznej.
[b]Czytaj także:
[link=http://www.rp.pl/artykul/406510,600415_YouTube-pod-kontrola-KRRiT-.html]YouTube pod kontrolą KRRiT?[/link][/b]