Do zdarzenia doszło 31 grudnia 2007 r. Typowa miejska drogówka. Prosta sprawa karna, jakich wiele. Gdyby nasz wymiar sprawiedliwości działał sprawnie, okoliczności wypadku zostałyby wyjaśnione w ciągu kilku tygodni. Tymczasem wyrok, na razie nieprawomocny, zapadł trzy i pół roku po wypadku.
A było tak. Po krótkim i niechlujnie przeprowadzonym dochodzeniu prokurator umorzył postępowanie in rem. Niestety, wszedł w rolę biegłego, skutkiem czego wystarczało napisać w zażaleniu, że postanowienie jest przedwczesne, bo rozstrzygnięcie wymagało wiadomości specjalnych. Przeczytawszy zażalenie, prokurator zmienił zdanie, czyli postanowienie, i dopuścił dowód z opinii biegłego. A ponieważ opinia była niekorzystna dla kierowcy, oskarżył go.
Akt oskarżenia wpłynął do sądu już po siedmiu miesiącach. Pierwsza rozprawa została wyznaczona po czterech miesiącach, a pierwszych czynności na rozprawie dokonano po kolejnych trzech. Tymczasem okazało się, że biegły popełnił poważny błąd, bo sporządził opinię na podstawie relacji oskarżonego z dochodzenia złożonych w tej fazie postępowania, w której miał status świadka. Taką wadę można było usunąć, ale przed przesłuchaniem biegłego okazało się, że pan ekspert został w tzw. międzyczasie skazany za umyślne przestępstwo przeciwko wymiarowi sprawiedliwości.
Na biegłych z papierami, niekoniecznie specjalistów, jest urodzaj. Zatem nie dziwi, że zatrudnienie nowego fachowca nie sprawiło sądowi żadnych kłopotów. Nowa opinia powstała już pod koniec czerwca 2010 roku, czyli dwa i pół roku po wypadku. Do przesłuchania biegłego na rozprawie doszło już w połowie stycznia 2011 roku, a więc trzy lata po wypadku.
Kiedy obrońca wykazał, że biegły ma papiery i dobre chęci, ale nie ma wiadomości specjalnych, sąd – nolens volens – musiał dopuścić dowód z opinii kolejnego biegłego. Opiniowanie trwało dwa miesiące, a do przesłuchania tego biegłego doszło prawie trzy i pół roku po wypadku.