Są wśród nich i obrońcy kasacyjni. To pomysł Sądu Najwyższego, aby powstała specjalna grupa prawników, którzy mogliby wnosić kasacje. Dlaczego? Bo wielu adwokatów i radców prawnych nie potrafi tego robić. Tak twierdzi SN i z jego oceną jakości kasacji polemizować nie zamierzam. Jednak remedium w postaci powołania kasty kasatorów jest mocno wątpliwe.
Oznacza bowiem de facto wyodrębnienie uprzywilejowanej grupy adwokatów i radców z monopolem na występowanie przed Sądem Najwyższym. Minister Gowin, orędownik deregulacji, łapie się pewnie za głowę. W najgorszych snach, biedny, nie przypuszczał, że sędziowie będą chcieli zafundować nowy monopol.
Korporacje radcowska i adwokacka były zawsze jednolite – nie tworzono wśród nich żadnych podgrup, które miałyby inne uprawnienia. Gdy ktoś zdaje egzamin radcowski czy adwokacki, możemy zakładać, że umie wnieść kasację.
Jeśli rzeczywistość wygląda inaczej, to należałoby się raczej zastanowić nad systemem szkolenia prawników. A nie zakładać, że dla niektórych progi Sądu Najwyższego są za wysokie.
Kolejna wątpliwość – kto i jak miałby wybierać tę kastę? Wybrańców miałby namaszczać samorząd czy może SN? Jak ocenić, czy ktoś jest wystarczająco dobry, by występować przed Sądem Najwyższym? Chyba nie po skuteczności kasacji. Czy można zakładać, że młody prawnik, który nie wniósł dotychczas żadnej kasacji, zrobi to gorzej niż jego starszy kolega? A jeśli namaszczony wniesie kasację w oczywisty sposób bezzasadną – czy zostanie z kasty usunięty? Tych pytań jest więcej. Za dużo.