Ktoś powie – nie ma się czemu dziwić, przecież rząd już dawno wybrał drogę postępu, zapatrzony w zachodnie cywilizacje, w których płeć zdaje się mieć coraz mniejsze znaczenie.
Projekt rządowej ustawy jest kontynuacją tendencji, która w Polsce rozwija się coraz dynamiczniej. Całkiem niedawno rozgorzała dyskusja nad przyjętą przez rząd konwencją o przemocy wobec kobiet. Dokument jest dziwny, bo bardziej niż na walce z patologiami skupia się na promocji w Polsce popularnej na Zachodzie ideologii gender oraz zapewnieniu jej finansowania ze środków publicznych.
O co chodzi w tej ideologii? W uproszczeniu o tak zwaną płeć kulturową i społeczną. Jak twierdzą jej wyznawcy, wiele cech kobiecych i męskich nie wynika wcale z różnic biologicznych, lecz kulturowych, czyli stereotypów przypisywanych kobietom i mężczyznom przez społeczeństwo i kulturę. Najważniejsze jest to, kim się czujesz. Reszta to uleganie stereotypom. Projekt, o którym dziś piszemy, świetnie wpisuje się w ten sposób rozumowania, przygotowując grunt pod wielką rewolucję cywilizacyjną.
To niepokojące. Określenie i rozróżnienie płci wynika przecież z porządku świata i natury.
Ale w tym projekcie chodzi o coś jeszcze – o naszą tożsamość, której polskie imiona są ważnym elementem. Dlaczego państwo, które z definicji powinno stać na straży tej tożsamości, wykonuje ruch w odwrotną stronę? Dlaczego otwiera tamę dla ogłupiających serialowych wzorców? Niedługo możemy się nie opędzić od różnych Fifi, DJ, LL – rodem z nowojorskich subkultur.