Z pewną niechęcią zostałem sędzią

?Jerzy Stępień, były Prezes Trybunału Konstytucyjnego, nauczyciel akademicki, opowiada „Rzeczpospolitej” jak został prawnikiem

Publikacja: 22.01.2014 02:00

Ponoć gra pan na saksofonie?

Jerzy Stępień:

Ćwiczę od lat. Siadam też często do pianina. Pozwala to odzyskać równowagę  w tym zwariowanym świecie. Nawet gdy byłem internowany, zabrałem ze sobą saksofon. Nagrywaliśmy z osadzonymi piosenki. Były puszczane w Radiu Wolna Europa.

Często krytykuje pan sędziów m.in. za brak życiowej odwagi. Pan, kiedy zaczynał orzekanie, był inny?

Ależ ja w ogóle nie powinienem zostać sędzią w tak młodym wieku! Miałem wtedy 27 lat.  Kilka lat trwało, zanim opanowałem warsztat. Rozpaczliwe rozglądałem się za pomocą intelektualną starszych kolegów. Do tego właśnie zakładałem rodzinę, musiałem zapewnić jej byt. Dlatego uważam, że aby zostać sędzią, trzeba dorosnąć, mieć ustabilizowaną sytuację życiową, doświadczenie w innych zawodach.

Został pan prawnikiem w trudnych czasach. Co panem kierowało?

Miałem kuzyna, studenta prawa, który zginął podczas wojny. Legenda o nim była żywa w naszej rodzinie. Jeszcze jako siedemnastolatek byłem kilka razy w sądzie na rozprawach. Mieszkałem w Sandomierzu, nie było tam wielu atrakcji. Traktowałem te wizyty trochę jak wyprawy do teatru. O tym, żeby zdawać na prawo, zdecydowałem pół roku przed maturą. Mieliśmy zajęcia z propedeutyki filozofii z matematykiem Franciszkiem Kolasą. Coś we mnie zauważył i powiedział: „a ty pomyśl o prawie".

Był pan zadowolony z wyboru?

Bardzo rozczarowany. Na pierwszych zajęciach ukradziono mi markowe pióro. Nie mieściło mi się wówczas w głowie, że wśród studentów prawa mogą być złodzieje. Kolejne rozczarowanie to wykłady. Był  rok 1964.  Nasz wydział miał być kuźnią kadr. Opowiadano różne bzdury i kazano w nie wierzyć.

Pan jednak nie uwierzył?

Nie. Klapki spadły mi z oczu ?w 1968 r. Z narzeczoną braliśmy udział w demonstracjach. Zostaliśmy odpowiednio spałowani. Nie mieliśmy już złudzeń co do systemu.

Wytrwał pan jednak przy prawie.

Jeszcze kiedy rozpoczynałem asesurę sędziowską, marzyłem o studiach doktoranckich z filozofii. Było jednak kilku kandydatów na miejsce. Nie udało mi się. Z pewną niechęcią zostałem sędzią.

Pamięta pan pierwsze sprawy?

Pamiętam ostatnią w wydziale karnym. Tam bowiem najpierw trafiłem, mimo że za prawem karnym nie przepadałem. Kilku ekspedientkom SAM-u zarzucono defraudację mienia. Ta defraudacja polegała na tym, że zbierały opakowania po towarach. Sprzedawały je potem na makulaturę. Czułem, że uczestniczę w absurdzie. Umorzyłem postępowanie ze względu na znikomą społeczną szkodliwość czynu.

Był to wyraz odwagi?

Nie zdecydowałem się orzec o uniewinnieniu. Chyba jednak ta sprawa miała wpływ na przeniesienie mnie do wydziału cywilnego. Poczułem ulgę. W sprawach cywilnych czułem się lepiej. Po kilku latach zdobyłem doświadczenie potrzebne do sprawnego orzekania. Byłem już jednak zniechęcony do sądownictwa. Końcówka lat 70. to były naprawdę ciężkie czasy. Prezesem Sądu Wojewódzkiego w Kielcach został były sekretarz partii, który nigdy nie był sędzią. Odszedłem i zostałem radcą prawnym w fabryce łożysk tocznych w Kielcach. Tam zastały mnie strajki „Solidarności". Doradzałem robotnikom.  Poczułem, że moja wiedza naprawdę do czegoś się przydaje.

Trafił pan na salę sądową w roli oskarżonego.

W tej czułem się o wiele lepiej niż jako sędzia. Postawiono mi zarzut rozpowszechniania fałszywych informacji mogących wywoływać rozruchy. Zostałem skazany na 5 tys. zł grzywny. Z pewnym nawet współczuciem patrzyłem na sędziego, który musiał rozpatrywać moją sprawę.

Do orzekania wrócił pan jako sędzia w Trybunale Konstytucyjnym.

Tak. Najpierw uczestniczyłem w obradach Okrągłego Stołu. W 1992 r. prof. Łączkowski (ówczesny sędzia TK) zasugerował mi, że mógłbym zostać sędzią TK. Nie byłem tym zainteresowany. Czułem się zbyt młody i niedoświadczony.  Poza tym zasiadałem w Komisji Konstytucyjnej i wydawało mi się, że ważniejsze jest przygotowanie nowej konstytucji niż orzekanie o zasadach, które nie były jeszcze zbyt mocno osadzone w naszym porządku. Propozycja pojawiła się znów  kilka lat później.  W 1999 r. zostałem powołany. Początki nie były łatwe.

Został pan jednak prezesem...

Sędziowie wybrali mnie i sędziego Mazurkiewicza. Żaden nie podobał się prezydentowi Kaczyńskiemu. Były nawet próby zmiany ustawy, by można było zgłosić trzeciego kandydata. Nieudane. O tym, że będę prezesem, dowiedziałem się pięć minut przed nominacją. To był trudny czas, mieliśmy niełatwe sprawy – lustracja, samorządowa ordynacja wyborcza, likwidacja asesury sądowej... Koniec kadencji przywitałem z ulgą.

— rozmawiała Katarzyna Borowska

Ponoć gra pan na saksofonie?

Jerzy Stępień:

Pozostało 99% artykułu
Opinie Prawne
Marek Isański: Można przyspieszyć orzekanie NSA w sprawach podatkowych zwykłych obywateli
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"