Autor uzasadnia swój sprzeciw wobec żądań poważnych zmian w samorządzie ładnie brzmiącym postulatem ograniczenia do minimum ingerencji ustawodawcy w to, jak „ludzie na dole" prowadzą swoje sprawy. Wiele jednak wskazuje na to, że autor za „ludzi" uważa osoby pełniące funkcje wykonawcze w organach samorządów i opowiada się za zakazem zakazywania samorządowcom ograniczania wpływu obywateli na sprawy wspólnoty lokalnej poza okresem wyborczym.
Doradcy Bronisława Komorowskiego musi być znana opinia Unii Metropolii Polskich, przedstawiona Prezydentowi w sprawie projektu ustaw przewidujących poszerzenie wpływu obywateli na władze lokalne, w której podpisany pod nią w imieniu największych miast polskich prezydent Gdańska Paweł Adamowicz stwierdza, iż „istota demokracji lokalnej polega na udziale mieszkańców we władzy poprzez przedstawicielstwo. Po to raz na cztery lata wybierają prezydenta i radnych, aby nie musieć zajmować się osobiście pewnymi sprawami".
Ta szokująca i antyobywatelska intencja znajduje niestety swoje potwierdzenie w praktyce. Podczas kampanii referendalnej ws. odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz prezydent Warszawy kilkakrotnie powtarzała, że w czasie wyborów zawarła z mieszkańcami kontrakt na cztery lata i nie można go przerywać. „Ja a mieszkańcy" – oto patologiczna mentalność wielu lokalnych włodarzy, którzy siebie widzą jako suwerennych partnerów społeczności lokalnych, a nie ich emanacją.
Wykształcenie takich postaw świadczy o konieczności interwencji ustawodawcy, bo z jego winy nieobwarowanie wprowadzenia powszechnego wyboru prezydentów, burmistrzów i wójtów mechanizmami nadzoru ze strony radnych i obywateli doprowadziło do zachwiania równowagi w relacji między władzą stanowiącą a wykonawczą. Nie można domagać się, jak czyni to prof. Regulski, powstrzymania ustawodawcy przed naprawianiem błędów, które sam popełnił, ponieważ społeczności lokalne nie zostały wyposażone w narzędzia, które by pozwoliły na oddolną naprawę.
Autor nie chce zauważyć, że dziś mamy do czynienia ze stosowaniem przez samorządowców podwójnych standardów. Z jednej strony w imię upodmiotowienia obywateli żądają oni od rządu więcej kompetencji i mniej nadzoru, natomiast otrzymanych uprawnień w imię tych samych wartości nie chcą przekazywać w dół społecznościom lokalnym. Bez ingerencji ustawodawcy to się nie zmieni. Mieszkańcy mają zbyt często do wyboru zastąpienie „kacyka" osobą, która wkrótce wejdzie w uszyte przez ustawodawcę wielkopańskie buty.