Podejrzenia i prasowe zarzuty, że minister Cezary Grabarczyk uzyskał pozwolenie na posiadanie broni bez praktycznego egzaminu, obnażają dwie wady polskiego państwa, by nie powiedzieć: patologie. Lepsze traktowanie członków władzy i jej chorobliwą niechęć do udzielania takich pozwoleń ludziom spoza jej kręgów.

Broni w prywatnych rękach jest w Polsce sporo: ponad 100 tys. myśliwych ma ok. 300 tys. sztuk broni myśliwskiej, a z niektórych jej rodzajów można zabić żubra, nie tylko człowieka. 100 tys. policjantów może broń zabierać do domu, a do tego dochodzą funkcjonariusze innych służb mundurowych. A przecież mieszkają oni w tych samych kamienicach i przy tych samych ulicach co Kowalski.

Przy okazji kolejnego głośnego mordu na spokojnych ludziach czy – jak teraz – zwiększenia zagrożenia ze strony wschodniego mocarstwa pojawiają się słuszne postulaty ułatwienia obywatelom dostępu do broni. Bez skutku. Mimo że państwo demokratyczne mamy już od ćwierć wieku, nie ufa ono obywatelom w tej dziedzinie i liczba sztuk broni w prywatnych rękach zamiast rosnąć, maleje. Polska procedura uzyskiwania pozwolenia na broń należy do najbardziej restrykcyjnych w Unii Europejskiej.

Nie ma powodu, by minister Cezary Grabarczyk miał się tłumaczyć, czy groziło mu jakieś niebezpieczeństwo, skoro starał się o pozwolenie na broń. To, z czego powinien się wytłumaczyć, a tak naprawdę to, co powinna wyjaśnić prokuratura, to czy prawdziwe są doniesienia prasy, że policyjna komisja egzaminacyjna darowała mu część praktyczną egzaminu z umiejętności posługiwania się bronią. To sprawdzian nawet ważniejszy od znajomości przepisów, po to jest bowiem ten egzamin, by broń, jeśli już ma być użyta, użyta była właściwie, by nie było wypadków. Chodzi przecież o zdrowie czy życie ludzkie, a wysokie kary już za samo posiadanie broni bez pozwolenia dowodzą, jak dużą wagę do egzaminu przywiązuje ustawodawca.

Niezależnie więc od zbadania, czy minister nie złamał prawa, należy zbadać, jak to możliwe – jeśli doniesienia prasowe się potwierdzą – że wystarczy wysokie stanowisko, by od tak ważnych wymagań urzędnicy odstąpili. Niedomówienia potwierdzałyby tylko podejrzenia, że inaczej stosują prawo wobec wpływowych ludzi władzy, a inaczej wobec szaraczków.